Antologia Wolsung tom 1 – recenzja

Podoba się?

Wszystkim miłośnikom RPGów i tematyki steampunkowej światu Wolsunga nie trzeba przedstawiać. Dla tych jednak, którzy tę nazwę słyszą po raz pierwszy, spieszę z wyjaśnieniem. Wolsung jest to polska gra fabularna umieszczona w intensywnie steampunkowych realiach. Jej rzeczywistość mniej lub bardziej jest inspirowana historią naszego świata, z tą subtelną różnicą, że istnieje tam magia do spółki z fantastycznymi rasami i niezwykłymi artefaktami.

Jakiś czas temu Van der Book – wydawnictwo odpowiedzialne za całe uniwersum – ogłosiło konkurs na opowiadanie osadzone w tych realiach. Wynikiem tego jest właśnie książka „Antologia Wolsung”, o której pierwszym tomie zamierzam Wam opowiedzieć.

Wśród tekstów autorów znanych jak chociażby Krzysztof Piskorski („Cienioryt”), Maciej Guzek („Królikarnia”) czy Paweł Majka („Pokój światów”), znajdziemy tam także historie debiutantów, wyłonione w ramach wspomnianego przeze mnie konkursu. Jak to wyszło? Otóż zaskakująco dobrze. Problem z antologiami zwykle opiera się na nierówności opowiadań w nich zawartych. Poszczególne utwory można lubić, kochać albo szczerze nienawidzić w zależności od gustów czytającego oraz talentu pisarza lub wyboru redaktorów. „Antologia Wolsung tom 1” może pochwalić się przyjemnie równym poziomem tekstów, nawet w przypadku pisarskich nowicjuszy, którzy wcale nie odstają od bardziej znanych kolegów po fachu. Choć w zbiorze dominują klasyczne fabuły awanturnicze i kryminały, to jednak spokojnie znajdzie się też coś dla fanów horroru i szeroko pojętej grozy. Jednakże początek może nie zapowiadać niczego takiego.

Zbiorek trochę niefortunnie rozpoczyna się tekstem „Archibald Canpton i zaginione miasto Enli-La” Krzysztofa Piskorskiego. „Niefortunnie”, ponieważ jeśli miałabym wskazać najsłabsze opowiadanie antologii, mój wybór padłby właśnie na nie. Wiem, że w założeniu miała to być cudownie awanturnicza przygoda, ale po przeczytaniu wywołała u mnie niemałą konsternację. Zwyczajnie nie byłam przygotowana na tak dużą dawkę niedorzeczności i pokrętnego humoru zaraz na samym początku. Co niekoniecznie musi źle świadczyć o tekście, a raczej nie trafieniu w moje czytacze gusta. W podobnym tonie utrzymane jest „Dobre zakończenie” Szatkowskiego, choć tu, o dziwo, elementy makabreski „złagodziły” irracjonalny humor, dzięki czemu stało się dla mnie łatwiej przyswajalne, jednak to nadal nie mój typ komizmu.

Ale uwierzcie mi, potem jest już tylko lepiej. Moją szczególną sympatię zdobyły dwie wyjątkowe historie. Pierwsza z nich – „Jeździec wiwern” – wywołała we mnie niezwykłą ilość pozytywnych i, co ciekawe, patriotycznych emocji. Same dzieje Slawii w uniwersum Wolsunga muszą być niesamowicie ciekawe. We wspomnianym tekście najbardziej spodobało się odniesienie do faktycznych wydarzeń, mających miejsce w naszej rzeczywistości. Poza tym, postać głównego bohatera – emerytowanego pilota, którego jedynym marzeniem jest powrót do rodzinnego kraju – a także motyw klątwy slawijskiego smoka i subtelnych nawiązań do polskich legend, w zasadzie z miejsca zdobyły moje serce. Niestety tym, co zabiło dla mnie całą epickość tego opowiadania, jest zbyt szybkie i nagłe zakończenie. Spodziewałam się, że fabuła zostanie jeszcze nieco pociągnięta, pewne sprawy inaczej wyjaśnione, kiedy to nagle okazało się, że dotarłam do ostatnich stron. Tego czytelnikowi się nie robi!

„Czarne Jaskółki” – drugi z moich ulubionych tekstów w tym zbiorze – zachwyciły mnie w bardzo podobny sposób: akcją rozgrywającą się właśnie na terenach Slawii i mroczno-tajemniczym, głównym bohaterem z sercem po właściwiej stronie. Co prawda złośliwy głos z tyłu głowy chrząka, krztusząc się słowem „wiedźmin”, kiedy dochodzi do kwestii profesji Wilczarza. Co prawda bardziej „nowoczesnej”, mniej samodzielnej, ale nie mniej polegającej na likwidacji potworów. W każdej postaci. Niestety poza Białym Wilkiem z Rivii, kojarzy mi się także z Van Helsingiem w aranżacji Hugh Jackmana oraz nieśmiertelnym Salomonem Kane’em, co wyjaśnia moją sympatię od pierwszego przeczytania, ale czy dla wszystkich będzie stanowiło zaletę? Trudno orzec.

Ale to tylko wycinek tego, co możecie znaleźć w całej antologii. Mroczna i niepokojąca „Królowa Atlantydy” zaspokoi wasze apetyty na historię grozy, a „Krąg de Berville’a” na opowieść na poły detektywistyczną. Poza tym część tekstów nieodzownie kojarzy mi się z klasycznymi powieściami przygodowo-awanturniczymi w stylu „Świata zaginionego” Conan Doyle’a czy „Kopalni króla Salomona” Haggarda, które może nie należały do literatury najwyższych lotów, ale były za to przyjemnie rozrywkowe. Tak jak cała ta antologia. Przede wszystkim jednak jest ona przepełniona niezwykle klimatycznym duchem steampunku, którego w żadnym z jej tekstów nie brakuje, co bez wątpienia ucieszy wszystkich miłośników tej wiktoriańskiej retro-futurystki.

Niestety (a może właśnie „stety”) te wszystkie dobroci nie zmieściły się w jednej książce, dlatego też istnieje coś takiego jak „Antologia Wolsung tom 2”, na którą już powoli się czaję.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze