Złodziej Wrót – recenzja

Podoba się?

Złodziej Wrót” to kontynuacja “Zaginionych Wrót“, książki Orsona Scotta Carda, którą zachwycałam się dwa lata temu. Przyszło mi poczekać na drugi tom serii o Magach Mitheru, ale było warto. Jako że to Card, na wstępie uczciwe uprzedzam, że będą same ochy, achy i zachwyty. Nastawcie się psychicznie. :)

Czuję się zmuszona wyjaśnić kilka rzeczy, które i mnie zaskoczyły. Czytając pierwszą książkę, czyli “Zaginione Wrota”, byłam święcie przekonana, że to młodzieżówka. Nie tak bzdurna jak lwia część obecnie wydawanych, ale jednak perypetie młodego Danny’ego Northa szacowałam na lekturę odpowiednią już dla 13-latków. Oczywiście troszkę nagięłam skalę, bo o ile Danny byłby dobrym towarzyszem dla młodziaka w tym wieku, o tyle perypetie Kluchy na dworze królewskim Iswegii powodowały pewien zgrzyt. Nie było tam co prawda nic gorszącego, jednak autor poruszał problemy, które wymagały od czytelnika pewnej dojrzałości. Brudne gierki monarchów i skrytobójstwa, też jakoś niekoniecznie pasowały do obrazu młodzieżówki, ale wciąż, w mojej opinii, ta książka nie wychodziła za bardzo poza te ramy.

“Złodziej Wrót” pod tym względem jest inny. Przy pierwszej połowie książki łapałam się za głowę i pytałam nieokreśloną siłę wyższą, co tu się u diabła stało. Albowiem zalatywało mi szablonową młodzieżówką, o którą bym Carda nigdy nie podejrzewała. Autor zamiast na spiskach i intrygach, którym dał początek w pierwszej części i które tak u niego lubię, skupił się na życiu Danny’ego w szkole średniej. Popisy młodego Northa w liceum nie dość, że były nudne, to na dodatek niemal wszystko kręciło się wokół jego sercowych rozterek oraz kolejnych dziewcząt, nachalnie pchających się w jego objęcia (aż sam bohater w pewnym monecie nie wytrzymał nerwowo i z irytacją dopytywał, o co tym wszystkim wariatkom chodzi). Czytanie pierwszej połowy “Złodzieja Wrót” było dla mnie naprawdę sporym wyzwaniem i gdyby nie moja wiara w autora, zwyczajnie cisnęłabym książką w kąt, wielce nań obrażona.

Druga połowa natomiast mnie sponiewierała. Powinnam była wiedzieć, Card zrobił coś podobnego w “Przededniu”, kiedy to pierwsza połowa powieści ciągnęła się jak flaki z olejem, tylko po to, żeby druga wywinęła czytelnika na lewą stronę, kiedy wątki zaczęły się zazębiać, a akcja zawiązywać supły i stawiać bohaterów pod ścianą. To bardzo ryzykowny zabieg i naprawdę trzeba być pisarzem z renomą, żeby pozwolić sobie na coś takiego. Tak czy inaczej dałam się zwieść, Card skutecznie uśpił moją czujność, a potem zaczął zrzucać fabularne bomby, jedną po drugiej. Od tego momentu nie mogłam powiedzieć, że to książka dla młodzieży. Spiski, intrygi i zdrady wystrzeliły do przodu jak z procy, w pełnej krasie powrócił wątek Kluchy, który od początku jawił się jako historia dla dorosłego czytelnika, zaś Danny wpakował się w kompletną kabałę i wszystkie jego szkolne rozterki z miejsca zeszły na bardzo daleki plan. Co wcale nie oznacza, że były zbędnymi zapychaczami. W pewnym momencie, od jednego z bohaterów, dostajemy informację, która sprawia, że zupełnie inaczej patrzymy na to, co działo się wokół Danny’ego w szkole. Z pozoru błahe sprawy nagle budzą naszą podejrzliwość, a pośród jego przyjaciół zaczynamy szukać zdrajcy. Okazuje się, że to wszystko miało jednak znaczenie. Szukamy szczęki w okolicach podłogi. Na finiszu zaś nerwowo zerkamy na ilość stron, jaka został do końca, bo wiemy, że ten bajzel nie zostanie posprzątany w tej części, zaognione wątki zaraz nam się urwą i zostaniemy bez odpowiedzi. Aż do kolejnej książki.

To w ogóle powinno być karane. Kiedy skończyłam czytać, miałam ochotę tłuc rękoma o asfalt i wyć wniebogłosy, na czym świat stoi. Chciałam wiedzieć co będzie dalej. Nawet w tej chwili ta myśl nie daje mi spokoju. Card urwał książkę oczywiście w najgorszym z możliwych momentów, kiedy wszystko wali się bohaterom na głowy, a my chcemy wiedzieć, jak z tego wybrną, bo wszelkie znaki na niebie i ziemi zwiastują ostateczną katastrofę. I zostajemy z niczym. To naprawdę aż fizycznie boli.

Szczerze mówiąc, ciągle jeszcze jestem skołowana. Nie samymi zawiłościami fabularnymi, bo te wcale nie są aż tak skomplikowane. To w sumie kolejny talent Carda, za który go uwielbiam – przedstawianie rzeczy prostych tak, żeby czytelnik gubił kapcie z wrażenia. Jak na to spojrzeć z dystansu, to w sumie wszystko jest logiczne, wszystko do siebie pasuje, jedno wynika z drugiego, ale czytając, nie masz szans niczego przewidzieć. Wciąż pytasz: JAK?! A kiedy dostajesz odpowiedź, której się nie spodziewałeś, bo kombinowałeś jak koń pod górę, pytasz siebie: jak to mogło być tak proste, a ja tego nie zauważyłem?! I nie żadne tam deus ex machina, tylko zwyczajnie następstwa działań bohaterów doprowadzają ich do tego punktu i do tych rozwiązań. Mistrzostwo świata. Skołowana zaś jestem tym, że ta książka wywarła na mnie aż tak duże wrażenie. Wciąż podświadomie porównuję starsze książki Carda z nowszymi i gdzieś tam w głębi swego jestestwa wiem, że choć to dalej świetna literatura, to jednak te nowe są gorsze od swoich poprzedniczek. I pomimo że to wiem, tak całkiem obiektywnie i rozumowo to ogarniam, to i tak Card na koniec swoich powieści pozostawia mnie oniemiałą. A już “Złodziej Wrót” zafundował mi najbardziej ogłuszające zakończenie od lat. I nawet nie chodzi o to, że nie spodziewałam się tego typu komplikacji. Tyle razy mówiono, że to, czy tamto nie może się wydarzyć, bo olaboga koniec świata, więc oczywistym było, że się w końcu wydarzy, ale… nie tak! Nie w takim momencie, nie w taki sposób, niby jak ci biedni bohaterowie mają z tego wybrnąć przy takim układzie gwiazd i planet?! A z resztą, może i jakoś sobie poradzą, bo Danny zrobił co mógł aby zminimalizować straty, ale on sam zdaje się być przegrany na całej linii! Protagonista! Protagonista siedzi po uszy w gównie, bez perspektyw na wyjście! Że nie wspomnę o kilku innych postaciach, które są w mocno patowej sytuacji, bo czego by nie zrobili, ryzykują zbyt wiele poruszając kolejne kostki fabularnego domina, które tylko czekają by runąć i siać spustoszenie. Nie to żeby mi było jakoś bardzo szkoda Danny’ego, to fajna postać, owszem, starannie prowadzona, jednak nie da się ukryć, że całe show kradnie mu Klucha. I to jego losy, a nie młodego Northa, śledziłam z wypiekami na twarzy. To niezwykle ciekawy bohater, z fascynującą przeszłością i intrygującymi motywami, a jego niejednoznaczność jest uchwycona niemal idealnie. W końcu nosi tytuł Lokiego, a to zobowiązuje i niech mnie, jeśli to nie jest jedna z lepszych wersji tego nordyckiego boga, jaka narodziła się na łonie dzisiejszej popkultury. A ten diabeł, Card, niechaj z piekła nie wyjrzy za zakończenie, w którym powierza losy świata tak niepewnemu wybawcy. Reeety, jak ja już chcę kolejny tom!

Na zakończenie słowem jeszcze o wydaniu, bo bardzo mi się podoba. W ogóle wydawnictwo Prószyński i S-ka robi dobrą robotę, jeśli idzie o nowości spod pióra Carda oraz wznowienia starych jego książek. Co jako fan, zarówno pisarza, jak i ładnie wydawanej prozy, naprawdę doceniam. Wznowienia są proste, lecz estetycznie i z wyczuciem, zaś cykle Magowie Mitheru i Tropiciel są prześliczne, ale nadal odpowiednio stonowane. Przyciągają wzrok, lecz nie masakrują nadmiarem detali, czy przekombinowanym zamysłem. I sama faktura okładek… aż chce się mruczeć. Polecam sięgnąć nie tylko po przygody Danny’ego, ale i po inne książki Carda, bo to dobra literatura w ładnej oprawie. :)

Tytuł: Złodziej wrót (The Gate Thief)
Cykl: Magowie Mitheru
Tom: 2
Autor: Orson Scott Card
Tłumaczenie: Tomasz Wilusz
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 20 marca 2014
Liczba stron: 440
Oprawa: miękka
Format: 140×205 mm
Cena: 36 zł

W sieci znana też jako Koralina Jones. Redaktor naczelna Gavran.pl, główny administrator Forum Gavran ( http://forum.fan-dom.pl ), administruje także Thornem - oficjalną stroną Anety Jadowskiej ( http://anetajadowska.fan-dom.pl ). Współzałożycielka Grupy Fan-dom.pl . W wolnych chwilach recenzentka i blogerka.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze