Nieśmiertelność zabije nas wszystkich – fragment

Podoba się?

Dziś mamy dla Was kilka fragmentów książki pt. “Nieśmiertelność zabije nas wszystkich”. Przypominamy, że powieść ukaże się już 21 lutego, nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

Rozdział 1 

 „NIEŚMIERTELNOŚĆ ZABIJE NAS WSZYSTKICH”

 

To hasło można przeczytać na murach wzdłuż całej Pierwszej Alei. Jeśli byliście ostatnio w centrum, musieliście je widzieć. Proste czarno-białe plakaty. Niczym niewyróżniający się druk. Żadnego wymyślnego kroju czcionki, brak wyrafinowanego tła. Nie podano nawet adresu strony internetowej. Widnieje na nich jedynie to zdanie, powtarzane raz po raz, z góry na dół. Kiedy obok nich przechodziłem, były bardzo czyste, zupełnie jakby rozwieszono je zeszłej nocy. Zbliżając się do przecznicy, zauważyłem jednak, że jeden plakat został już pomazany. Drugi od dołu. Ktoś tanim niebieskim długopisem dopisał inne zdanie. Krótkie, lecz dobitne: ALE NIE MNIE.

Lekarz, z którym byłem umówiony, ma mieszkanie w pobliżu St. Bridge 59. Adres dostałem od zaprzyjaźnionego bankiera. Powiedział mi, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent jego znajomych z branży rzuciło się na lekarstwo, gdy tylko pojawiło się na czarnym rynku. Jeżeli więc znacie jakiegoś finansistę, nie będziecie mieć problemu z uzyskaniem nazwiska specjalisty, który zaaplikuje wam kurację. Nawet teraz, po aresztowaniach i po tym, co wydarzyło się w Oregonie. Prawdę powiedziawszy, łatwiej o ten specyfik niż o gram trawki. Tak przynajmniej wyglądało to w moim przypadku. Wystarczył mi adres i zapisany na skrawku papieru numer telefonu. To wszystko.

Byłoby lepiej, gdybym musiał się bardziej wysilić, na przykład przemierzyć ocean i wybić hordę krwiożerczych łowców głów, rozwiązać kilka hermetycznych zagadek, zadanych mi przez złego strzegącego mostu trolla lub choćby pokonać w pojedynku karate jakiegoś wielkiego faceta. Coś w tym stylu. Nie musiałem jednak robić prawie nic i wcale nie czułem z tego powodu wyrzutów sumienia. Nadal nie czuję. W chwili, kiedy dotarło do mnie, że naprawdę mogę zdobyć lekarstwo, natychmiast go zapragnąłem. Zapałałem żądzą tak czystą, jakiej nie czułem nigdy przedtem. Większą niż żywiłem wobec jakiejkolwiek kobiety. Chciałem go bardziej niż wody w chwilach pragnienia. Zazwyczaj wszystkie moje decyzje są zmuszone brnąć przez niekończącą się ścieżkę biurokracji sumienia. Ta jedna nie. Ów impuls zdołał ominąć wszelkie tego rodzaju nonsensy, przemknął przez gęstwinę wahania i ukazał się mnie tak samo nieskalany jak wówczas, gdy narodził się w głębi mojego umysłu. To była potrzeba. Głód. Gwałtowny przymus, odporny na logikę i rozsądek. Przemożna chęć, by nigdy nie poddać się śmierci, opierała się dowolnie mocnym argumentom.

[…]

Rozdział 2

„TYLKO ŚMIERĆ TRZYMA NAS W RYZACH”

Wiem, że to zwykły zbieg okoliczności, a jednak poczułem się niekomfortowo. Papież oficjalnie pogroził wszystkim nieśmiertelnym akurat w połowie mojego obowiązkowego czasu na namysł. Ten artykuł pojawił się w sieci dziesięć minut temu:

 

Watykan grozi ekskomuniką osobom poszukującym lekarstwa

Wyatt Dearborn

Budapeszt (AP) – Papież wyraził dziś najostrzejsze dotychczas potępienie lekarstwa na śmierć, oficjalnie wprowadzając korzystanie z niego na listę grzechów i ogłaszając, iż osoby, które zdecydowały się na kurację – w tym duchowni – zostaną na trwałe usunięte z Kościoła katolickiego.

Papież pielgrzymujący po Europie Wschodniej z rozmysłem wybrał na miejsce ogłoszenia edyktu właśnie Budapeszt. Węgry są – obok Rosji, Brazylii i Holandii – jednym z czterech krajów rozwiniętych, które oficjalnie zalegalizowały lekarstwo.

„Ten specyfik stanowi obrazę Pana i Jego dzieła – oświadczył liczącemu blisko siedemdziesiąt pięć tysięcy ludzi tłumowi wiernych zebranych na Stadionie Ferenca Puskasa. – Co więcej, godzi również w naszych bliźnich. Czy będziemy w stanie czuć się odpowiedzialni jeden za drugiego, wiedząc, że stawienie się przed Sądem Bożym można odsunąć w nieskończoność? To śmierć sprawia, iż korzymy się przed Najwyższym – świadomość, że nasze życie dobiegnie końca i że będziemy musieli zdać rachunek z własnych uczynków. Jeżeli nie odpowiemy za nie przed Panem, to przed kim? Tylko śmierć trzyma nas

w ryzach”.

Następnie papież przestrzegł:

„Boskiego osądu nie da się uniknąć. Nawet jeśli przeżyjemy kolejne sto tysięcy lat. Także nasza planeta i ogrzewające ją słońce są rzeczami przemijającymi. Na tym świecie nie ma wieczności, a wiara w nią stanowi bluźnierstwo. Dlatego też od dnia dzisiejszego począwszy, Watykan oficjalnie uznaje korzystanie z lekarstwa za grzech i nakłada na wszystkie takie osoby nieodwołalną ekskomunikę”.

Zgromadzeni wierni powitali słowa głowy Kościoła pełnym czci milczeniem. Przed stadionem jednak zebrały się tysiące demonstrantów, niemal wyłącznie ludzi młodych.

„Papież wcale nie potępił nas – powiedziała Sasza Delvic, dwudziestotrzyletnia studentka. – Potępił jedynie własny Kościół, skazując go na istnienie w mroku ignorancji. Jak może oczekiwać, że katolicy pogodzą się po prostu ze śmiercią, podczas gdy wszyscy inni

dokoła pozostaną zdrowi i szczęśliwi? To szaleństwo. Miliony ludzi odwrócą się od religii”.

„Ludzie nie powinni go słuchać – dodała Delvic. – To po prostu głupi starzec”.

Podejrzewa się, iż wybór Budapesztu na miejsce ogłoszenia tej decyzji stanowi próbę nacisku na węgierski rząd, by wprowadził antylekowe ustawodawstwo. Do tej pory jednak, w tym kraju o jednej z najmłodszych populacji na świecie, niewielu polityków wypowiada się o podobnym pomyśle przychylnie.

W dzieciństwie uważałem religię za rodzaj ubezpieczenia na wypadek śmierci. Tak ją przedstawiali telewizyjni kaznodzieje. Lepiej wierzyć w Boga, niż nie wierzyć, ostrzegali, tak na wszelki wypadek. Istnieje przecież możliwość, że staniemy u wrót Raju jako niewierzący i uświadomimy sobie, iż to chrześcijanie mieli przez cały czas rację. Była to bardzo pomysłowa argumentacja. Sprawiła, że niemal zacząłem chodzić do kościoła. Nigdy co prawda nie poszedłem, ale jednak.

Zastanawiam się, czy teraz można uznać lekarstwo za ubezpieczenie na wypadek religii. Co jeśli papież się myli? Gdybym zrezygnował z kuracji i umarł w wieku siedemdziesięciu lat, by zadowolić nieistniejącego Boga, poczułbym się jak skończony frajer. Nie lepiej przeżyć jeszcze kilka tysięcy lat, tak na wszelki wypadek?

Zapewne w końcu się tego dowiem. W jakimś bardzo, bardzo odległym końcu. Do przyjęcia lekarstwa zostało mi jeszcze dwanaście dni.

Rozdział 3

„CHRYSTE, JUŻ ZAWSZE BĘDĘ MIESIĄCZKOWAĆ”

Do dziś nikomu nie wyjawiłem, że zdecydowałem się przyjąć lekarstwo. Nie powiedziałem ojcu, siostrze ani żadnemu koledze z pracy – nikogo też nie pytałem o radę. Nie wiedzą, że to zrobiłem, podobnie zresztą jak ja nie mam pojęcia, czy oni czasem również nie przeszli kuracji. Słowem nie wspomniałem o tym nawet znajomemu bankierowi, od którego dostałem adres lekarza. Po pierwsze, nie zakończyłem jeszcze procesu i czułbym się głupio, rozpowiadając, iż stanę się nieśmiertelny, gdy wciąż istnieje możliwość, że mój zacny doktor zostanie za tydzień nakryty i trafi za kratki.

Co ważne, do tej pory nie spotkałem nikogo, kto przyznałby się do tego publicznie. Jak sądzę, wszyscy przyjęliśmy niepisaną zasadę, iż o tym się po prostu nie rozmawia. Trochę podobnie jak w przypadku korekty nosa. Wszelkie rozmowy o lekarstwie, w jakich brałem udział, były czysto teoretyczne; „Zdecydowałbyś się?”, „A co gdyby to zalegalizowali? Wtedy też nie?”, „Poleciałbyś na kurację do Brazylii? Podobno niektórzy z mojej firmy wzięli nagle urlopy z powodu „okazyjnych wakacji w Rio”. Tego rodzaju gadanina. Nikt jednak nie powiedział mi wprost: „Tak, zrobiłem to”. Dziwne. Przecież ludzie się na to decydują. Skoro taki przeciętniak jak ja potrafi załatwić sobie kurację, to zakładam, że nie jestem jedyny ani aż tak niezwykły. Pewnie jednak całą rzecz wciąż otacza zbyt dużo wątpliwości, by się tym popisywać.

Tak czy inaczej, z zadowoleniem milczałem na ten temat. Wreszcie wszystko wyciągnęła ze mnie Katy. Moja współlokatorka byłaby świetnym śledczym. Interesuje się ludźmi wręcz agresywnie. Jeśli postawisz jej butelkę wina, zarzuci cię setkami pytań, aż poczujesz się, jakby świeciła ci w oczy mocną lampą. Uwielbia wydobywać ważne informacje i potem się nimi zabawiać – rozciąga je w dłoniach, odbija o ściany, a kiedy się znudzi, odrzuca w kąt. Siedzieliśmy więc w mieszkaniu i oglądaliśmy wiadomości. Leciał właśnie wieczorny reportaż na temat lekarstwa i Katy znienacka spytała mnie, mrużąc oko:

– Załatwiłeś to sobie?

– Co? Nie… Skąd.

– O mój Boże! – jęknęła. – Jesteś najgorszym kłamcą na świecie.

– Wcale nie kłamię.

– Odkąd zaczął się ten program, zamilkłeś jak grób. Nie próbuj nic przede mną ukrywać. Mam doskonały nos do lekarstwa.

– Nos do lekarstwa?

– Uhm. Pamiętasz, opowiadałam ci, że Jesse Padget przeszła kurację? To prawda. Widać było od razu, zamykała się, gdy tylko ktoś wspomniał o lekarstwie. Zupełnie jak ty teraz. Przejrzyj się w lustrze. Rumienisz się. Wyglądasz jak gigantyczny pomidor.

– O Jezu…

– Zrobiłeś to! Zrobiłeś! Zrobiłeś! Nie do wiary! Ty kłamliwy draniu!

W rekordowym czasie wydobyła ze mnie przyznanie do winy i rozpromieniła się zadowolona z sukcesu. W jej oczach tańczyły iskierki, uśmiechała się z dumy. Ma ukruszoną jedynkę i demonstruje to przy każdej okazji, uważając za swoją cechę szczególną.

– Tylko nie rozpowiadaj o tym po całym mieście, dobra?

– Och jasne, nikomu nie powiem – odparła. – Przysięgam ci. Ale musisz mi wszystko zrelacjonować.

– Proces jeszcze nie jest zakończony.

– Nie jest zakończony? Co oni ci robią? Powiedz mi, no powiedz. Podobno dostaje się sześćdziesiąt zastrzyków, wszystkie pod pachę.

– Nie. Lekarz pobrał mi krew, a za tydzień zrobi mi trzy zastrzyki. I to wszystko.

– Tylko tyle? Ja pierdzielę. A ile to kosztuje?

– Siedem tysięcy.

– Siedem patoli?!

– Cii!

– Przecież to tyle co nic! A nawet jeszcze taniej. Kiedyś u Lusardiego zapłaciłam większy rachunek za kolację! Musisz mi powiedzieć, jak się to załatwia.

– Nie mogę.

– Oj, przestań.

– Lekarz przyjmuje wyłącznie osoby polecone przez ludzi z niewielkiego kręgu bliskich znajomych. Ja mam tego farta, że znam jego przyjaciela. Doktor nie chce pracować z nikim innym. Wiesz, zachowuje się trochę jak diler, serio.

– Więc powiedz mi jak się ten twój kumpel nazywa i też się na niego powołam.

– Nie mogę.

– No proszę cię. Nie bądź jak pies ogrodnika. Co wy, w jakiś męski klub się bawicie? Przechodzicie kurację, a potem pływacie razem na golasa? O to chodzi?

– Po prostu nie chcę nikomu narobić kłopotów. Lekarz wyraźnie mnie prosił, bym mu nikogo nie podsyłał.

– To nieuczciwe. Kim jest ten twój znajomy? Schilling? To na pewno Schilling.

– Nie…

Kolejny krzywy, triumfalny uśmieszek.

– To on! Niesamowite. Nie potrzebuję nawet wykrywacza kłamstw. Wystarczy, że zadam ci pytanie i zaczekam, aż zacznie ci się kurzyć z nosa.

– I tak nie znasz jeszcze adresu ani numeru telefonu.

– Dlaczego miałbyś mi nie dać? No naprawdę. Wymień choć jeden dobry powód, poza twoją chłopięcą obietnicą. Powiedz mi, dlaczego ja nie zasługuję na tę informację, a ty tak. Nie uważałam cię dotąd za skrytego. A teraz proszę cię o coś, a ty się wycofujesz. No przestań. Nie bądź żyła. Przecież i tak wszyscy się dowiedzą, co zrobiłeś. Prawdę mówiąc, skoro ja odkryłam to tak szybko, rano będzie huczeć o tym w całej okolicy.

– Okej. Dobra. Powiem ci. Ale dopiero za tydzień, kiedy sam przyjmę zastrzyki. Poza tym przez pół roku będziesz opłacać kablówkę.

– Co?!

– Cena informacji. Normalna transakcja.

– Pieprzony prawnik.

– Podałem ci warunki. Umowa stoi?

– Stoi. Wciąż nie mogę uwierzyć, że znalazłeś tego lekarza. Kocham cię! Dzięki, dzięki, dzięki, dzięki! Wiesz,  że sama próbowałam kogoś takiego odszukać? I przez kilka miesięcy nic. Ulżyło mi. To niesamowite. Ale… ten twój doktor… Na pewno jest uczciwy?

– Tak.

– Bo wiesz, dużo się słyszy o oszustwach. Skąd pewność, że nie wstrzyknie ci płynu do naczyń? W zeszłym tygodniu zrobili to takiej kobiecie w Queens.

– Jestem pewien, że nie podali jej płynu do naczyń. Zresztą mój lekarz nie ma nawet czego zmywać.

– Okej, więc zaczekam, aż przyjmiesz lekarstwo. I jeśli nie padniesz po tym trupem, od razu dzwonię. Jestem taka podekscytowana! Już zawsze będę mieć dwadzieścia siedem lat! I nie muszę po to latać do São Paolo!

Zerwała się z miejsca i ruszyła do kuchni. Zamarła jednak w pół drogi.

– Chryste – jęknęła. – Wiesz co sobie właśnie pomyślałam? Już zawsze będę miesiączkować. Do dupy.

– To chyba niewielka cena.

– Wiesz, możemy już zawsze mieszkać razem. Podpisałbyś umowę wynajmu na sto lat?

– Nie.

– Twoja strata. Ja zamierzam imprezować do roku 5000!

Nalała sobie pełen kieliszek wina Shiraz i zaczęła tańczyć na sofie.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze