Pan Lodowego Ogrodu 4 – recenzja

Podoba się?

  Trzy lata czekania. Trzy długie roki wypatrywania zakończenia jednej z najbardziej epickich powieści ever. Pan Lodowego Ogrodu pióra Jarosława Grzędowicza jeszcze przed swoim zakończeniem wpisał się w świadomość fandomu jako obowiązkowa pozycja do przeczytania dla każdego szanującego się fantasty. Na mojej liście czwarta odsłona PLO również figurowała jako najwyższy czytelniczy priorytet, absolutne must have i must read w tym dziesięcioleciu. Do tego stopnia, że, gdy wreszcie dostałam swój egzemplarz, bałam się do niego zajrzeć. 

Napięcie budowane latami, gorączka oczekiwania, kilka fałszywych alarmów i oto wreszcie jest. Leży na moim biurku. Pachnie kusząco nowością i farbą drukarską. Grubością i wagą nie ustępuje porządnej cegle. Blisko 900 stron epickiej fantastyki, witającej mnie cudowną grafiką Piotra Cieślińskiego, w rozwinięciu obiecującej ilustracje Dominika Brońka.

Jeżu Kolczasty oraz Borze Iglasty…

Trzęsłam się niczym dziewica przed pierwszym razem, pełna podniecenia, ale też obawy. W końcu to ostatni tom. Wreszcie poznam zakończenie. Oto zwieńczenie tej wspaniałej historii i potem już nie będzie odwrotu. Przygoda w świecie Lodowego Ogrodu zakończy się definitywnie. Naprawdę nie byłam pewna, czy jestem na to gotowa. Jednak Zachłanność, Ciekawość i Niecierpliwość zawiązały sojusz przeciw moim Obawom i zmiażdżyły je już w pierwszym starciu. Skopały brutalnie i bezceremonialnie porzuciły w ciemnym kącie dogorywające.

Po przeczytaniu pierwszych dwudziestu stron już wiedziałam, że spieprzyłam sprawę. I to koncertowo, na całej linii. Przed lekturą PLO 4 naiwnie założyłam sobie, że przecież doskonale pamiętam (bo jakże nie pamiętać czegoś takiego!) wydarzenia z tomów poprzednich i naprawdę nie trzeba mi odświeżać lektury. Otóż błąd. Wielki i niewybaczalny. Rozmawiamy o powieści Jarosława Grzędowicza, gdzie każda jej część jest złożona z wielu wątków i elementów, całej masy misternych intryg, niewyobrażalnej ilości nici, które tworzą tę wspaniałą pajęczynę, w którą czytelnicy wpadają jak muchy. To się nie mogło udać. Byłam na siebie tak cholernie wściekła za tę ignorancję, ale nie było mowy, żebym teraz, gdy już zaczęłam, przerwała lekturę czwórki, aby wrócić do tomów poprzednich. Ze zgrzytem zębów leciałam z akcją dalej, co i rusz plując sobie w brodę i wytężając swój sklerotyczny umysł, próbując sobie przypomnieć bardziej poboczne wątki, które składają się na całość.

Ledwo zajrzałam do książki, a z miejsca zostałam wrzucona w wir akcji. Wszystko zaczęło się tam, gdzie skończyło się w tomie trzecim i, z każdą kolejną stroną, rozpędzało do prędkości ponaddźwiękowej. Akcja już na wstępie wgniata w szpary od podłogi i ostrzegam, że trzeba pamiętać o zaczerpnięciu oddechu. Ja między kolejnymi stronami potrafiłam go wstrzymywać w napięciu, co parę razy poważnie zagroziło mi wizją uduszenia się z wrażenia. Wydarzenia zwalniają dopiero gdzieś tak w jednej trzeciej książki. Autor chyba jednak pomyślał o tym, że Czytelnik do życia potrzebuje tlenu i oto dał mu upragnioną chwilę wytchnienia. Na moje obiektywne oko, ta chwila była ciut za długa, ja osobiście bardzo szybko ochłonęłam i jeszcze szybciej na nowo obudziłam w sobie głód dalszych przygód. Tymczasem natknęłam się na zastój.

No nie, po takim początku, po takiej gonitwie, takich emocjach robimy sobie taką długą przerwę? No szanowny Autorze, bo zakwasów dostaniemy jak się zasiedzimy! Taaak, ale szanowny Autor wiedział co czyni. Powolutku, małymi kroczkami budował to napięcie, podsycał niepewność, czaił się na moment, w którym ponownie wstrząśnie światem Midgaardu i wyobraźnią czytelnika.

Uparłam się, że słowem nie wspomnę o fabule. Nie złośliwie, ale dla Waszego dobra, gdyż naprawdę mogłyby się posypać spoilery. Tak się dzieje zawsze, kiedy jakaś historia zrobi na mnie duże wrażenie. A ta zrobiła równie wielkie, jak jej poprzednie odsłony. Ręce mnie świerzbią, aby napisać Wam, zdradzić to, co jest tam najfajniejsze, to, czemu nie można się oprzeć, których scen i rozwinięć wątków powinniście wypatrywać, ale wiem też, że nie mogę Wam tego zrobić. Musicie sami przez to przejść, sami odkryć tę magię. Wszystko bym popsuła, uprzedzając fakty swoją nieudolną relacją, która byłaby nędzną namiastką właściwej powieści.

Te wszystkie moje “och” i “ach” sprowadzają się do jednego – Wszystkie cztery tomy Pana Lodowego Ogrodu to literatura fantastyczna na najwyższym, światowym poziomie. Nie mamy się czego wstydzić – wręcz przeciwnie – winniśmy śmiało ruszać w świat i głosić, że Polacy nie gęsi i fantastyką, z PLO na czele, są gotowi glob podbijać.

Pokłony dziękczynne biję przed wydawnictwem Fabryka Słów za udostępnienie mi tej wspaniałej lektury.

Tytuł: Pan Lodowego Ogrodu, t. 4
Cykl: Pan Lodowego Ogrodu
Tom: 4
Autor: Jarosław Grzędowicz
Wydawca: Fabryka Słów
Data wydania: 30 listopada 2012
Liczba stron: 880
Oprawa: miękka / zintegrowana
Wymiary: 125×195 mm
Cena: 44,90 zł / 54,90 zł

 

 

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze