Styczeń z Anetą Jadowską. Słowo na niedzielę

Podoba się?

Rozpoczynamy więc “Rok z polskimi autorami” wywiadem z Anetą Jadowską, która będzie patronką stycznia na Gavranie.  Rozmowa miała być niezobowiązująca i zaczęła się całkiem niewinnie, lecz szybko zboczyła na wydawnicze manowce. Tematyka okazała się idealnie wpisywać zarówno w projekt polskich autorów, jak i w gavranią misję wspierania debiutantów. Wylałyśmy troszkę gorzkich żalów, ale po spuszczeniu z siebie złych emocji, ruszyłyśmy podbijać świat dalej!

 

Poniższa rozmowa dotyczy nie całej kultury amerykańskiej czy literatury z tego kraju (wszak stamtąd też pochodzi wielu naszych ulubieńców), ale takich fenomenów jak serie “Zmierzch” czy “Grey”. Chodzi o kiepską rozrywkę kreowaną na pożywkę dla mas, obniżającą oczekiwania czytelników i bardzo mocno promowaną.

 

Aneta Jadowska:
Najzabawniejsza recenzja ze “Złodzieja…” jaką czytałam:  >> klik <<

Kometa:
Co w tym zabawnego? Podoba się i kropka. Pogódź się z tym.

Aneta Jadowska:
Zabawne jest:
a) kopanie tyłka,
b) ciężkie przyznanie się do błędu,
c) wizja mnie, podchodzącej do Gordonów z taką buńczuczną uwagą.

Kometa:
W sumie czemu nie? Piszesz dobre urban fantasy osadzone w polskich realiach. Martyna Raduchowska miała debiut całkiem, całkiem, w tym klimacie, ale teraz milczy, co niestety działa na jej niekorzyść. Ze znanych nazwisk… Ćwiek czepia się zbyt wielu innych gatunków i robi niezły misz-masz, żeby go z czystym sumieniem nazywać autorem urban fantasy… Ale jak wiadomo ten gatunek ma zasady po to żeby je łamać, więc przyjmijmy, że jest. I on jeden się wybił. Zrobił wokół siebie dużo szumu, wyszedł z promocją na dużą skalę, jeśli brać pod uwagę tylko nasz rodzimy rynek wydawniczy. A w Ameryce wszystko robi się z pompą, oni mają zupełnie inne zaplecze. Żebyś miała takiego agenta jak Gordonowie, też już byś była wydawana w czterech innych krajach. Amerykańce to kapitaliści, kapitalizm wyssali z mlekiem matki, wiedzą jak się sprzedać. Ty jesteś do tyłu, bo masz gorsze zaplecze, ale nie warsztat i ot cała tajemnica. Poza tym, sama widzisz jakie ludzie są głupie: “nie przeczytam, bo to polskie. Polskie imiona i polskie miasta, to pewno szit”. Och, jak ja bym ich za to biła mokrą ścierą i patrzyła czy aby równo puchnie.

Aneta Jadowska:
Amerykanie mają zupełnie inną skalę wszystkiego, a ich fenomen agentów literackich w ogóle nie ma na polskie realia przełożenia. U nas nie ma czegoś takiego jak agencje literackie, bo też z jakich to kokosów autor miałby agentowi te 10, czy ileś, procent odpalać? Biedny agent skonałby z głodu lub miał tych podopiecznych pięćdziesięciu i nie ma szans, by po równo im oddawał swój czas. Znów autor z dorobkiem i dochodami byłby bardziej dopieszczany niż debiutant, czy autor mający na koncie kilka książek w nakładach po dwa tysiące. Więc autor krząta się wokół wszystkiego sam i sam musi się nauczyć marketingu itd. W USA jak nie agent, to wydawca odwalają całą sprawę, a agentowi zależy, bo ma procent. Taki procent od sprzedanego egzemplarza jaki tam agent, u nas ma sam autor. :)

Kometa:
Jak ten kraj ma się czymkolwiek wybić, kiedy własny naród w niego nie wierzy… Przepraszam, obudził się mój rozbuchany czytelniczy patriotyzm, bo ja nigdy nie miałam problemu z polskimi autorami. Wręcz przeciwnie – problem zawsze miałam z zagranicznymi. Dla mnie polskie realia są takie swojskie i zrozumiałe, rozumiem każdy żart, każde odniesienie, nawiązanie do popkultury czy polityki. A zagraniczne? Obca kultura, obcy język, inna mentalność. I wcale mi nie imponują. O.

Aneta Jadowska:
Jakoś tak jest, że jesteśmy zapatrzeni na USA, często bezkrytycznie, stąd np.: wydawanie totalnej sieczki amerykańskiej, bo i tak się sprzeda, a nie szukanie krajowych autorów, którzy mogą być dużo lepsi niż ta miazga, którą się wydaje. Zawsze tak było. Znasz historie autorów piszących pod pseudonimami, żeby się lepiej książka sprzedała? Jako dzieciak czytałam Joe Alexa, nie mając pojęcia, kim on właściwie jest. To zabawne, ale ja też mam tak, jak mówisz. Pewnie, przywykłam już, że czytam amerykańskie książki, bo stanowią kolosalny procent tego, co się wydaje, ale brakuje mi w nich właśnie tego swojskiego akcentu, nawiązań do naszego świata, który jednak jest inny niż świat Amerykanów. Ile rzeczy gubi się w przekładach! Żarciki, nawiązania np do wydarzeń kulturalnych, dziennikarzy czy seriali, które zrozumie każdy amerykański czytelnik, a my nie, nawet jeśli tłumacz nam to wyłoży. Bo to jednak jest coś obcego.

Kometa:
Ha! Miałam to samo z Joe Alexem! Jak się dowiedziałam, że to Polak to mi kopara opadała. I szczerze poczułam się zła i nieco oszukana, bo naprawdę nigdy nic nie miałam do polskich pisarzy, a tu mnie się w konia robi… właściwie bez potrzeby. Tak czy inaczej, sama widzisz, możesz się porównywać do “najlepszych” hAmerykanów – ja sama będę cię porównywać i to z bilansem pozytywnym dla ciebie. Nie jesteś od nich gorsza. Tam są po prostu inne realia, tam się na pisaniu zarabia duże pieniądze, bo oni potrafią sprzedać wszystko.

Aneta Jadowska:
Naprawdę, kiedyś mi się przewróci w głowie jak będziesz mi tak kadzić, lwy kochają głaskanko, więc mogłabym się za bardzo przyzwyczaić.

Kometa:
To się przyzwyczajaj. Ale sama zobacz, choćby cholerny Zmierzch czy pieprzony Grey! Światowe bestsellery! Masowa histeria! A to gnioty nad gniotami! A oni to sprzedali. I to jak sprzedali! Wmówili połowie globu, że to najbardziej epickie powieści ever! Kuźwa mać, za przeproszeniem, właśnie dlatego nie cierpię Amerykańców – z pełną premedytacją cofają ludzi w rozwoju.

Aneta Jadowska:
W samym sprzedawaniu książek czy przykładaniu do nich miary produktu nie musi być nic złego, jeśli zachowa się umiar. Strasznie mnie frustruje druga skrajność (po amerykańskim: “sprzedamy wszystko”), mianowicie częsty w Polsce tryb myślenia wydawców: “wydałem książkę i już, nic więcej nie muszę”. W latach dziewięćdziesiątych to się udawało, ludzie byli tak złaknieni książek, że kupowali w ciemno, to co było na półce. Sama tak robiłam. Ale dziś wydawnictw jest od groma, książek wychodzi tyle, że trzeba wybrzydzać. Albo wydawca dotrze do mnie z informacją o książce, albo wyjdę z księgarni z inną, niekoniecznie lepszą. Ja tym tłumaczę to, że Polacy jak lemingi kupują Greye i inne gnioty – bo o nich wiedzą. Bo jest taki szum, że wchodząc do księgarni pani Kowalska szuka tego, o czym słyszała. Wychodzi z tym, czego reklama wisiała na plakacie na przystanku autobusowym. Bo skąd ma wiedzieć, że są inne, lepsze książki? Z gazety codziennej czy telewizji się raczej nie dowie, bo koszt reklam w nich przekracza całe budżety wydawnictw. Tu jest coś do zrobienia, bez dwóch zdań. Wydawnictwo nie będzie miało na reklamę takiego budżetu jak firma kosmetyczna, czy producent margaryny, to, niestety, oczywiste. Zostaje internet, ale czy wystarczy? Nie wiem. A ze “Zmierzchem” masz rację, nie wiem, jak amerykańskiemu wydawcy się to udało, tzn rozumiem, kiedy rewelacyjne wyniki sprzedaży osiągają dobre książki, albo choć przyzwoite np Coben, czy nawet Steel, bo to naprawdę przyzwoite rzemiosło, rzecz u nas też często niedoceniana, ale ze “Zmierzchem” za cholerę nie wiem jakim cudem… Nawet starałam się to zrozumieć, ale nijak nie mogę. Tzn. dobra książka przy dobrym marketingu powinna sprzedać się świetnie, ale jakim cudem można wypromować dno? I sprawić, że zachwyci się nim cały świat? To nie jest przypadek Pottera, który był naprawdę fajną, dobrze napisaną książką.

Kometa:
Oni wypromują wszystko. Gdzieś się tam we łbie ludziom zakodowało, że jak Amerykańce mówią: “dobre”, to trzeba brać. Choćby to było gówno w pudełku. A oni mają mnóstwo kasy żeby mówić “dobre”.

Aneta Jadowska:
Zmierzch przypomina mi taką strasznie źle napisaną książkę jakiejś polskiej nastolatki, nie pamiętam nazwiska, zdaje się, że sama wydała tę swoją książeczkę. U nas to była nisza, a tam mogliby z tego zrobić hit…

Kometa:
Tak czy siak, żadne polskie wydawnictwo nie pracuje tak jak amerykańskie… Uff, aż się zdenerwowałam. Takie sprawy naprawdę podnoszą mi ciśnienie. Chodzi mi o to, że nie umiemy sprzedać tego co mamy najlepszego, tego czym jesteśmy, pokazać się jako słowiański kraj z bogatą historią i kulturą, czy nawet popkulturą. Nie, do cholery, my tu ciągle próbujemy robić drugą Amerykę, drugą Irlandię, a wszystko i tak jest made in China.

Aneta Jadowska:
Wydaje mi się, że naszym wydawnictwom przydałyby się jednak małe korepetycje u amerykańskich wydawców. Nie dlatego, żeby wydawali złe książki, ale wciąż niewielu potrafi zrobić z tego biznes, większość przędzie na granicy wypłacalności, pisarze zarabiają grosze, a książki są drogie. Relatywnie do zarobków i kosztów życia. Nie mówię, że wydawcy mają wejść w tryb handlary z targu, ale trochę więcej nowoczesnego marketingu by nie zaszkodziło. A w wydawnictwach często brak osoby odpowiedzialnej za marketing, rozumiejącej świat finansów, zakładają je ludzie kochający książki, ale nie znający zasad rynku i biznesu. Książki mogłyby być połowę tańsze – robiłam wyliczenia na zajęciach z marketingu – gdyby nakłady były dwa razy większe i był na nie zbyt, książki mogłyby kosztować 20 zł. Na zbyt trzeba popracować, sam się nie zrobi. Przeciętny Polak kupuje 3,5 książki rocznie. Mógłby więcej… jak to zrobić?

Kometa:
A potem jest, że Polacy nie czytają książek… Pewnie, że nie czytają, skoro cały potencjał reklamowy w tym kraju idzie na pieprzone Tańce z Przygłupami i na reklamy pokroju lekkiego nietrzymania moczu. Swoją drogą, abstrahując od tematu, ale tego wciąż nie mogę pojąć – kto dopuszcza tak debilne spoty na wizję?

Aneta Jadowska:
Jakiś CEO się zachwycił przymglonym, zielonkawym spojrzeniem, jak nic. Ale dobra reklama wiele może, naprawdę może wpłynąć na ludzkie zwyczaje. Polacy nie jedli kiedyś jogurtów, serio, kiedy w latach dziewięćdziesiątych otwarto, rynek Polacy nie jadali jogurtów i serków (poza nieśmiertelnym  wanilinowym  serkiem homogenizowanym, który wszak był postrzegany raczej jako posiłek dla dzieci, nie dla dorosłych). Zobacz jak jest teraz.

Kometa:
A raz od wielkiego dzwonu kilku aktorów zagra w spocie o czytaniu książek.

Aneta Jadowska:
Zwykle nie puszczanym w publicznej telewizji. Nie ma programów o książkach, poza rzadkimi programami, puszczanymi gdzieś blisko północy (a w wąskim czasie antenowym prędzej będzie dyskusja o książkach głównego nurtu i nominowanych do Nike, niż o fantastyce czy literaturze popularnej), nie ma programów o książkach kierowanych do młodszego widza, nie studenta polonistyki, ale na przykład licealisty, nie ma działów literackich w codziennych gazetach, poza wąziutkim pasmem recenzji w magazynach weekendowych, w które to recenzje chyba nikt już nie wierzy, bo powszechny jest zwyczaj “kupowania gwiazdek”, nie ma akcji czytelniczych i czytelnictwo promujących, raz na jakiś czas jakieś targi książki, a to za mało. Bardzo mi się podoba to, co zrobił na trasie Rock&Read Kuba Ćwiek – pokazał, że czytanie jest fajną zabawą. Życzę mu co najmniej trzydziestu edycji trasy, bo robi pracę organiczną u podstaw, docierając ze swoim przekazem i swoimi książkami do szkół czy ośrodków kultury w całej Polsce, także tam, gdzie zwykle mało kto się zapuszcza, bo za daleko. Żyłam w takim małym miasteczku przez osiemnaście lat, więc wiem, że dla ludzi w takich miejscach wizyta wesołego, literackiego campera była jak święto.

Kometa:
Jezu, ale jestem zła. Przepraszam, strasznie się nakręcam. Tak więc sama widzisz mą frustrację, i ja nie mam innego wyjścia jak sama zacząć promować autorów. Co prawda jedna Jadowska wiosny nie czyni, ale mam poczucie, że nie siedzę bezczynnie.

Aneta Jadowska:
Spoko, nakręcam się z tobą, to jest moja bolączka od dawna. Myślę nawet nad założeniem fundacji, która by faktycznie próbowała popularyzować czytelnictwo od podstaw, od dzieciaków, szkół, aż po zaspokajanie potrzeb czytelniczych nastolatków i dorosłych. To jedna z ważnych dla mnie idei, nie tylko dlatego, że może jeśli będą w ogóle czytać, to kupią także moje książki, ale dlatego, że uważam, że ich życie z książką będzie bogatsze. I jedna Jadowska wiosny nie czyni, ale robiąc cokolwiek osiąga się więcej, niż siedząc na tyłku. Portale takie jak Gavran przykładają tu swoją cegiełkę, bo jesteście aktywni, chce wam się, kochacie książki. I może zacznie się jakiś miły trend lubienia polskich autorów. A i autorzy zaczną o czytelnika bardziej dbać, a wydawcy słuchać.

Kometa:
Amen.

Aneta Jadowska:
Słowo na niedzielę :)

W sieci znana też jako Koralina Jones. Redaktor naczelna Gavran.pl, główny administrator Forum Gavran ( http://forum.fan-dom.pl ), administruje także Thornem - oficjalną stroną Anety Jadowskiej ( http://anetajadowska.fan-dom.pl ). Współzałożycielka Grupy Fan-dom.pl . W wolnych chwilach recenzentka i blogerka.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

3 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najwyżej oceniane
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Justyna

Rozmowę przeczytałam z uwagą i choć rozumiem wasze bolączki to (bez obrazy), brzmi to jak użalanie się. Kurcze ja wiem, że chciałybyście lepiej, ja też bym chciała, ale znowu nie popadajmy w skrajności. Wydawnictwa bee, promocja do bani, pracownicy wydawnictw zacofani, czytelnicy za biedni, do tego czytają nie to co trzeba. Czytelnictwo nie wzrośnie diametralnie, nie ma takich szans… pomyślcie jednak o tym, ile taki Grey czy Zmierzch wniósł na rynek książki pieniędzy. Prawdę mówiąc więcej niż inne książki razem wzięte. A te pieniądze można wykorzystać jako inwestycję w innych autorów. Gwarantuję Wam, że osoby, które kupiły w/w pozycje w większości nie kupiły w zamian innej. Nawet by do księgarni nie weszły, a tak może pokochają książki i taka lipna pozycja w jakiś sposób rozbudzi ich miłość do literatury, a wtedy sięgną po te lepsze pozycje.

ps. Greya nie doczytałam, padłam w połowie :)

 
Oksa

Greya przeczytałam i był to dla mnie zwykły chłam. Nie będę podawać całej recenzji, bo nie o to tu chodzi. W jednej kwestii chciałabym się jednak połączyć z przedmówczynią – taki sobie “Zmierzch” na przykład, spowodował, że powróciłam do fantastyki! Zawsze ją lubiłam, ale na dość długi okres przerzuciłam się na literaturą niefantastyczną. Przeczytałam Meyer kilka lat temu, no kurka, spodobało mi się. Po przeczytaniu prawie całej sagi stwierdziłam, shit, ale to kiepskie. Ale chęć do pozostania przy fantastyce została :) Boli mnie, że takie coś jest bestsellerem, a inne książki są do niego nagminnie porównywane, ale swoją rolę w jakimś sensie spełnił. Podejrzewam, że nie tylko w moim przypadku ;-)

 
Majster

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce, na pewnej planecie, w dalekich krainach ludzie wymyślili sobie komunizm. W systemie tym wydawcy, redaktorzy, cenzorzy (i pewnie kilku innych) decydowali o wydawaniu książek.Używali dziwnych i tajemniczych instrumentów i współczynników takich jak poziom literacki czy przydział papieru. Ambitni redaktorzy tygodników w swoich wywiadach ganili swoich mniej ambitnych kolegów za schlebianie gustom gawiedzi przez publikowaniem programu telewizyjnego. Dowodzili, że ten nieetyczny zwyczaj zaburzał ilość zwrotów i wprowadzał niepotrzebne zawirowania do przerobu makulatury. A przecież prasa powinna konkurować jedynie swoim poziomem i ściśle merytoryczną zawartością. “Wszyscy” zgadzali się z ich tezami i oburzali się na nieprawomyślne i godne potępienia zachowania.
Na szczęście to już przeszłość. Pomimo, że rzeczywiście poziom wydawanych książek za komuny był wyższy, a w księgarniach czy kioskach nie było pornografii, harlekinów czy paranormal-romasów, to niema czego żałować.
Nie mamy co też też biadolić nad obecnym poziomem książek, że Grey czy Zmierzch to dziadostwo i gniot. Potrzeba trochę skromności, bo całe urban fantasy włączając twórczość pani Jadowskiej to popularna literatura rozrywkowa, a nie żadne arcydzieła kultury światowej – przynajmniej na razie. Tak jak ja z przyjemnością czytam fantasy/s-f, tak kto inny Marqeza, kto inny czyta harlekiny… Być może kiedyś sięgnie po coś ambitniejszego, jeśli nie – przynajmniej nie wpadnie we wtórny analfabetyzm.
Kwestie w dyskusji o poziomie wydawnictw to klub wzajemnej adoracji, po prostu takie Zmierzchy czy Greye zawsze będą, pewnie zawsze też będą się nieźle sprzedawały. Podobne żale może snuć wielbiciel jazzu na temat Britney Spears czy meloman muzyki odnośnie klasycznej Justina Biebera. To nie ma sensu, po prostu każda potwora znajdzie swojego amatora i tyle.
Natomiast na rynku wydawniczym kwestie marketingowe rzeczywiście pozostawiają wiele do życzenia. Fajnie, że o tym rozmawiacie.To nie moja działka i nie znam się na tym, ale 1 drobiazg: wielokrotnie do książek zniechęcały mnie skutecznie notki wydawnicze, choć podobno miały one mnie zachęcić. Całe szczęście, że informacje o książkach można znaleźć jeszcze w innych miejscach – np forum Gavrana :)