Fragment: Requiem dla maga – Robert Zamorski

Podoba się?

W sierpniu wydana została książka “Requiem dla maga” autorstwa Roberta Zamorskiego. W rozwinięciu wpisu możecie przeczytać jej fragment, który być może zachęci Was do zapoznania się z tą historią.

„Requiem dla maga” to opowieść o przyjaźni czarodzieja i jego ucznia. Horn i Mar, wypędzeni przez wojnę z Wyspy Zachodu, walczą z przeciwnościami losu, raz wygrywając, raz przegrywając. Ich przeciwnikami są nie tylko ludzie, ale także ich własne słabości: alkoholizm Horna, brak wiedzy Mara o swoim pochodzeniu. Walcząc o przetrwanie, muszą zmierzyć się również ze zmieniającym się światem. Każdy pokonany przez bohaterów potwór w ludzkiej skórze odsłania inne monstrum, chowające się wcześniej za jego plecami. Każde z nich jest gorsze i coraz bardziej zdeprawowane…

Autor umiejętnie wpisuję w książkę lęki współczesnego człowieka. To opowieść o umieraniu i szaleńczej pogoni za wiecznym życiem, utrwalaniu siebie na siłę w niestarzejącym się ciele lub w pamięci innych…

O Autorze:
Robert Zamorski urodził się w Poznaniu, obecnie mieszka pod Kaliszem. Jest magistrem politologii. Debiutował dobrze przyjętą powieścią „Senfiliada” (Warszawska Firma Wydawnicza, Warszawa 2013). Autor opowiadania „Chłopiec z zapałkami” wyróżnionego w konkursie „Nowej Fantastyki” (numer 07/2013).

Tytuł: Requiem dla maga
Autor: Robert Zamorski
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Cena: 24 zł
ISBN: 978-83-801169-17
Oprawa: miękka
Format: 144×206 mm
Liczba stron: 204
Data wydania: sieprień 2014

Fragment

– Chcemy czarodzieja – rozległ się piskliwy, dziecięcy głos. Tak, ten tłum, co gorsza, posiadał przywódcę. Chłopiec siedział na plecach olbrzyma górskiego (skąd to cholerstwo się tu wzięło!). Debilowata twarz olbrzyma wskazywała, że akurat on nie miał tu wiele do powiedzenia. Gdyby jednak poproszono o wyważenie drzwi, czy wyciągnięcie z błotnej kałuży wypełnionego beczkami wina wozu, to do tego nadawał się idealnie. Przerastał wszystkich o głowę i prawdopodobnie miał więcej siły niż koń pociągowy.
– Czarodziej śpi – odparł Mar. – Wizyty będzie przyjmował dopiero od południa. Wtedy zapraszam do gabinetu.
– My chcemy tego pijusa teraz – odezwał się jakiś głos z tyłu. – Będziemy dzisiaj grillować.
Wszyscy zarechotali.
– Chcemy z nim rozmawiać natychmiast – ponownie odezwał się chłopiec. – My w sprawie reklamacji. Mam już dziewięćdziesiąt siedem lat i chcę, aby zwrócił to, co mi należne.
– Złe czary są karane! – znowu rozległ się głos z tyłu tłumu. – Tak mówi Kodeks Wiedźmiński!
Mar nie za bardzo rozumiał, co się dzieje. Siedzący na olbrzymie chłopak mógł mieć co najwyżej dziewięć lat i to pod warunkiem, że jego rodzice byli karłami. Kodeksu nie stosowano od blisko dwustu lat. Wtedy to Rada Magów przejęła sąd nad zbuntowanymi czarodziejami i wioskowymi wiedźmami, którym się wydawało, że potrafią czarować, a sprowadzali jedynie plagi i rzucali uroki na biednych ludzi.
– To stary obyczaj. Teraz nie pali się czarodziejów.
– Chce, aby zwrócił mi dorosłość, albo spłonie w tym domu.
Mar w końcu zrozumiał. Na olbrzymie siedział starzec, którego Horn po pijaku zamienił w dziecko. Takich czarów nie wolno było stosować. Zakłócały one strukturę samej rzeczywistości, czasu i materii. Należały do wyjątkowo niebezpiecznych. Nawet Rada Magów mogła czarodzieja winnego nierozważnego używania tej magii skazać na wieczne zawieszenie. Niewiele różniło się to od śmierci.
Winny całą wieczność musiał spędzić zamieniony w kamień.
– Pójdę po niego – odparł. Zrozumiał, że muszą uciekać. Ktoś dopchnął kijem ognisko do ściany. Zabawa zaczęła się na dobre.
Mar dopadł do Horna i siłą zwlekł z łóżka. Z niewiadomej przyczyny czarodziej trzymał się za własne genitalia. Straciwszy w uczniu oparcie, tam szukał pocieszenia. Chłopiec siłą oderwał zaciśniętą na nich rękę i uderzył czarodzieja w twarz. Ten poderwał się nagle, wydając okrzyk bólu i przestrachu. Oprzytomniawszy, spojrzał wściekle na Mara, ale wściekłość zastąpiło zaskoczenie. Przez okno wdzierały się już płomienie. Dym stawał się coraz gęstszy. Do ognia podpalacze musieli dorzucać kolejne szczapy. Za wcześnie było na to, aby ogień zajął już zewnętrzne ściany domu.
Do ich pomieszczenia wpadł gospodarz domu. Po tym jak zostawiła go żona z dziećmi, mieszkał w nim sam, żyjąc z wynajmu piętra.
– To cholery podpaliły mi dom! – krzyknął. Należał do rodzaju łysych, tęgawych, a na dodatek niskich choleryków w średnim wieku.
– Musimy się stąd wydostać – stwierdził rzecz oczywistą czarodziej Horn, a następnie zgiął się w pół i zwymiotował na podłogę oraz nogi gospodarza i Mara.
– Gdy wyjdziemy na zewnątrz, to nas zabiją – Mar cofnął nogę.
Czarodziej kontynuował rozpoczętą przed chwilą czynność.
– Pozostaje jeszcze piwnica. Chodźcie – gospodarz wybiegł z sypialni.

(…) Wschodzące słońce, zdumione, przyglądało się olbrzymiej dziurze w ziemi. Nic nie pozostało po zamku czarnoksiężnika. Nie to jednak było najbardziej niezwykłe. Siła źle rzuconego czaru pochłonęła również niezwykłą górę. Powoli chrupała jej zbocza, zamieniając je w pył, a pył w pustkę.
Horn bezskutecznie próbował otrzepać z pylistego osadu swoją wyjściową szatę. On, Mar, Walentyna i jej koń stali na brzegu przepaści. Wojowniczka nieco krzywo patrzyła na czarodzieja. Nie mogła jakoś uwierzyć w mętne wyjaśnienia, dotyczące błędnie rzuconego przez czarnoksiężnika czaru. Z drugiej strony Horn nie wyglądał na maga umiejącego zniszczyć całą i to olbrzymią górę.
– Potworna strata – w końcu rzekła.
– Każdy kiedyś musi umrzeć – odparł czarodziej. – Niektórzy umierają po cichu, w gronie bliskich, inni do łoża śmierci ciągną za sobą całe światy – spojrzał smutno na Mara.
– Co się stało? – spytał ten wcześniej, zanim podeszli do czekającej w pobliżu bramy wojowniczki.
– W twoim świecie nie istnieją czary – wyjaśnił wtedy czarodziej, z trudem łapiąc oddech. – Przynajmniej tak podejrzewam. Mój mistrz wiedział o tym, ale z jakiegoś powodu zignorował konsekwencje płynące z tej wiedzy – Horn zmarszczył czoło, intensywnie myśląc. – Baltazar obserwował moje poczynania, przynajmniej od czasu, kiedy cię spotkałem. Wiedział więc, co się wydarzyło w domu doktora. Tam magia swoją mocą zniszczyła całe, chronione potęgą nauki, domostwo. Mógł sądzić, że i tu zdarzy się podobnie, że magia zaleje i zniszczy twój świat. Na szczęście nie udało mu się tego dokonać. Okazało się, że moc czarów jest słabsza od sił trzymających w ryzach niemagiczną rzeczywistość.
– Będę mógł kiedyś tam wrócić? – spytał z nadzieją w głosie chłopiec. – Poznać swoją rodzinę: mamę i tatę?
– Nie sądzę – odparł czarodziej, patrząc na umierającą górę. – On właśnie ginie. Twój świat jest jak kostka cukru położona na brzegu szklanki pełnej wody: rozpuszcza się, daje wodzie słodycz,
ale sam przestaje istnieć. Gdyby wsypać do niej cały worek cukru, to on nie rozpuściłby się, lecz wchłonął tę odrobinę wody.
– Jesteś tego pewien? – szepnął obdarty z nadziei chłopiec.
– Nasz świat opiera się na magii. Gdyby jej zabrakło, to zostałby zniszczony, a on przecież nadal istnieje.
– To nieprawda! – krzyknął rozżalony Mar. – Musi być jakaś nadzieja – tak twardy jeszcze przed chwilą, hardy, gdyż przeżył niezwykłą przygodę, teraz płakał jak małe dziecko.
– Zawsze jest nadzieja – czarodziej przytulił chłopca do siebie. Istnieją miliardy alternatywnych światów. Sądzę, że na niektórych z nich nadal żyją twoi rodzice – sam nie wiedział czy kłamie, czy mówi też prawdę. – Chodź, Walentyna się na pewno niepokoi, a poza tym ta dziura robi się coraz większa. Jeszcze tam wpadniemy.

© Robert Zamorski 2014

Z zawodu finansista, z pasji czytelnik. Redaktorka serwisu oraz moderator forum Gavran, okazjonalnie recenzentka.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze