Dom Wschodzącego Słońca – recenzja

Podoba się?

rok-z-polskimi-piorkoJak głosi napis na okładce „pierwsi magowie przybyli do miasta Farewell w czasach, kiedy na parkietach królował charleston, a alkohol można było kupić wyłącznie na czarnym rynku. Od tamtej pory minęło niemal sto lat, a oni nadal tutaj są”. A my możemy ich poznać dzięki czterem opowiadaniom Aleksandry Janusz (właściwie trzem opowiadaniom i jednej mikropowieści), zebranym razem pod wdzięcznym tytułem „Dom Wschodzącego Słońca”.

Osobą łączącą wszystkie części jest Eunice Wight – zbuntowana nastolatka, która pewnego dnia przekonuje się naocznie, i to dość boleśnie, że świat nadprzyrodzony istnieje, a nawet sama doń należy, bo jest magiem. Trafia do Domu Wschodzącego Słońca (żeby wiedzieć skąd ta nazwa, trzeba zajrzeć do książki) – przesiąkniętego czarami, z małymi domowymi duszkami odstraszającymi gryzonie – i do towarzystwa, które tam mieszka oraz się tam zbiera. A grupa to nie byle jaka – cybermag, Timothy Hawkins, rockman i uzdrowiciel, Gabriel Shade, niezrównany szermierz, Lloyd Dark, zakonnica, Weronika i wiekowy Krzysztof Podróżnik. To oni czuwają, by w Farewell ludzie mogli żyć spokojnie, a paskudne stworzenia z cienia tego nie zakłócały. Bo w Farewell wcale nie jest różowo – są szczurołaki, demony, a wampiry, mimo zawartego paktu o nieagresji, ciągle kombinują, jak by tu magom i ludziom zaszkodzić.

W dodatku w powietrzu wisi jakaś wielka tajemnica, której strzeże wiekowa Wierzba, a którą zna chyba tylko Krzysztof Podróżnik (pochodzący z Polski – jak miło).

Każda z części jest poświęcona jednemu bohaterowi, ukazuje nam jego przeszłość, pozwala poznać jego uczucia, przemyślenia i kodeks postępowania. Pomaga to zbliżyć się do niego, bardziej się z nim zżyć i bardziej zaangażować się w jego przygody.

Jednocześnie wszystkie te opowieści są ze sobą powiązane, dając jedynie przedsmak tego, co dopiero ma nadejść, o czym autorka daje nam znać subtelnie, za pomocą zagadek i aluzji.

Oczywiście, w książce są niedociągnięcia, ale tak szczerze, to mam je w nosie. Bo nie jest dla mnie ważne, że następuje tutaj poplątanie mitów, brak czasami realizmu, nie zgadzają się drobne szczegóły. Autor ma prawo pisać o tym, o czym chce, zmieniając, co chce – a my mamy prawo to przeczytać lub nie – nasza wola. A moja jest taka, że przeczytałam z przyjemnością i już od kilku lat czekam na drugi tom, „Mandalę”. I mam nadzieję, że się wreszcie doczekam, bo świat przedstawiony w „Domu Wschodzącego Słońca” niezmiernie przypadł mi do gustu, a od momentu jego przeczytania Aleksandra Janusz należy do jednych z moich ulubionych pisarek. I już.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze