Joyland – recenzja

Podoba się?

Połączenie historii o wesołym miasteczku z nazwiskiem mistrza horroru – Stephena Kinga, zapowiadało się dość intrygująco i interesująco, więc bez większych obiekcji zdecydowałam się na sięgnięcie po „Joyland”. Książka zabiera Czytelnika w początek lat siedemdziesiątych XX wieku, a podczas tej podróży dane jest nam poznać opowieść o – wiele znaczących dla pewnego młodzieńca – lecie i jesieni, niewyjaśnionej zbrodni sprzed lat oraz duchu, którego można spotkać we wspomnianym parku rozrywki. Ale ta powieść Kinga, to również historia o dojrzewaniu, przyjaźni, radości i trudnych rozstaniach.
Tytułowy Joyland, jest położonym na wybrzeżu lunaparkiem, do którego, by podreperować swój budżet i mieć z czego opłacić czesne w college’u, trafia 21-letni Devin Jones, będący głównym bohaterem, jak i narratorem powieści. Dev to chłopak o dobrym sercu, co czyni go z lekka naiwnym, i za co przyjdzie mu niestety zapłacić złamanym sercem. Jednak praca w Joylandzie znacząco odmieni jego życie, a kilka spędzonych tam miesięcy odciśnie się w nim na resztę lat.
W kwestii stworzonych przez Kinga postaci, trzeba przyznać, iż naprawdę sposób ich kreacji przyciąga uwagę czytelnika. Są oni mocno zróżnicowani, każdy ma niepowtarzalne, charakterystyczne cechy, a jednocześnie są niezwykle realistyczni i namacalni, po prostu „zwyczajni”, bez przesady w żadną stronę. Czytając, można odnieść wrażenie, iż to tacy ludzie z sąsiedztwa, których zna się od zawsze. Na pierwszym planie jest oczywiście Devin, lecz każda z pojawiających na kartach powieści osób nie jest jedynie tłem, czy tez zwykłym zapychaczem. Wszystkie mają swoje znaczenie dla fabuły i w mniejszym lub większym stopniu wpływają na życie głównego bohatera.
Fabułę „Joyland” można umownie podzielić na dwie części. Pierwsza z nich, to okres letni, podczas którego poznajemy pracę parku rozrywki na pełnych obrotach, kiedy to Dev i jego nowi przyjaciele – Erin i Tom (również zatrudnieni na wakacje, jako pomocnicy), wdrażają się do pracy, poznają życie i mowę lunaparku, jego „mieszkańców” z tego i tamtego świata. To właśnie wtedy czytelnik wraz z bohaterami poznaje bliżej kryminalną historię sprzed lat – w tunelu strachu na terenie Joylandu zamordowano młodą dziewczynę, sprawcy nie schwytano, a duch zabitej ukazuje się niektórym pracownikom. Druga z nich, to czas, kiedy tytułowy lunapark szykuje się do zimowego snu, a w którym to Devin poznaje Annie i jej nieuleczalnie chorego syna Mike’a. Z pozoru niewinne spotkania na plaży, przeradzają się w szczerą przyjaźń między chłopcem, jego matką a młodym mężczyzną.
Akcja powieści nie toczy się z zawrotną prędkością najszybszej karuzeli Joylandu, wszystko jest podane miarowym, odpowiednim dla wydarzeń tempem. Pomimo tego, całość niesamowicie wciąga i te 335 stron niemal się połyka. Gdyby nie poniedziałkowe, poranne wstawanie, sama bez żalu poświęciłabym czas przeznaczony na sen, by tylko przeczytać książkę do końca i poznać zakończenie historii. Ci, którzy spodziewają się mrożącej krew w żyłach opowieści pełnej grozy i horroru, raczej się rozczarują, gdyż ta książka Stephena Kinga, to tak naprawdę powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym, okraszona szczyptą elementów „nie z tego świata”, które na dobrą sprawę mogłyby zostać pominięte, bez najmniejszego uszczerbku dla jakości całości. Historia kryminalna, jaką zaprezentował autor, też nie jest czymś strasznie odkrywczym – ot, niewyjaśnione morderstwo i tajemnica, która wokół niego powstała. Ale te dwa elementy nie są najistotniejszymi, jakie można znaleźć w tej powieści. Tu największy nacisk autor położył na życie głównego bohatera oraz zmiany, jakie w nim zaszły podczas tych pamiętnych miesięcy spędzonych na pracy w lunaparku.
„Joyland” to smutno-wesoła i słodko-gorzka historia, której nie można tak szybko pozbyć się z głowy. Część z wątków zawartych w książce kończy się pozytywnie, np. przemiany, jakie zachodzą w Devinie, jego sposób postrzegania siebie. Zakończenie niektórych leży gdzieś po środku – choćby sprawa z morderstwem, a jeszcze inne mają smutny finał. Niemniej jest to ciekawa, godna polecenia powieść, która śmieszy, bawi oraz… wzrusza. Mnie się podobało i mam nadzieję, iż Wam również przypadnie do gustu.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze