Ciemnorodni – recenzja II

Podoba się?

W dzisiejszych czasach istnieje bitwa – a może nawet wojna! – o której wiedzą nieliczni. Toczy się bowiem na księgarnianych półkach, gdzież to odpowiednikiem huku wystrzałów są zachwyty nabywców nad wrogim obozem, a zwycięstwem – żołnierz odnajdujący nowy dom. Na jedno starcie składa się mnóstwo potyczek odbywających się na różnych polach. Jedną z nich są na przykład okładki – od matowych po lśniące, od miękkich po twarde, od kolorowych do szaroburych… Ilustracja i wygląd danej powieści to jednocześnie największa broń, mająca szansę stać się także najsłabszym ogniwem. Potencjalny czytelnik, sięgający po nieznany tytuł, w większości wypadków jest przyciągany właśnie przez okładkę. Powinna ona oddawać klimat samej powieści, lecz także sprawić, aby ktoś tą powieścią się zainteresował. Gdy chwyciłam po „Ciemnorodnych”, byłam z miejsca uprzedzona i lekko przerażona. Pierwszej urody niestety ta książka nie była, jednak w połączeniu z opisem zamieszczonym na tyle, wywoływała we mnie lekki dreszczyk, dreszczyk, któremu postanowiłam zaufać i wciągnąć się w świat ludzi ciemności…

Niestety nota od wydawcy czy rekomendacje umieszczone na okładce mają tyle wspólnego z treścią, co i sama okładka, czyli właściwie nic.

„Ciemnorodni” zapowiadali się na jedną z tych książek, w której akcja pędzi ile ma sił w kartkach, nie stroni od zwrotów, przewrotów i niespodziewanych zdarzeń ani też nie boi się prezentować wyrazistych bohaterów z charakterem, którzy nie lękają się pełnić roli przewodnika w mrocznym świecie pełnym spisków, gdzie intryga intrydze nierówna. Niestety, chociaż trudno okrzyknąć tę książkę porażką, po przeczytaniu jej czułam się rozczarowana. Dzieło Alison Sinclair to prawie czterysta stron opisów dwornych potyczek, spisków, intryg oraz sposobu działania dosyć złożonego świata przedstawionego. Autorka bombarduje czytelnika dużą ilością informacji, które po przeczytaniu powieści mogłam uznać za zbyteczne.

Od samego początku pisarka skrupulatnie podawała wszystkie szczegółowe fakty na temat życia bohaterów. Kto z kim się przyjaźni, które osoby nie pałają do siebie sympatią, w czyich rękach spoczywa władza, od czego to zależy, dlaczego taki, a nie inny ubiór jest postrzegany za kompromitujący – brakowało mi tylko wiadomości co kto jada na śniadanie. Gdyby chociaż to pełne intryg życie dworu potrafiło mnie wciągnąć… Niestety, opisy tych wszystkich machinacji i manipulacji były straszliwie nużące i bezbarwne.

Zawsze fascynowała mnie kwestia tworzenia świata przedstawionego przez pisarza. Na czym się wzorował? Co go nakłoniło do zastosowania takiego, a nie innego zabiegu? Lubię także wiedzieć. Właśnie ta chęć poznania nakłania mnie do zadawania coraz to większej ilości pytań. Przy powieściach najczęściej dotyczą one właśnie fabuły, bohaterów i ich zachowań. „Ciemnorodni” już od początku nęcili i kusili, by coś przemyśleć, jakąś rzecz wytknąć czy nad czymś się zastanowić. Niestety im dalej w książkę, tym odpowiedzi mniej dostawałam, co mnie skutecznie zniechęcało. Chociaż jest to dopiero pierwsza część trylogii, nie mogę wyjść z wrażenia, że autorka rzuciła czytelnika na głęboką wodę i poszła na kawę, zamiast ładnie obiecać, że przy „Światłorodnych” pojawi się z kołem ratunkowym.

Najwięcej obiekcji wzbudzał we mnie świat przedstawiony, a raczej podzielenie go na ludzi żyjących w ciemnościach – nie posiadających zmysłu wzroku – oraz światłorodnych, którzy w życiu o wiele bardziej aniżeli tlen cenili sobie światło. Dlaczego? Jak nazwa wskazuje, ten tom trylogii dotyczył pierwszej grupy ludzi, dzięki czemu czytelnik mógł dowiedzieć się, iż dla takiej ciemnorodnej osoby słońce było zabójcze. Na razie w porządku. Gorzej zaczęło się robić, gdy autorka poruszyła kwestię latarki, świecy czy ogniska. Kiedy wyjście z cienia powinno boleć bardziej? Dlaczego tak, a nie inaczej? Nie mniej interesująca kwestia pojawia się przy światłorodnych – czy dziecko chowające się pod łóżkiem może umrzeć, ponieważ dany mebel rzuca cień? Chwilowo jestem do tego wątku nastawiona niechętnie, a niestety jest spowodowane tą małą ilością odpowiedzi, co stwarza wrażenie lichych fundamentów fabuły.

Za to mocną stroną „Ciemnorodnych” można nazwać bohaterów. Narracja poprowadzona w powieści była trzecioosobowa, a punkt widzenia został przedstawiony w zależności od postaci, która w danym momencie miała najważniejszą rolę do odegrania. Dzięki temu autorka nie tylko pozwalała czytelnikowi bardziej zasmakować rzeczywistości, którą prezentowano, lecz także lepiej poznać – dobrze i rzetelnie skonstruowanych – bohaterów. Książka została napisana językiem prostym i zwięzłym, co dosyć ułatwiało odbiór tekstu.

Podsumowując, książka pani Alison nie jest niczym szczególnym ani wyróżniającym się spośród wielu innych tytułów. Szczerze powiedziawszy, nie jestem pewna, czy gdybym weszła do księgarni w zamiarze kupienia dowolnej książki, wybrałabym właśnie tę. Jest to powieść wprowadzająca nutkę świeżości na dobrze już znaną melodię fantasy. Nutkę, będącą nieśmiałym i niepozornym dźwiękiem, który dość łatwo nie usłyszeć lub zagłuszyć. Mam nadzieję, że wraz z następnymi dwoma kompanami, stworzą głośne i niepowtarzalne widowisko.

Autor: Alison Sinclair
Tytuł: Ciemnorodni
Tłumaczenie: Katarzyna Ciarcińska
Wydawnictwo: Bellona
Data wydania: styczeń 2013
ISBN: 9788311125421
Liczba stron: 368
Język: polski
Typ: papier

Pełnoetatowa książkoholiczka i filmomaniaczka. Recenzentka - amatorka, szpanująca swoim talentem pisarskim i nie rozumiejąca, dlaczego nikt nie chce podziwiać blasku jej intelektu, który przecież razi wszystkich po oczach. Czasami o skłonnościach masochistycznych, wiecznie niewyspana. Niepoprawna romantyczka, marząca o naprawianiu świata. Ponoć mówią, że nocą staje się Nocnym Cieniem i szuka nowych, szeleszcząco - papierowych ofiar...

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze