Blask – recenzja

Podoba się?

okładka książki Budząc się rano, mamy przed sobą nowy dzień, a zwiastuje go wschód słońca – coś powszechnego, nad czym normalny człowiek się nie zastanawia. Podobnie jest ze śpiewem ptaków, porannym, pobudzającym wiatrem czy odżywiającym deszczem – czy ktokolwiek z nas widzi w tym coś wyjątkowego? „Blask” jest historią ludzi, którzy ani razu nie widzieli na oczy darów Matki Ziemi. Urodzeni na statku zmierzającym ku lepszej przyszłości, żyją według określonych zasad, norm i praw. Od czasu do czasu nieliczni pozwalają sobie na opowieść – nakarmienie następnego pokolenia strzępkiem informacji na temat koloru nieba czy ciepłych promieni słońca, których dane im było zaznać w przeszłości. Marząc o Nowej Ziemi, starają się także tworzyć własną przyszłość na statku wśród swoich. Przygotowani na różnorakie zagrożenia z kosmosu, nie biorą pod uwagę jednego – zdrady.

Akcja powieści ma miejsce w kosmosie, na dwóch statkach – Empireum i Nowym Horyzoncie. Przede wszystkim opowiada o losach dwójki młodych nastolatków – Kiernana i Wawerly – którzy, w wyniku niespodziewanego rozwoju wydarzeń, zostali zmuszeni do podejmowania drastycznych decyzji, jednak nie bardziej dramatycznych od mojej, kiedy to w środku lektury zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę powieść warto kończyć. Chociaż jestem całkowitym laikiem, jeśli chodzi o space operę, a młodzieżówek ostatnio wolę kijem nie tykać, zdecydowałam się przeczytać „Blask”. Dlaczego? Przede wszystkim miałam ogromną nadzieję, że powieść przekona mnie do swojego gatunku bardziej niż „W otchłani”, które było słabizną zahaczającą o dno. Czasami, kiedy mam styczność z czymś nowym, sięgam albo po coś lekkiego i przyjemnego, tak na rozpęd, albo od razu wskakuję na głęboką wodę, jaką jest klasyka, bestseller czy po prostu książka totalnie wymiatająca w danym temacie.

Chociaż dosyć długo się miotałam przed wydaniem ostatecznego wyroku w sprawie pani Amy Kathleen Ryan, to teraz – po wyspaniu się, wsiorbaniu herbaty i otworzeniu nowego dokumentu w wordzie – jestem pewna, że trzeba było zacząć od sprawdzonego przez zaprzyjaźnione jednostki wymiatacza.

Moja wizja tej powieści zderzyła się z rzeczywistością już na pierwszej stronie, a ten wypadek porównywałabym do karambolu z setką ofiar, aniżeli zwykłą stłuczką. Oczekiwałam historii z wartką akcją i ciekawie nakreślonymi bohaterami, którą dopełniałoby tło miłości pośród gwiazd. Podsumowując, nie najgorszej młodzieżówki, która przygotowałaby mi jakieś liche fundamenty do wkroczenia do świata space opery. Co dostałam? Nudną, miejscami bezsensowną powieść, przygodę grupki nastolatków zmuszonych do radzenia sobie bez rodziców, na których czele autorka postawiła dwie najbardziej płytkie, pozbawione rozumu osoby.

Z bohaterami jest to dość zabawna sprawa. Wiecie co jest w niej najlepsze? Otóż fakt, że jakoś bym ich przeżyła. Pal sześć, gdyby opowiadana przez pisarkę historia była porywająca, zdzierżyłabym obecność tych bezmózgowców, stających się ofiarami własnych decyzji. Początek nie zapowiadał, iż będą oni taką katastrofą. Czytałam książki z o wiele gorzej przedstawionymi czy wykreowanymi postaciami – możecie mi wierzyć. Schody zaczęły się dopiero w momencie, kiedy pisarka musiała zabrać im dosłownie wszystko i kazać samodzielnie myśleć. Gdyby nie to, że dramatyczne sytuacje miały mnie trzymać w napięciu i budzić grozę, wywołaną strachem o bohaterów opisywanych wydarzeń, można by było nakręcić z tego niezłą komedię.

Kiernan i Wawerly decyzje tyczące się całej zbiorowości podejmowali w przypływie chwili. Nie zastanawiali się nad strategią, nie próbowali wybiegać myślami w przyszłość, która – uwaga, uwaga! – też nie malowała się kolorowo. Najważniejszą dla nich rzeczą, była ucieczka lub, jeśli mówimy o Kiernanie – zemsta. Nie zrozumcie mnie źle, nie oczekuję od nastolatków zmysłu osób dorosłych, których wiele nauczyły błędy przeszłości i doświadczenie. Jednakże dobrze by było, kierując powieść do młodzieży, pokazać tym nastolatkom trzymającym książkę, że myślenie nie jest czymś zakazanym.

Co najciekawsze – większość rzeczy, których podjęli się bohaterowie w swojej walce o władzę, zwycięstwo czy przetrwanie – udało się. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Mój zmysł czytelnika już po piątym rozdziale przewidywał ich ewidentną śmierć.

Akcja biegła jednak do przodu, czasami się potykając i próbując w tym wszystkim nadążyć za swoją stworzycielką, niestety z marnym skutkiem. Książkę czytało mi się szybko i łatwo – co nie zmienia faktu, że, będąc w trakcie lektury, patrzyłam na zegarek. Poprowadzona w powieści narracja był nudna, mdła i nieprzykuwająca uwagi. Smutna prawda jest taka, iż przy „Blasku” trzymał mnie obowiązek napisania tej recenzji i kilka tajemnic, które to tu, to tam, wpadały w sidła fabuły, uatrakcyjniając coś, co praktycznie nie miało urody.

Śmiertelnym ciosem w tym wszystkim był dla mnie styl autorki. Prosty, sztywny, twardo trzymający się schematu oraz mało plastyczny. Na początku czułam się tak, jakbym czytała opowiadanie napisane przez koleżankę z podstawówki. Brakowało mi tutaj jakiegokolwiek odbiegnięcia od normy, polotu, użycia interesującej stylizacji, która mogłaby być wynikiem tak długiego życia na statku, bez dostępu do większej ilości ludności.

Skoro już mowa o życiu i wychowywaniu następnego pokolenia na wielkim statku, który zmierza do lepszego miejsca – autorka skrzętnie dawkuje jakiekolwiek informacje na temat wydarzeń, które spowodowały, że mieszkańcy Ziemi postanowili wykonać tak drastyczny krok, jakim było wysłanie pewnej zbiorowości w kosmos. Jeszcze mniej czytelnik może się dowiedzieć o celu podróży, sposobie, w jaki załoga statków ma się tam dostać, czy zwykłym stylu życia, które na nich się odbywa. Początkowo zrzucałam wszystko na karb faktu, iż jest to dopiero pierwsza część trylogii i zapewne więcej rzeczy może zostać wyjaśnionych w kontynuacji. Niestety moje początkowe zdystansowanie zaczęło się zmieniać w rozczarowanie. Pani Ryan w swej powieści nie potrafiła mi odpowiedzieć na tak banalne pytania: Jak to się dzieje, że statek leci? Czyli, czym właściwie jest zasilany i jak ta cała ludność zamieszkująca go, załatwia swoje najpilniejsze potrzeby typu: jedzenie, higiena osobista? Co się dzieje z owocem, który gnije? Wyrzucają w próżnię? Mają własne sposoby recyklingu?

Szczegóły, szczegóły – to zwykle one najbardziej drażnią, irytują i hałasują.

Podsumowując, „Blask” mnie nie oświecił ani nie oślepił swym wewnętrznym światłem. Po zapoznaniu się z całą tą historią nie czuję też potrzeby, żeby jeszcze raz wkroczyć w świat Kiernana i Wawerly – nie interesuje mnie koniec tej historii. Wyciągnęłam jednak z tej lektury dość pożyteczną lekcję i mam zamiar nie zapomnieć jej przekazu – najpierw klasyk!

Tytuł: Blask
Autor: Amy Kathleen Ryan
Tłumaczenie : Grzegorz Komerski
Tytuł oryginału: Sky Chasers: GLOW
Data wydania: 9 stycznia 2013
ISBN: 978-83-7686-137-1
Oprawa: miękka,
Wiek: 14+

Pełnoetatowa książkoholiczka i filmomaniaczka. Recenzentka - amatorka, szpanująca swoim talentem pisarskim i nie rozumiejąca, dlaczego nikt nie chce podziwiać blasku jej intelektu, który przecież razi wszystkich po oczach. Czasami o skłonnościach masochistycznych, wiecznie niewyspana. Niepoprawna romantyczka, marząca o naprawianiu świata. Ponoć mówią, że nocą staje się Nocnym Cieniem i szuka nowych, szeleszcząco - papierowych ofiar...

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najwyżej oceniane
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Majster

Zawsze przed zakupem książki w księgarni lubię ją sobie trochę przewertować. Niestety Blask zakupiłem drogą wysyłkową i nie miałem tej możliwości, pokiełbasiło mi się nazwisko autorką Lasu zębów i rąk, no i w rezultacie tego wszystkiego utknąłem na początku książki :( Moje pierwsze wrażenie – autorka WYMYŚLIŁA SOBIE, że książka młodzieżowa to książka dla niedorozwojów. Potraktowała czytelnika w sposób żenujący i naiwny. Nie wiem, czy zmuszę się do dalszego czytania.