Wywiad z Patricią Briggs

Podoba się?

bioPhotoW dniu dzisiejszym, Drodzy Czytelnicy, mamy dla Was małą gratkę. Specjalnie dla Gavran.pl, znana i lubiana autorka przebojowych serii urban fantasy – Patricia Briggs – udzieliła wyczerpującego wywiadu!

Patricię Briggs powinniście kojarzyć dzięki cyklowi książek o zmiennokształtnej mechanik – Mercedes Thompson – który ukazał się w Polsce nakładem wydawnictwa Fabryka Słów. Oprócz przygód Mercy w polskiej wersji językowej możemy też przeczytać pierwszy tom serii osadzonej w tym samym uniwersum, czyli Alfa i Omega (“Wilczy Trop” miał swoją oficjalną premierę na zeszłorocznych DF-ach. Zobaczcie zapis wideo: kilk!).

Dzień dobry, Patricio. Wiele wywiadów zaczyna się prostymi i dość łatwymi do odgadnięcia pytaniami. My, tworząc własne, mieliśmy pewien problem, ponieważ jesteśmy fanami serii o Mercedes Thompson i chociaż nie wiemy wszystkiego, jest tego sporo. Jednak na początek chcielibyśmy spytać o to, jak właściwie zrodził się pomysł na postać Mercy – Indiankę, zmiennokształtną i do tego jeszcze mechanik samochodową z przewrotnym imieniem. To dosyć oryginalne i niespotykane połączenie. Jeśli dorzucić do tego jej treningi karate i niezależny styl bycia dostajemy naprawdę ciekawą postać. Bylibyśmy szczęśliwi, gdybyś przybliżyła nam proces tworzenia tej bohaterki.

dan_dos_santos_night_broken
Ilustracja okładkowa do “Night Broken”, najnowszej odsłony przygód Mercy, popełniona przez Dana Dos Santosa.

PATRICIA BRIGGS: Rozwój bohatera jest jedną z najsubtelniejszych sztuk opowiadania historii i jest często nadmiernie analizowany. W zasadzie sprowadza się to do podejmowania decyzji, które zmniejszą ogrom możliwości do czegoś, co można opanować. Wiedziałam, że chcę opowiedzieć historię w znacznym stopniu skupioną na wilkołakach, które są powszechnie znane w tradycji ustnej, ale chciałam postaci, która będzie jednocześnie inna i do pewnego stopnia słabsza. Kojot jest mniejszy i bardziej zdolny do adaptacji niż wilk, więc po przedyskutowaniu kilku alternatyw zdecydowałam się na bohatera, który będzie zmiennokształtnym kojotem.
W chwili, gdy podjęłam tę decyzję, setki innych możliwych postaci, mających być lisami, kuguarami czy innymi gatunkami, wypadły z obiegu. Zamiast nieskończonej ilości wariacji miałam zmiennokształtnego kojota, a moje wyobrażenie zaczęło się formować. Kojoty to rodzimy gatunek Ameryki, więc jej przodkowie nie byliby Europejczykami, jak to jest w przypadku wilkołaków. Oczywiste, że musiała być Indianką. Badałam nieco tradycję rdzennych Amerykanów, dodatkowo jeden z naszych najbliższych przyjaciół przynależy do tej narodowości i zechciał odpowiedzieć na pytania dotyczące swojej kultury, nawet te drażliwe. To ważne, gdyż bez jednoczesnego kontekstu i pomocy osoby z tego środowiska, mogłabym nie podjąć się tworzenia głównego bohatera, który nie należy do mojego własnego dziedzictwa kulturowego.
Na koniec mój kojot potrzebował pracy. Miała być drwalem czy modelką z wybiegu? Stewardessą czy pracownikiem fast-foodu? Kombinacja wykształcenia i środowiska zapewnia postaci wiele detali. Czy poszczęściło im się wystarczająco, by mieć stabilne życie rodzinne i pieniądze, aby odebrać dobre wykształcenie? Pociąga ich prestiż czy równowaga? Czy wybrali możliwość wysokich zarobków, czy osobistą satysfakcję? Każda decyzja redukuje bezgraniczność dostępnych opcji do czegoś bardziej określonego, konkretnego oraz zrozumiałego. Prawdziwą sztuką przy tworzeniu postaci jest zwyczajna świadomość procesu decyzyjnego i zadawanie sobie pytania: “co ten wybór mówi mi o moim bohaterze?”.

GAVRAN: Zmiennokształtność jest cechą coraz popularniejszą wśród bohaterów urban fantasy, jednak kiedy pojawiła się pierwsza książka o Mercy, nie było to coś tak szeroko znanego, przynajmniej nie w naszym kraju. Powiedz nam, proszę, czemu akurat tę “super moc” wybrałaś dla swojej protagonistki? Czy wątek kojota, jako stworzenia odpornego na magię, widzącego duchy oraz pogromcy wampirów, ma jakieś podłoże w mitologii, czy jest to Twój oryginalny pomysł?

P.B.: Poczynając od mojej pierwszej książki, przez lata stworzyłam wielu zmiennokształtnych ludzi. Myślę, że wpłynęło na to dorastanie w towarzystwie komiksów o wilkołakach, ponadto zafascynowała mnie idea bycia zdolnym do przeobrażenia się w zwierzę. Kiedy byłam dzieckiem, nie byłam szczególnie wysportowana, jeździłam jednak konno, co pozwalało mi poczuć, jak to jest być silnym i szybkim. Zmiennokształtni ludzie nie są rzadkim zjawiskiem w amerykańskich powieściach fantastycznych. Co ważniejsze dla postaci Mercy – nie są one czymś nietypowym w tradycjach naszych rodzimych Amerykanów. Uzupełnienie o odporność na magię, widzenie duchów i zabijanie wampirów było moim pomysłem, ale, tak myślę, nieszczególnie oryginalnym – po prostu zabawą.

GAVRAN: Ciekawi jesteśmy, czy nadałaś Mercy jakieś swoje cechy, lub cechy kogoś, kogo znasz. Czy posiada ona poglądy i zachowania podobne do Twoich? Na przykład, czy Ty również lubisz koty i stare samochody?

P.B.: Niestety, nie jestem Mercy. Jestem starsza, zauważalnie bardziej puszysta i o wiele mniej skłonna do pakowania się w niebezpieczeństwo. Mercy nie wygląda jak ja, a jej umiejętności są całkiem odmienne od moich. Nie naprawiam samochodów, nie uprawiam karate ani nie piekę nawet zbyt często ciastek. Większość autorów, włączając mnie, nasyca swoich bohaterów echem własnego kodeksu moralnego. Jak mogłabym zrobić z niej bohaterkę, której chcę kibicować, jeśli nie zgadzam się z jej decyzjami? I tak jej lojalność w stosunku do rodziny, jej poświęcenie w robieniu słusznych rzeczy, nawet jeśli oznacza to osobiste trudności, jej miłość do swojego partnera – te zagadnienia silnie odzwierciedlają moje własne przekonania. Mercy jest inna na tak wiele sposobów, lecz jej rdzeń osobowości wygląda trochę jak bardziej porywcza wersja mnie, taką mam nadzieję. Pisanie o Mercy jest jak opowiadanie historii o bardzo dobrym przyjacielu.

GAVRAN: I jak to jest właściwie z Mercy – jest trochę kłopotliwą postacią?

P.B.: Właściwie Mercy jest cudownie czystym głosem w mojej głowie. Jej motywy są przejrzyste jak kryształ, a ona sama jest postacią zdolną do szczerego oszacowania swoich mocnych stron i słabości, stąd nie muszę jakoś szczególnie filtrować jej podświadomości. To postać łatwa do prowadzenia, gdyż pod tymi wszystkimi bliznami i tragediami jest dość nieskomplikowana.

GAVRAN: A co z innymi bohaterami serii? Czy trafili się tacy, którzy nastręczyli kłopotów, wymagali więcej zaangażowania, zweryfikowania wiedzy na temat jakiejś dziedziny?

P.B.: Anna z serii Alfa i Omega jest najtrudniejszą postacią. Myślę, że to dlatego, iż na początku była cicha i nieco nieśmiała. Mogłabym od początku do końca napisać całą książkę, a następnie wrócić się i zmienić ją tylko dlatego, że Anna, w końcu, odezwała się, aby mi uświadomić, iż źle ją rozszyfrowałam.

ao_comic_web
Wizja Anny, pędzla Dana Dos Santosa. Ilustracja zdobiła komiksową adaptację serii Alfa i Omega.

GAVRAN: No i która z postaci drugoplanowych należy do grona Twoich ulubieńców i dlaczego?

P.B.: Jak każda dobra matka muszę powiedzieć, że wszyscy oni są moimi ulubieńcami. Doceniam ich szczególnie wtedy, gdy są interesujący.

GAVRAN: Myślałaś kiedyś o spotkaniu z Mercy – lub innym ze swoich bohaterów? Co byś powiedziała takiej osobie, gdybyś fizycznie powołała ją do życia? A może wolałabyś się przenieść do uniwersum Mercy i razem z nią przeżywać przygody?

P.B.: Myślę, że podczas takiego spotkania byłabym nieśmiała, skoro sprawiłam, że musieli tyle przejść. Pomyślcie tylko o ilości przeprosin, przez jaką musiałabym przejść! Budząc się każdego ranka, jestem wdzięczna, iż nie jestem główną bohaterką w żadnej powieści urban fantasy (które to nieszczęście spotkało Mercy). Dużo bardziej wolę opisywać jej przygody, niż samodzielnie w nich uczestniczyć.

GAVRAN: Wiemy, że to wilkołaki wychowały Mercy, ale legendy mówią o nich jako o krwiożerczych, złych i gwałtownych stworzeniach. Ukazujesz je jednak w pozytywnym świetle. Skąd się wzięła Twoja sympatia dla tych stworzeń i takie zrozumienie wilczej natury? Dlaczego to właśnie te stwory miały uczyć nieświadomą zmiennokształtną?

P.B.: Na początek pozwólcie mi zaznaczyć, że kocham wilki. Dorastałam w Montanie, a zarówno mój mąż, jak i teść są biologami. Kiedy byliśmy w college’u, prawdziwe wilki były przywracane na teren stanu – najpierw do Yellowstone, a następnie na inne obszary. Oczywiście znalazło się paru ranczerów, którzy byli przekonani, że zwierzęta te są spragnionymi krwi maszynami do zabijania i powinny zostać zlikwidowane. Słuchanie sprzecznych twierdzeń ranczerów i biologów, zajmujących się badaniem dzikiej przyrody, zrodziło w mojej głowie pewną myśl. Co jeśli wilkołaki nie zawsze były wygłodniałymi zabójcami? Naturalnie musiałam uczynić ich wystarczająco niebezpiecznymi, by sprostali panującemu wyobrażeniu na swój temat, a gderliwy wilkołak to nie jest coś, z czego można żartować.

GAVRAN: W porównaniu z wilkami, wampiry w Twoich powieściach wypadają naprawdę niekorzystnie. Czemu zdecydowałaś się w przypadku wampirów na pozostawienie ich złej sławy nienaruszonej?

P.B.: Mogłabym się zaprzyjaźnić z czymś niebezpiecznym. Byłaby to ostrożna relacja, ale przyjazna. Jednakże wampiry nie są po prostu niebezpieczne, one są największymi drapieżnikami biorącymi sobie za ofiarę człowieka. Zwierzę, które poszukuje drapieżnika, nie postępuje racjonalnie i nie przetrwa zbyt długo. Dlaczego myszy nie szukają towarzystwa kotów? Dlaczego koty nie bratają się z kojotami? Ponieważ są mądre! Ponadto chciałam zachować szczyptę grozy w moich książkach. Potwory powinny pozostać prawdziwymi potworami (a nawet moje wilkołaki nimi są).

GAVRAN: Seria o Mercy jest Twoją najpopularniejszą historią. Wiemy jednak o cyklu powiązanym z uniwersum Mercy. Chodzi oczywiście o serię Alfa&Omega, która opowiada o bracie Samuela, Charlesie, i jego partnerce Annie. Skąd pomysł na tę serię, czemu postanowiłaś opisać losy Charlesa?

a&oP.B.: Miałam kontrakt na opowiadanie do antologii i zdecydowałam się przedstawić czytelnikom innego typu wilka, Omegę. To miała być miła, mała, oddzielna historia, uporządkowana i z kilkoma nawiązaniami do głównej serii. Tak uczyniłby mądry autor. Problem polegał na tym, że Anna skończyła jako ta skrzywdzona, płochliwa, łatwa do onieśmielenia i przestraszenia cicha myszka. Wiedziałam, że mogłoby być z nią lepiej, lecz potrzebuje postaci, która pomoże rozwinąć jej mocne strony i pozwoli jej rozkwitnąć… Charles należy do tego rodzaju silnych bohaterów, którzy dokonują wtargnięcia do wyobraźni w pełni uformowani, błagając o uwagę. Po raz pierwszy pojawił się w mojej głowie, kiedy pisałam książki o Mercy, ale ja po prostu nie potrzebowałam kolejnego bohatera, kręcącego się po kartach i wchodzącego mi w drogę. Bardzo go jednak polubiłam, więc odstawiłam go na bok, obiecując sobie, że poszukam szansy na wykorzystanie jego kreacji gdzie indziej. Gdy stworzyłam Annę, wiedziałam już, kto powinien zostać jej towarzyszem… a Charles wreszcie otrzymał swoją szansę. Okazał się być ważniejszym bohaterem, niż się spodziewałam, a ja miałam przy pisaniu o nim i o Annie tak dużo zabawy, że moje opowiadanie rozrosło się w pełnowymiarową książkę. Po jej wydaniu byłam pewna, że na tym się skończy. Moja edytorka również polubiła Charlesa i zapytała mnie, czy nie mogłabym napisać o nim dodatkowej serii. Teraz zaczynam pracę nad czwartą częścią cyklu Alfa i Omega i cieszę się, że będę mogła spędzić więcej czasu z tymi bohaterami.

GAVRAN: Zarówno Mercy, jak i Charles, mają w sobie indiańską krew i przez to zyskują zdolności uważane za niezwykłe nawet wśród magicznych ras. Skąd przeświadczenie, że właśnie Indianie mają więcej do powiedzenia na magicznym polu zmagań?

P.B.: Plemiona Indian nie tylko różnią się od siebie tak, jak jest to w przypadku krajów europejskich, pośród nich można natknąć się także na inne wierzenia. Moi przyjaciele, będący rdzennymi mieszkańcami Ameryki, mają zupełnie inne spojrzenie na świat niż to, które uważa się jako standardowe dla Europy Zachodniej (a także dla Stanów Zjednoczonych) i dążące do oddzielenia ludzi od zwierząt, roślin i od naszej planety. Indianie wierzą (w sporym uproszczeniu), że świat jest żywym tworem, a my ludzie jesteśmy jego częścią, tak jak zwierzęta i rośliny. W takim świecie każda rzecz jest obdarzona duchem, skłaniającym się ku dobru lub złu. Dla pisarza takiego jak ja perspektywa ta otwiera całą krainę możliwości. Myślę, że Indianie nie tyle są do czegoś bardziej zdolni, lecz wyposażeni, by wykonać to w inny sposób. Podobnie do nas ich duchowość różni się w zależności od danej osoby. Charles jest istotą pełną energii, ponieważ w mojej historii łączy w sobie umiejętności swojej matki-szamanki oraz ojca, który jest nie tylko wilkołakiem, ale i synem potężnej (oraz złej) wiedźmy. A ponieważ Charles nie czuje potrzeby odrzucenia któregokolwiek ze swoich dziedzictw, zespala te cechy w niezwykły sposób. Mercy natomiast jest w świecie nadnaturalnym zawodnikiem wagi piórkowej. Ma kilka umiejętności, które przekuwa w mocne strony, ale wie też, kiedy nie ma szans. W większości przypadków jej magia głównie pakuje ją w kłopoty, a jej inteligencja ją z nich wyciąga.

GAVRAN: Opowiedz nam, proszę, nieco o Annie i Charlesie. W porównani z serią o Mercy, A&O bardziej skupia się na relacji między dwójką bohaterów, na rodzącej się więzi. Jak planujesz rozwijać tę parę, czy ich losy będą podchodzić pod romans, czy może, gdy związek się ustabilizuje, planujesz rzucić ich w wir bardziej sensacyjnych wydarzeń?

alpha_and_omega_by_recoveringzombie-d4qw0u5
Anna i Charles. Fanart by RecoveringZombie

P.B.: Prawdę mówiąc, myślę, że ich związek jest już w znacznym stopniu ugruntowany. Jedną z rzeczy, która mnie drażni, to, gdy autor w swej książce zrzuca na parę kłótnie o błahostki lub ciągłe zerwania z powodu głupot, tylko po to, by podgrzać ich romans. Wolę pisać o dorosłych osobach, które, mam nadzieję, są wystarczająco rozsądne, by podejmować dojrzałe decyzje w kwestii swych uczuć. Nie oznacza to oczywiście, iż zawsze będą się ze sobą zgadzać bądź nigdy nie dojdzie między nimi do nieporozumień, lecz nie chcę, aby to tragizm związku był tym, co napędza książkę.
Jednak dla mnie, te dwie serie urzeczywistniają całkiem inne rzeczy. Mercy i Adam grają na małej scenie. Są mocno związani z Tri-Cities i będą bardzo zadowoleni, mogąc żyć spokojnie bez żadnych przygód w przyszłości. Oczywiście, nigdy do tego nie dojdzie, gdyż Mercy przyciąga kłopoty niczym magnes. Ta dwójka ukazuje, jak działa sfora oraz wydarzenia w skali lokalnej.
Anna i Charles pracują z Branem, co będzie skutkować dla nich podróżami po kraju w celu rozwiązywania problemów bądź asystowania przy negocjacjach. Są dla mnie szansą, by zająć się wypadkami na poziomie światowym. Nieludzie wycofali się do swoich rezerwatów, ale wciąż mają kontakt z Branem. Sądzicie, że będą siedzieć cichutko i bez sprzeciwu oddadzą świat ludziom? Odkąd ludzie wiedzą o istnieniu wilkołaków i Nieludzi, wkrótce zaczną szukać również wampirów. Jak myślicie, co się stanie, gdy je odnajdą? To wydarzenia, które zostaną rozwinięte w powieściach o Annie i Charlesie, prezentując grę o wiele większą stawkę niż to, z czym musieli mierzyć się Adam i Mercy.

GAVRAN: Jakie są Twoje plany odnośnie obu tych serii? Ile tomów zamierzasz jeszcze napisać zarówno dla jednej, jak i drugiej historii?

P.B.: Będę pisała tak długo, aż nie wyczerpią mi się pomysły lub nie znudzą mi się bohaterowie – ale to raczej nie nastąpi szybko. Nie mam zaplanowanej konkretnej liczby tomów, choć dysponuję kilkoma wątkami fabularnymi.

GAVRAN: Z niecierpliwością oczekujemy na tłumaczenie drugiego tomu, „Hunting Ground”, ale jakiś czas temu fanów zelektryzowała wieść, że „Wilczy trop” wreszcie ukazał się na rynku, o co, nie chwaląc się, od dawna walczyliśmy. :-) Wystosowaliśmy nawet w tej sprawie petycję do wydawcy, który zajmuje się serią Mercy (na którą zareagował, za co jesteśmy bardzo wdzięczni). Czy dotarły do Ciebie jakieś wieści w tej sprawie? Jak zapatrujesz się na zagraniczne rynki?

P.B.: Wow, nie miałam pojęcia. Dziękuje Wam bardzo. Rynki zagraniczne są dla mnie trochę niejasne. Na niektórych z nich moje książki radzą sobie całkiem nieźle, na innych jest ciężko. Nigdy nie wiem – czy to wina gatunku, który nie przypadł czytelnikom do gustu, czy też moim książkom brakuje czegoś, co wciąga odbiorców.
Jestem bardzo wdzięczna ludziom, którzy piszą do wydawców, pokazując w ten sposób, iż zależy im na kontynuowaniu historii mojego autorstwa. Jedną z najlepszych rzeczy w byciu pisarzem jest, gdy jedziesz do jakiegoś miejsca, w którym wcześniej nigdy nie byłeś i spotykasz ludzi znających twych zmyślonych przyjaciół. Te chwile są naprawdę magiczne!

GAVRAN: Którą ze swoich powieści prywatnie uważasz za najlepszą i dlaczego?

P.B.: Tę, którą właśnie skończyłam. Ponieważ to w niej pokładam nadzieję, że każda kolejna książka, którą stworzę jest lepsza od poprzednich, że moje umiejętności pisarskie stają się lepsze z każda historią.

Ilustracja okładkowa komiksu “Mercy Thompson: Homecoming” wykonana przez Dana Dos Santosa. Komiks powstał przy udziale Briggs, która napisała do niego historię (zatem jest kanoniczny) i opowiada o losach Mercy tuż po jej przybyciu do Tri-Cities.

GAVRAN: Słyszeliśmy o komiksowych adaptacjach Twoich książek. Umieramy z ciekawości, jak przebiega proces tworzenia takiego komiksu – na co masz wpływ? Czy twórcy kontaktują się z Tobą i pytają o zdanie?

P.B.: Jak wiele innych spraw, i ta zależy od tego, z kim pracujesz. Moje pierwsze doświadczenia z powieściami graficznymi były niezupełnie pozytywne. Spotkaliśmy naprawdę utalentowanych ludzi, ale wydawało się, jakby produkt końcowy był tylko skrótem tego, o czym marzyłam. Miałam zamiar się poddać, lecz Nick Barrucci z Dynamite namówił mnie, by spróbować po raz ostatni.
Zajęło mi trochę czasu, nim dostarczyłam mu scenariusz (wybacz Nick!). Mieliśmy wiele wkładu w wybór autora dialogów, rysownika, stylu rysunków, itp. W rzeczywistości, kontrola, jaką mieliśmy, przewyższała moje kwalifikacje w tym temacie – naprawdę daleko mi do eksperta w kwestii komiksów.
Jednak jestem naprawdę podekscytowana tym, co zrobiliśmy. Scenarzysta jest niesamowity, a rysownik doskonały. Zakładając, że utrzymają tempo, sądzę, iż zobaczymy coś naprawdę wspaniałego. Obecny projekt bazuje na własnej, oryginalnej historii, a nie opowiada na nowo jednej z napisanych już przeze mnie powieści. To pozwala nam bawić się elementami fabuły, nadającymi się do przedstawienia w formie graficznej. Trzymajcie kciuki!

GAVRAN: Skoro już jesteśmy przy adaptacjach… Co sądzisz o przeniesieniu przygód Mercy bądź Charlesa i Anny na ekran? Myślałaś kiedyś (a może już dostałaś propozycję?) o ekranizacji? Jeśli tak, wolałabyś film kinowy czy może jednak serial? Rozważałaś kilka części? A może bardziej kusiłby Cię film animowany?

P.B.: Szczerze powiedziawszy, kilka lat temu, byłam tym mocno podekscytowana. Ale po obejrzeniu tak wielu kiepskich adaptacji – i uświadomieniu sobie, że lubię decydować o losie swoich dzieł – już mnie to tak nie kręci. Nie oznacza to, iż jestem całkiem na nie w sprawie filmu, ale jestem w tym względzie ostrożna. Nie wiem, co czyni film dobrym, więc musiałabym znaleźć kogoś, komu zaufam.
Ale odkładając na bok wszelkie moje obawy, byłabym zachwycona mogąc zobaczyć produkcję z niesamowitymi efektami specjalnymi oraz wspaniałą grą aktorską.

GAVRAN: Przejdźmy teraz do samego procesu twórczego. Podobno pytania o inspiracje i natchnienie niezwykle drażnią autorów, gdyż sami do końca nie wiedzą, jak to wszystko się dzieje. Jak jest z Tobą? Nim się obejrzysz, masz już gotowy tekst? A może istnieje jakiś rytuał, który przywołuje wenę i wprowadza Cię w świat, który tworzysz?

P.B.: Twórcą okładek do moich książek jest Dan Dos Santos, który przez te lata stał się moim osobistym przyjacielem. Kilka tygodni temu rozmawialiśmy z nim, wspominając, że podchodzimy do spraw bardziej rzeczowo, niż wielu innych autorów. Jeśli wybierzesz się na targi artystyczne, spotkasz autorów, którzy kręcą się tu i tam, opowiadają o trudnościach w poszukiwaniu inspiracji i problemach z utrzymaniem względów muz. Dan tylko prychnął, mówiąc coś w stylu „Amatorzy mogą uganiać się za muzami, ale profesjonalny artysta musi umieć wstać rano i wziąć się do pracy. Nigdy nie utrzymasz się ze swojej twórczości, jeśli nie potrafisz robić tego na żądanie”.
Pisanie działa na tej samej zasadzie. Kocham to, ale na pewnym etapie skrzący, wróżkowy pyłek opada i zostaje praca, jak każda inna. Wstaję, karmię tu na farmie około tuzina koni (a ciepłe, przyjazne pyski są zawsze dobrą inspiracją). Następnie udaję się do swojej przyczepy-biura. Uświadomiłam sobie, że oddzielenie środowiska pracy od domu bardzo pomaga w osiągnięciu zamierzonego celu. Gdybym pracowała w domu, łatwo byłoby powiedzieć „Och, trzeba pozmywać albo zrobić pranie. Skoro pralka i tak będzie mi przeszkadzać przez dwadzieścia minut, może w tym czasie przeczytam sobie książkę albo pooglądam przez chwilę telewizję…”. Przebywanie w biurze, gdzie rozprasza mnie ograniczona liczba rzeczy, pozwala utrzymać motywację. Poza tym często zapalam zapachową świeczkę – tylko dlatego, iż dzięki niej atmosfera staje się przyjemniejsza, odprężająca i włączam ulubioną muzykę. Gdy jest mi już ciepło, wygodnie i gdy czuję się bezpiecznie w swoim biurze, nadchodzi czas, by pobawić się z moimi wymyślonymi przyjaciółmi.

GAVRAN: Masz jakąś systematykę, kiedy piszesz kolejną książkę? Określoną ilość godzin w ciągu dnia, kiedy oddajesz się pracy twórczej? A może zaplanowaną ilość stron/rozdziałów, które musisz napisać w ciągu dnia?

P.B.: Próbowałam już wszystkich tych sposobów. Zazwyczaj staram się uczciwie pisać przez pięć do sześciu godzin dziennie. Czasem udaje się więcej, a czasem mniej. O dziwo, niektóre z moich najbardziej kreatywnych momentów przypadają na wczesne poranki, zaraz po przebudzeniu, bądź też późno w nocy. Zauważyłam też, że kiedy mój umysł jest w stanie nieco rozmytej koncentracji, łatwiej jest mi grać w zabawę „co by było gdyby” i wymyślać takie elementy składowe fabuły, które ruszą historię do przodu. Oczywiście, kiedy edytuję i wygładzam tekst, preferuję u siebie stan umysłowej czujności!
W trakcie pierwszych przymiarek do historii liczę na to, że zachowam tempo ośmiu-dziesięciu stron dziennie. Nieraz zdarza mi się utknąć, może się też okazać, że muszę odrobić dodatkową pracę domową albo po prostu układam scenę w myślach dotąd, aż utworzy ona w mojej głowie całość. W takich dniach mogę nie napisać niczego nowego albo jeszcze gorzej, kończy się na tym, że cofam swoje pomysły na wątek i przerabiam tekst, który zajął mi dwa czy trzy dni pracy. Do czasu, gdy zacznę zbliżać się do końca, cała opowieść jest już w pełni ukształtowana w mojej głowie, dlatego jestem w stanie dziennie napisać dwadzieścia, albo i więcej, stron. W moje najlepsze dni zdarzało mi się dojść do około pięćdziesięciu stron, ale nie dzieje się tak zbyt często. Wszystko tak naprawdę sprowadza się do pisania po godzinach, przetrwania gorszych dni i uśmiechania się, kiedy nadchodzą te lepsze, aż do momentu, gdy książka zostanie ukończona.

GAVRAN: Jaka atmosfera panuje u Ciebie w domu, gdy piszesz? Czy domownicy muszą chodzić na palcach i siedzieć jak myszy pod miotłą, kiedy siadasz do pisania? A może wręcz przeciwnie, podrzucają swoje pomysły i pytają o postępy?

P.B.: Dużo zależy od tego, na jakim etapie w pisaniu książki obecnie się znajduję oraz jak dużo czasu upłynęło od narzuconego mi deadline’u. Generalnie pisanie jest czynnością o dość niskim poziomie stresu, a ja też nie jestem zbyt temperamentna. Kiedy siedzę w swoim biurze, pozostali w dużej mierze szanują moją prywatność, aczkolwiek mój mąż wpada na chwilę, żeby zabrać mnie na lunch (nawet jeśli ma to być kanapka w domu), no i Ann (moja zaufana asystentka) może zajrzeć, aby zabrać koszulki i inne rzeczy z magazynu sklepowego, który znajduje się w małej przyczepie. W związku z tym, że jestem w stanie skupić się na pisaniu przez pięć-sześć godzin dziennie, do domu wracam zaraz po południu, a wtedy bierzemy się za komiksy, promocję, plany podróży i wszystko inne, co jest niezbędne, aby sprawy toczyły się gładko. Urządzamy sobie czasem burzę mózgów na tytuł książki czy też zwroty w akcji, lecz jest to bardzo relaksujące zajęcie.
Z drugiej strony, wszystko się zmienia, kiedy książka jest poważnie opóźniona i tkwię jeszcze na etapie poprawek. Pracuję wtedy po szesnaście (lub więcej) godzin każdego dnia. Pozostaję w biurze, aż na dworze robi się ciemno, po czym przenoszę się do salonu w domu na noc. Jedzenie dostarcza mój kochający mąż, który cichaczem wynosi naczynia po moim ostatnim posiłku i na paluszkach odchodzi w ciszy. Na szczęście taki stan rzadko utrzymuje się dłużej niż przez kilka tygodni, po jego zakończeniu natomiast biorę sobie tydzień lub więcej całkowitego urlopu od pracy (głównie dlatego, że jestem zbyt wykończona i psychicznie wydrenowana, aby napisać cokolwiek, nawet gdybym chciała!).

GAVRAN: Pozwalasz zaglądać komuś do roboczych wersji książki, czy może pokazujesz tekst dopiero, kiedy jest gotowy? Jest ktoś, kto zawsze pierwszy czyta Twoje książki, nim jeszcze trafią do edycji i druku?

P.B.: Naturalnie. Każdy pisarz potrzebuje kilku zaufanych czytelników. Ludzi, którzy orientują się w twoim gatunku literackim, kochają książki oraz na których uczciwej opinii możesz polegać. Moja asystentka, Ann, jest również jednym z moich pierwszych czytelników – jest świetna w wyłapywaniu luk w ciągłości fabuły oraz błędów gramatycznych. Mój mąż jest bardzo dobry w znajdowaniu błędów rzeczowych oraz nieścisłości w scenach walki. Michael Enzweiler posiada doprowadzającą do szału (lecz nieocenioną) zdolność do wytykania tego, że zasadnicza oś fabuły jest wadliwa, w związku z czym książka powinna zostać napisana od nowa. Kaye Roberson wychwytuje całe morze kiepskiego doboru słów oraz nadużyć w synonimach. I w końcu, Linda Campbell, która sprawdza zachowanie spójności z poprzednimi tomami serii. Jednym z sekretów dobrej książki jest dla pisarza posiadanie przy swoim boku grupy ludzi z konkretnymi zakresami specjalizacji, a także zaufanie im, że wykonają dobrze swoją robotę.

GAVRAN: Czy zawsze piszesz to, co zaplanujesz? Może czasami ulegasz prośbom czytelników i wprowadzasz wątki, które oni chętnie by widzieli?

1545584_515665408542433_495624013_n
Okładka antologii „Shifting Shadows”. Premiera w USA: 02.09.14

P.B.: Niestety, jestem w dużej mierze odporna na błagania moich czytelników. Dla przykładu, mam ogromną liczbę próśb o stworzenie książki, która odkryłaby wszystkie sekrety Brana. Mogłabym ją napisać, pewnie nawet nieźle by się sprzedała, ale byłoby to jak zdjęcie maski Jeźdźca Znikąd (Lone Ranger). Zamiast ciekawego bohatera z tajemniczymi mocami oraz motywami, otrzymalibyśmy zdesperowanego mężczyznę, który chwyta się każdego dostępnego środka, aby ochronić swoje wilki. Magia zginęłaby bezpowrotnie. Nie mam zamiaru napisać takiej historii, bez względu na ilość próśb.
Przyznaję jednak, że wysłuchuję ich sugestii i staram się być sprawiedliwa. W „Zrodzonym ze srebra” [Spoiler Alert! Zaznacz tekst aby przeczytać!] Samuel został połączony ze swoją dawno utraconą miłością, jednakże ze względu na prowadzenie opowieści z punktu widzenia Mercy, cały ten wątek rozstrzygnął się nieco poza ekranem. [Koniec spoilera] Wielu czytelników uznało, że nie jest w porządku wprowadzać romans, który pojawia się nagle i nie wiadomo skąd, i tak w ogóle, to kim jest ta dziewucha? I mieli rację. Ich dzieje powinny zostać opowiedziane, ale po prostu nie pasowały do książki o Mercy. Jest to również bardzo smutna historia, co powodowało u mnie opór przed przelaniem tej tragedii na papier. Czytelnicy jednak mają słuszność w tym przypadku, gdyż zasługują na poznanie tej opowieści, w związku z czym jestem już na finalnym etapie poprawek tekstu pt. „Silver”, który zostanie włączony do antologii opowiadań ze świata Mercy Thompson, „Shifting Shadows”.

GAVRAN: Twoje książki zasłynęły nie tylko dzięki świetnej akcji i ciekawym bohaterom, są rozpoznawane także przez swoje piękne okładki autorstwa Dana Dos Santosa. Opowiedz nam proszę o współpracy z tym grafikiem – jak to się stało, że to właśnie on zdobi Twoje powieści? Czy był to pomysł wydawcy, czy może sama nawiązałaś z nim kontakt? I jaki masz wpływ na wygląd okładki – czy Dan Dos Santos konsultuje z Tobą jej wygląd, czy może oglądasz już gotowe dzieło?

P.B.: Nie miałam okazji poznać Dana Dos Santosa aż do momentu, gdy wykonał okładkę do pierwszego tomu o Mercy, „Zew księżyca”. Został on wybrany przez kierownika graficznego mojego wydawcy i to oni zarządzali całą szatą graficzną.
A tak na boku, autorzy często psioczą na kierowników graficznych. Każdy z nich ma własną wizję idealnej okładki dla ich książek, wyniki natomiast zazwyczaj przedstawiają coś zupełnie innego. Osobiście nauczyłam się, że do procesu stworzenia świetnej okładki musi zostać włączony bardzo duży zasób wiedzy na temat marketingu oraz promocji, a kiedy autorzy zostają dopuszczeni do sporządzenia własnego projektu, kończy się to najczęściej niepowodzeniem. Dobra okładka musi być w stanie przekazać całe mnóstwo informacji już przy pierwszym rzucie okiem na nią. Cała ta idea jest jeszcze trudniejsza w przypadku serii, ponieważ chciałbyś, aby każdy z tomów był czymś wyjątkowym, lecz jednocześnie aby był wyraźnie identyfikowany z cyklem.
Dan i ja zostaliśmy przyjaciółmi od tamtej pory. Zamówiliśmy u niego całkiem sporo obrazów, np. niektóre z moich okładek, a także takich, które zaprojektował dla innych autorów. Zazwyczaj mogę obejrzeć moje okładki po tym, jak zostaną zaakceptowane przez kierownika graficznego, a więc nie mam żadnego wpływu na proces ich tworzenia. Jednakże jestem w trakcie zbierania odwagi, aby napisać do działu graficznego i zapytać, czy mogłabym uzyskać wgląd na wstępne szkice, być może zaoferować własną opinię. Jestem nieco przerażona tym, że mogłabym coś narozrabiać!

cry_wolf_progress
Dan Dos Santos przy pracy :)

GAVRAN: Polscy czytelnicy znają Twoją twórczość przede wszystkim dzięki Mercy, część także dzięki A&O. Ale masz na swoim koncie wiele innych książek i serii. Czy jest wśród nich jakiś tytuł, który chciałbyś szczególnie polecić polskiemu fanowi Twojej twórczości?

P.B.: Hmm. Właściwie, mogłabym zaproponować „Dragon Bones” oraz „Dragon Blood”. Jest to duologia, w której śledzimy losy jednych z moich ulubionych bohaterów. Kraina Hurog stoi wysoko w mojej hierarchii wykreowanych przeze mnie światów, stąd pewnie moja strona internetowa oraz nasza mała farma otrzymały tę samą nazwę. Są to krótkie historie, niezbyt skomplikowane, mam jednak wobec nich pewien sentyment i myślę, że mogłyby się Wam spodobać.

GAVRAN: Dziękujemy za odpowiedzi. :-)

P.B.: Dziękuję za tak wspaniałe pytania i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy mieli okazję to powtórzyć.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze