Magia Krwawi – recenzja

Podoba się?

okładka książki

Trzecia część przygód Kate Daniels uderzyła mnie boleśnie w serce. Wdarła się w nie, ale zamiast odbiec niewzruszona, pozostała i postanowiła stworzyć sobie ciepłe gniazdko. Od tamtej chwili czułam się świetnie. Tryskałam energią, śmiałam się i bawiłam. Zabawne fragmenty książki powracały do mnie w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Można powiedzieć, że przez pewien czas wręcz żyłam tą książką. Niestety urok minął po kilku dniach. Chciałam więcej. O wiele więcej.

 Powieść podbiła mnie bardziej niż pozostałe części. Zaczęła wywoływać niemożliwy wręcz głód czytelniczy. Mogła go pokonać tylko jedna rzecz i nie, nie był to pewien serek homogenizowany! Długo czekałam na kontynuację przygód mojej ulubionej najemniczki, w końcu nadszedł dzień radości. Trzymałam w ręku czwartą część. Przedmiot, który mógł pokonać potwora wewnątrz mnie. Jak sprawy potoczyły się dalej? Czy monstrum zostało utulone i ukołysane do wiecznego snu? A może zostało spuszczone ze smyczy i właśnie sieje postrach niczym rozwścieczona Gozzilla?

Osobom, które nie czytały mojej błyskotliwej i zabawnej recenzji (jeszcze się z wami policzę!) trzeciego tomu serii pt.: „Magia Uderza”, pragnę przypomnieć, iż Ilona Anderws to tak naprawdę pseudonim duetu pisarskiego. Autorzy najlepszego cyklu na całym wszechświecie są parą nie tylko zawodowo, ale także prywatnie. Wbrew powszechnemu mniemaniu Gordon nigdy nie był oficerem wywiadu z licencją na zabijanie, a Ilona nie była rosyjską kobietą szpiegiem, która go uwiodła. Poznali się na zajęciach z podstaw pisania. Mieszkali w różnych regionach Stanów Zjednoczonych i imali się różnych zajęć. Aktualnie wraz z córkami osiedlili się w Georgii i poświęcili się pisaniu na pełen etat.

Zaczęło się bardzo niewinnie. Kate zamierzała wywiązać się z obietnicy jaką niósł za sobą przegrany zakład z Jego Futrzastością. Można by było pomyśleć,że autorzy zaskoczą nas początkiem, czyniąc go słodziutkim jak cukiereczek. Nic z tego! Jak zwykle bywa, wyszedł niezły galimatias. Komunikację międzyludzką i spokojną rozmowę zastąpiła wściekłość i zraniona duma. Zanim dziewczyna zauważyła, że nie potrafi przekonać samej siebie, że nienawidzi osoby, która od czasu do czasu zmienia się w nadzwyczaj dumnego lwa, a dany osobnik przestał się okłamywać, że uda mu się wytrzymać bez pyskatej najemniczki, wydarzyło się bardzo dużo ciekawych rzeczy…
Do miasta zawitała Stalowa Mary. Postać o niepewnej tożsamości, siejąca zarazę na terenie całej Atlanty. Zanim się okazało, że ludziom zamieszkującym miasto nie pozostało nic, oprócz stąpania po gruzach budynków, które były ich domami, do akcji wkroczyła Kate. Bohaterka mając po swojej stronie magię i krew rozpoczęła walkę nie tylko o Atlantę, ale także o siebie samą, swoich bliskich i rodzinne tajemnice…

Nigdy nie wiadomo, kiedy nadchodzi czas, gdy jesteś w pełni przekonany, że oddychasz w tej chwili po raz ostatni…

Zacznę od minusów.
Mam nadzieję, że nie przyprawiłam nikogo o zawał. Pisząc pierwszy akapit recenzji nie miałam zamiaru wodzić za nos fanów serii. Nie przez przypadek także użyłam jak i użyję wielu wspaniałych epitetów, piejąc na cześć czwartego tomu serii Ilony Anderws. Niestety całkiem często bywa tak, że coś mi się nie spodoba. Ogromnie zasmuciłam się, gdy taka sytuacja wystąpiła przy moim ukochanym cyklu, który przez cały czas prezentował się wprost idealnie. Skazę na jego opinii na szczęście nie przywiodło znudzenie ani pogrążająca się fabuła! Wszystko zaczęło się od… notki od wydawnictwa.

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Kilka zdań, które powinny zachęcać do zakupu lektury, a tak zraniło! Zaciekawiona, chciałam się dowiedzieć w jaki sposób teraz będzie przedstawiony główny wątek. Ze zgrozą stwierdziłam, że nie został on delikatnie zarysowany, wzbudzając ciekawość czytelnika swoją tajemniczością. Był to po prostu krótki opis, wyjaśniający całą zagadkę! To tak jakby Watson dowiedział się wszystkiego przed Holmesem! Nie sądzę, aby pan Doyle, był zadowolony z takiego obrotu sprawy, a co dopiero ja. Byłam wściekła. Odłożyłam książkę. Przez całe pięć minut siedziałam i patrzyłam się na okładkę. Wreszcie nie wytrzymałam. Nikt ani nic nie mogło mi zepsuć mojego podwyższonego poziomu endorfiny!

Po lekturze byłam zachwycona powieścią. Duet pisarzy po raz kolejny oczarował mnie wyśmienitą fabułą, dynamiczną akcją i postaciami, które już dawno pokochałam. Niestety wrażenia, które zostawia po sobie książka nie tworzy jedynie autor, nawet jeśli potrafi wymyślić cudowną fabułę. Pozostaje jeszcze tłumacz, wydawnictwo, grafik… Ogólnie masa ludzi, gdzie jednemu człowiekowi może powinąć się noga. Na moją radość z przeczytanego tekstu, cień rzucały błędy. Nie powiem, że było ich wiele, ale nawet ta ilość występująca w książce, utrudniała mi czytanie. Najczęściej były to potknięcia gramatyczne i interpunkcyjne. Jestem bardzo wrażliwa na tego typu sprawy, które bardzo zakłócają mi odbiór powieści. Szczęście w nieszczęściu, że książka nie potrzebowała adwokata rodem z piekła i potrafiła obronić się sama.

Szalę na korzyść powieści przeważyły dialogi. Po prostu ubóstwiam rozmowy pomiędzy bohaterami książki, występujące w serii o Kate. Dzięki nim poczułam, że chociaż tym razem niestety mam się do czego przyczepić, to i tak cały czas jestem w domu. Nie trafiłam do przestarzałego budynku, gdzie z dachu spadają dachówki, o nie! Fabułę książki można raczej porównać do chatki wprost z moich marzeń. Znalazłam tutaj wszystko, czego zawsze szukam – jak zwykle z resztą, jeśli mowa o kunszcie pisarskim Ilony Anderws.
Postacie, z którymi uwielbiałam się utożsamiać. Akcja, która nigdy nie nudziła, nie raz umiejętnie wyrywając mnie z życiowej chandry. Czytając, byłam pewna, że każdy element fabuły został starannie przemyślany i do końca opracowany.

Tak więc muszę przyznać, że poniosłam sromotną klęskę na polu walki. Pod koniec powieści nie liczyłam już nawet na zwycięstwo. Już po kilku pierwszych linijkach tekstu w pierwszym rozdziale, wiedziałam, że nie mam szans na wygraną. Moja bestia nie odeszła. O ironio – przyzwyczaiłam się do niej. Choć biedaczysko wpadło w depresję, gdy przeczytałam notkę od wydawcy, na szczęście miało tyle rozumu, aby zostać i posłuchać reszty. Potwór zakochał się i znów czuje głód, a ja wraz z nim. Oboje nie możemy doczekać się kontynuacji, a tymczasem… jeszcze raz przeczytam magię, która krwawiła, aby znowu móc rozkoszować się tą wspaniałą powieścią.

 

Tytuł: Magia krwawi (Magic Bleeds)
Cykl: Kate Daniels
Tom: 4
Autor: Ilona Andrews
Tłumaczenie: Dominika Schimscheiner
Wydawca: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: 4 listopada 2011
Wymiary: 125 x 205 mm
Cena: 37,80 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

 

Pełnoetatowa książkoholiczka i filmomaniaczka. Recenzentka - amatorka, szpanująca swoim talentem pisarskim i nie rozumiejąca, dlaczego nikt nie chce podziwiać blasku jej intelektu, który przecież razi wszystkich po oczach. Czasami o skłonnościach masochistycznych, wiecznie niewyspana. Niepoprawna romantyczka, marząca o naprawianiu świata. Ponoć mówią, że nocą staje się Nocnym Cieniem i szuka nowych, szeleszcząco - papierowych ofiar...

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze