Adamantowy miecz – recenzja

Podoba się?

Blisko rok po debiucie, na półkach księgarń pojawił się drugi tom napisanych przez Dominika Sokołowskiego Kronik Arkadyjskich noszący tytuł „Adamnatowy miecz”, w którym znów wracamy na tereny tysiącletniego Imperium, by poznać dalsze losy znanych już z „Kwiatu paproci” bohaterów.

Przyznam, iż po pierwszą część cyklu sięgnęłam z zainteresowaniem, gdyż nie ma co ukrywać, współczesnych polskich autorów fantasy jest jak na lekarstwo, więc cieszy, gdy na rynku pojawia się coś rodzimego z tej dziedziny.  Niestety, pierwszy tom Kronik nie zachwycał, część z jego minusów można było zrzucić na karb debiutu, jednak nie wszystkie błędy i nielogiczności dało się wcisnąć do tego worka. Pomimo to postanowiłam dać szansę tej serii, mając nadzieję, iż autor się „rozkręci” oraz poprawi niedoróbki, w związku z czym zaryzykowałam i zdecydowałam się na lekturę „Adamantowego miecza”. Z bólem serca, gdyż nie lubię źle pisać o książkach (zwłaszcza z naszego podwórka), muszę stwierdzić, że w mojej opinii, ta część cyklu powiela wszystkie potknięcia i upadki poprzedniej.

Największym moim zarzutem pod adresem tej powieści jest brak wiarygodności i realności, bo faktem, iż jest to pozycja z gatunku fantastyki, gdzie z góry wiadomo, że treść jest tylko fikcją, nie można usprawiedliwić sztuczności, jaką w swym dziele proponuje czytelnikom Sokołowski. „Adamantowy miecz” nie wciąga, nie porywa w wykreowane przez autora uniwersum, akcja, choć pełna wydarzeń, które z założenia miały być ciekawe i przykuwające uwagę, tak naprawdę nie była dla mnie w żadnej mierze interesująca. Całość była najzwyczajniej w świecie nudna i przewidywalna – schematyczność sprawiła, iż nie trudno było się domyślić przebiegu dalszych wydarzeń.

Podczas lektury „Adamantowego miecza” miałam wrażenie, jakbym czytała telegram – zdania złożone i bardziej rozbudowane pojawiają się w tej książce niezwykle rzadko, co niestety dość skutecznie pozbawia cały tekst płynności i dynamiki, sprawiając, iż czytanie jest nie tyle trudne, co nużące. Zwłaszcza że wszystko napisane jest mocno pompatycznym językiem, który w zamierzeniu autora miał prawdopodobnie oddawać klimat epoki, w jakiej osadzono fabułę, lecz w ostatecznym rozrachunku jeszcze bardziej pogłębił uczucie sztuczności, które towarzyszyło mi podczas lektury. Sokołowski próbował urozmaicić to pojawiającą się co jakiś czas garścią przekleństw, jednakże wyszło śmiesznie (w mało pozytywnym znaczeniu tego słowa) i łatwo można było dostrzec, iż wspomniane wulgaryzmy wrzucone zostały do tekstu jakby na siłę. Już nie wspominając o tym, że część z „luźniejszych” wyrażeń nijak nie pasowała do czasów powieści.

„Adamantowy miecz” stanowi drugi tom cyklu, jego akcja rozpoczyna się wkrótce po wydarzeniach znanych z zakończenia „Kwiatu paproci”. I nie ma w tym nic złego, przecież książka stanowi kontynuację, jednak jeśli ktoś chciałby rozpocząć swoją przygodę z Kronikami Arkadyjskimi od tego tomu, bądź tak po prostu zapomniał już, co działo się w części poprzedniej, to może mieć problem z odnalezieniem się w fabule. Autor bowiem nie pokusił się o nawet zdawkowe przypomnienie wydarzeń, które miały miejsce wcześniej. Może nie jest to wielki minus, lecz jak dla mnie, taki zabieg byłby pomocny.

Jak już wcześniej wspomniałam najbardziej brakowało mi w powieści Dominika Sokołowskiego wiarygodności w fabule. Podczas lektury można odnieść wrażenie, iż swoją wiedzę na temat pewnych kwestii (ot, choćby wygląd pustynnej oazy czy zachowanie osoby będącej na narkotykowym głodzie) autor niekoniecznie czerpie z fachowych źródeł. Rozumiem, że „Adamantowy miecz” nie jest pozycją naukową, ani podręcznikiem akademickim, tylko taką, która ma służyć rozrywce, jednak jeśli chce się, by powieść spodobała się Czytelnikom trzeba wyjść poza podstawowe wiadomości wyniesione kiedyś ze szkoły.

Ponadto czytając, czułam, jakby Sokołowski w trakcie pracy nad książką nie skupiał się nad tym, co pisał. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, iż w jednej scenie bohaterowie porozumiewają się dwoma różnymi językami i potrzebny im tłumacz, by w następnej konwersować sobie w najlepsze bez najmniejszych problemów w komunikacji. Czy też moment, w którym jedna z postaci nieomal mdleje z powodu utraty krwi, a na następnej stronie tryska energią i nikt nawet nie wspomina już (ją samą włączając), że w ogóle była ranna. A to niestety tylko nieliczne przykłady. Można to uznać za czepianie się szczegółów, lecz to właśnie z nich składa się całość fabuły i jeśli w nich coś zacznie zgrzytać, to cała „powieściowa machina” będzie źle działać.

Wypadałoby wspomnieć jeszcze nieco o samych postaciach, jakie spotykamy na kartach powieści. Tu Sokołowski postanowił nie zaskakiwać Czytelników i prócz dalszoplanowych i nic nie znaczących dla wydarzeń osób, nie wprowadził do fabuły nowych, istotnych bohaterów. A ci, których już znamy z poprzedniej części, cóż, są dość słabo skonstruowani, nie wzbudzają sympatii, ani nie wyróżniają się niczym szczególnym, dzięki czemu z wypiekami na twarzy przewracałabym strony, by poznać ich dalsze losy. Isaakios, wspomagany przez kwiat paproci, dąży do odzyskania władzy i tronu, a wszyscy tańczą, jak im zagra. Ilias, po wyrwaniu się spod wpływu Królowej Śniegu, stara się wypełnić zadanie zesłane podczas wizji. Michelle usiłuje przezwyciężyć zewnętrzne trudności i przeciwieństwa rzucane przez los oraz pokonać wewnętrzne demony. Ich perypetie, z założenia ciekawe, na mnie nie wywarły wrażenia, nie fascynowały. Przyczyną tego może być to, iż wspomnianym postaciom wszystko się udawało i szło jak po maśle.

Na koniec coś… hmm… miłego, a mianowicie chodzi o oprawę powieści. W czasach, kiedy wydawcy znęcają się nad Czytelnikami, serwując im kolejne tomy cykli z okładkami, które zupełnie nie pasują do poprzednich części, Dom Wydawniczy Rebis zadbał o to, by Kroniki Arkadyjskie ładnie prezentowały się w domowej biblioteczce. Wydanie „Adamantowego miecza” współgra z wyglądem tomu pierwszego, jest doń ładnie dopasowane.

Powieść Dominika Sokołowskiego (ta i poprzednia) miały szansę na to, aby być czymś dobrym. Bo chociaż sam pomysł na fabułę nie był strasznie oryginalny, powieści w tym stylu jest wiele, to jednak wszystko zależy od wykonania. To niestety nie wypadło najlepiej i mam nadzieję, że w trzecim tomie autor bardziej postara się dopracować szczegóły i końcowa ocena cyklu będzie lepsza.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Domu Wydawniczemu Rebis

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze