Dreszcz – recenzja II

Podoba się?

W przeciwieństwie do współtowarzyszy wycieczki, nie lubię i nie umiem grać w karty czy jakiekolwiek gry hazardowe, zatem czekało mnie półtorej godziny niewygodnego siedzenia bez ruchu (poza skazanymi na porażkę próbami znalezienia wygodniejszej pozycji), bez zajęcia (innego niż podziwianie dość jednostajnych, buro-białych widoków za szybą) i bez muzyki (z racji zepsutych słuchawek i braku funduszy na nowe). Czy może istnieć gorsza tortura? Musiałam sobie w jakiś sposób osłodzić ten czas, w ostatniej chwili złapałam zatem Dreszcz Jakuba Ćwieka i popędziłam na autobus.

Ryszard Zwierzchowski, znany także jako Zwierzu, według sąsiadów powinien być normalnym, spokojnym starszym panem jak większość z nich, ale odpowiedzmy sobie szczerze – czy ktokolwiek w książkach Jakuba Ćwieka może być normalny i spokojny? Rysiek jest podstarzałym rockmanem na utrzymaniu córki (jedynej, która się do pokrewieństwa przyznaje), który spędza dnie na słuchaniu ulubionej muzyki, unikaniu angażu do poważnej roboty oraz gorszeniu współmieszkańców osiedla. Nic dziwnego, że wokoło rozlegają się głosy o boskiej karze, kiedy wprost z jasnego nieba trafia go szlag. Dosłownie. Mają trochę racji – nie dość, że piorun zniszczył ukochaną gitarę Ryśka, to jeszcze dał mu… nadnaturalną moc.

Po przerzuceniu ostatniej strony uczciwie musiałam przyznać, że czegoś tej powieści brakuje. Mimo wcześniejszego przerwania lektury w połowie (z autobusu trzeba było wysiąść), po paru minutach chęć poznawania dalszych losów Dreszcza zbladła i przestała zajmować moje myśli. Wszystko zakończyło się zbyt szybko, zbyt gwałtownie, żeby na stale zagościć w mojej pamięci. Ale ufam, że tom drugi to zmieni. Rozwiązywanie problemów, o ile się jakieś pojawiały, było wręcz… bezczelnie proste, co pasuje mi do innego polskiego pisarza – którego twórczość naprawdę lubię, muszę dodać – ale w wykonaniu Ćwiekowym niespecjalnie się tym zachwyciłam. Liczyłam na troszeczkę więcej. W dodatku działo się sporo, ale w ostatecznym rozrachunku miałam wrażenie, że niewiele z tychże wydarzeń miało jakiś znaczący wpływ na główną nić fabularną lub samo w sobie stanowiło porządnie zbudowany wątek.

Bohaterowie także niespecjalnie zapisali się w moim sercu. Nie mam zbyt dobrej pamięci do imion, ale nie zlały się one w jedno niestety tylko dzięki temu, że każda z postaci miała jakąś charakterystyczną cechę. Jedną. Zaciekawiła mnie Anka, ale występuje ona jedynie w dość krótkim epizodzie, natomiast ten, który teoretycznie powinien skupić na sobie najwięcej mojej uwagi – Rysiek, Zwierzu, Dreszcz – nie urzekł mnie zbytnio. Może sprawiła to świadomość, że mógłby być moim dziadkiem, a może brak głębi jego osoby? Doskwierała mi niemożność poznania motywów, które kierowały krokami bohaterów – wydawali się raczej płascy, a ich działania często nieszczególnie pasowały mi do charakterów.

Z pozytywów – lektura zdecydowanie poprawiła mi humor i przyjemnie umiliła czas, wzbudzając uśmiech na twarzy, chociaż trudno mówić o wysokim poziomie dowcipu. Ponadto nabrałam niewysłowionej ochoty, aby odgrzebać stare kasety rodziców z dobrą, ostrą muzą i odsłuchać ich w równie wiekowej wieży, mimo że lubuję się raczej w spokojniejszych klimatach.

Zbierając moje wrażenia do kupy: Dreszcz nie jest porywającą lekturą, dość nijaką i niezapadającą w pamięć, a miejscami można domniemywać, iż autor pisał na siłę, ale to doskonały zapełniacz czasu, kiedy sterczy się w kolejce do lekarza lub tkwi w autobusie czy pociągu. Lekko i zabawnie, jeśli wymaga się naprawdę niewiele.

Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najwyżej oceniane
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
AnnieK

Pomimo dużej ilości przeczytanym przeze mnie wad, jakie ta książka posiada bardzo chcę ją przeczytać.