Niebezpieczne kobiety – recenzja

Podoba się?

okładkaSą książki, po które sięgam zaraz po wydaniu – najczęściej w tym przypadku czekam na te powieści od momentu ich zapowiedzi, czyli miesiące, jeśli nie dłużej – są też te prześladujące i nie dające spokoju pozycje, których premiera miała miejsce dawno temu. Pomiędzy tymi dwoma kategoriami jest ogromna “szara strefa”, gdzie mieszczą się wszystkie powieści spod znaku “musiałam się trzy razy zastanowić”. “Niebezpieczne kobiety” należą jednak do rodzaju nawiedzających i z uporem przypominających o sobie. Ten zbiór opowiadań przewijał mi się przed oczami kilkanaście razy, zanim po niego sięgnęłam. Na portalach społecznościowych, serwisach z recenzjami. Nawet raz trzymałam tę antologię w ręku! Zawsze jednak coś przeszkadzało nam w bliższym poznaniu. Do momentu, aż na rynku nie pojawiła się pozycja pt.: “Łotrzyki”. Po najnowszy zbiór opowiadań redagowany przez Martina i Dozoisa sięgnęłam przede wszystkim dlatego, że w środku znalazły się teksty Neila Gaimana i Patricka Rothfussa. Nie czarujmy się – to był mój absolutny must have. Nie wiem jednak, czy to cudowny zbieg okoliczności, czy zrządzenie losu, ale gdy zdecydowałam, że po prostu MUSZĘ przeczytać “Łotrzyków”, znów w oko wpadły mi “Niebezpieczne kobiety”. Dlaczego więc nie sięgnąć po obie antologie? Nie potrafiłam znaleźć żadnych przeciwwskazań.

Zarówno “Łotrzyki”, jak i “Niebezpieczne kobiety” to około tysiąc stronicowe tomiska. Piękne wydane, w twardej okładce, każde kuszące zarówno lubianymi przeze mnie, jak i nowymi nazwiskami. Oprócz tematyki oczywiście, różniły je tylko dwie kwestie – do “Łotrzyków”, którzy i tak wabili mnie już Gaimanem i Rothfussem, wstęp napisał George R.R. Martin i, naprawdę, jakby na to nie spojrzeć, pisarz powalił swojego redakcyjnego przyjaciela na łopatki. Tematyka “Niebezpiecznych kobiet” kusiła mnie niezmiernie (mam słabość do badassowych bohaterek, musicie mi wybaczyć), ale po lekturze obydwu wstępów, pozwoliłam, żeby to “Łotrzyki” najpierw pokazali mi swoje wdzięki. Jak możecie zgadywać, nie było źle. Po przeczytaniu całości, ogromnych fajerwerków też nie było. Chwyciłam więc po następny zbiór.

Przy kolejnej antologii pod egidą George’a Martina i Gardnera Dozoisa, wiedziałam już, czego się spodziewać. Muszę też przyznać, że gdyby nie pewne nieszczęsne teksty zawarte w książce, powiedziałabym, że to najlepsza antologia redagowana przez obydwu panów. Niestety nie mogę zapędzić się aż tak daleko. Na pewno nie po przemęczeniu “Księżniczki i królowej” Martina, która miała lśnić jak diament całej antologii, a wynudziła mnie niesamowicie. Zacznijmy jednak od pozytywnych stron.

Jest ich bowiem całe mnóstwo. Tak naprawdę dwie trzecie antologii pochłonęłam w odstępie kilku dni, co jest nie lada wyczynem, kiedy mówimy o tak grubej i ciężkiej książce. Każde z przeczytanych przeze mnie opowiadań różniło się w pewien sposób, ale też jednocześnie perfekcyjnie dopasowywało się tematycznie do całości. Od zaskakujących oraz niespodziewanych historii, przechodziłam przez te fantastyczne czy zabawne i w końcu też mroczne, wywołujące gęsią skórkę. Każda z nich jednak w pewnym momencie wciągała mnie bez reszty. I, co było dla mnie pewną niespodzianką, nie w każdej to niebezpieczne kobiety odgrywały pierwsze skrzypce. Czasem dostawały rolę drugoplanową albo były tylko nawiedzającym naszych bohaterów wspomnieniem. Innymi razy – nawet po skończeniu lektury opowiadania – nie potrafiłam wskazać, która z postaci miałaby być tą tytułową niebezpieczną kobietą. Sposoby podejścia autorów do głównego tematu były naprawdę zróżnicowane i, chociaż znajdziecie tam mnóstwo historii, przy których to urozmaicenie działa na korzyść, nie będę przeczyć, że są tutaj takie opowiadania wiele tracące na tym ogólnikowym potraktowaniu tematyki.

Tym sposobem historia napisana przez Megan Abbott, “Moje serce też jest złamane”, chociaż umieszczona na samym początku antologii, nie opuszczała moich myśli do samego końca lektury zbioru opowiadań. Abbott sprezentowała czytelnikom thriller okraszony dramatem psychologicznym, gdzie wszystkie wydarzenia poznajemy z punktu widzenia mężczyzny. Sądzę jednak, że zgłębianie wykreowanej przez pisarkę niebezpiecznej kobiety przez pryzmat głównego bohatera było o wiele ciekawsze. Autorka sprawnie w ten sposób dawkowała napięcie, pozwalała, aby odbiorca tekstu został uwiedziony przez samą tajemniczość historii. Udało się jej to znakomicie. Podobnie zaskakującymi i mrocznymi opowiadaniami są “Wiem jak je wybierać” Lawrence’a Blocka czy “Miasto Łazarz” Diany Rowland. Obydwa wymienione przeze mnie tytuły nie posiadają wątku fantastycznego, jednak nic w nich opisywanego nie jest takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka, a rozwiewana pod sam koniec aura tajemniczości odkrywa przed czytelnikami zaskakujące, a miejscami nawet niewiarygodne zakończenia.

“Dłonie, których nie ma” Melindy Snodgrass i “Zapasy z Jezusem” Joe’go R. Lansdale to teksty, w których niebezpieczne kobiety dostają jedynie drugoplanową rolę, ale za to jaką! Melinda Snodgrass zabiera nas do pewnego baru na odległej planecie, gdzie spotyka się dwóch nieznajomych mężczyzn. Jeden z nich opowiada drugiemu niewyobrażalną i przerażającą historię, w którą nikt inny mu nie wierzy. Jak się okazuje, są wydarzenia nie ulegające przedawnieniu i opowieści, jakim nawet czytelnik nie potrafi dać wiary… Czy może jednak? “Zapasy z Jezusem”, podobnie jak “Sąsiedzi” Megan Lindholm, to opowiadania, w których opisywane wydarzenia mniej lub bardziej ocierają się o realizm magiczny. Historia autorstwa Joe’go R. Lansdale opisuje losy młodego chłopaka, który poznaje dość ekscentrycznego, ale w pewien sposób też dającego się lubić staruszka. Mężczyzna w pewnym momencie raczy swego towarzysza opowieścią o swej przeszłości, próbując też jednocześnie zamknąć pewien rozdział w swoim życiu i zdecydować, czy chce odzyskać, czy jednak pozbyć się pewnej niebezpiecznej kobiety, która zaszła mu za skórę. W “Sąsiadach” zaś trudno tę tytułową, groźną kobietę znaleźć. Megan Lindholm jednak naprawdę celnie i niewiarygodnie prawdziwie pokazuje nam w stworzonej przez siebie historii, jak trudno czasem pożegnać się z przeszłością i zauważyć, że wszystko wokół nas się zmienia. Jest to jeden z tych tekstów, który nie do końca pasuje mi do tej antologii, ale też skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie bawiłam się dobrze, czytając go.

Kolejnymi podobnymi opowiadaniami są “Dziewczyna w lustrze” autorstwa Lev Grossman oraz “Druga arabeska, bardzo powoli” Nancy Kress. Obydwie historie mają w sobie coś takiego, co sprawia, że nie można odłożyć książki, zanim nie skończy się ich lektury. Szczególnie “Dziewczyna w lustrze” posiadała ten szczególny magnetyzm. To i doskonale wykreowane, przedstawione przez autorów postaci oraz intrygujące i przyciągające światy opisane w obydwu opowiadaniach sprawiły, że naprawdę trudno jest mi je krytykować, kiedy przychodzi mi do napisania tej recenzji.

Nie mam jednak takiego problemu, kiedy mowa o “Pieśń Nory” Cecelii Holland, “Królowej na wygnaniu” Sharon Kay Penman czy “Prawiczkach” Diany Gabaldon. Przy lekturze każdego z tych tekstów wynudziłam się niesamowicie i z żadnego z nich nie wyciągnęłam niczego, co mogłoby mi tam przypaść do gustu. Już nie wspominając, że naprawdę ze świecą w każdym z nich szukać tytułowej niebezpiecznej kobiety. Przypuszczam, że nawet z całą jarzącą się elektrownią bym ich nie znalazła, ale dobrze, pomińmy ten fakt, ponieważ w końcu w akapicie powyżej pisałam o tekstach, gdzie też ta tematyka całej antologii była trudna do odnalezienia, a jednak teksty przedstawione przez autorów, jakoś mnie do siebie przekonały. Niestety muszę powiedzieć, że w opowiadaniach Holland, Penman czy Galbadon nie znalazłam dosłownie niczego, co zaliczyłabym na plus. “Pieśń Nory” była do pewnego stopnia intrygująca, jednak im dalej w akcję, tym bardziej zauważałam, że historia mnie od siebie odrzuca. “Królowa na wygnaniu” miała ciekawy koncept i fabułę, jednak autorka przedstawiła to wszystko w tak nieciekawy i rozwlekły sposób, że już po kilku pierwszych stronach sprawdzałam, jak daleko do końca. Nie lepiej było z “Prawiczkami” Gabaldon. Myślę, że to opowiadanie kupiłoby fanów serii “Obca”, ponieważ nawiązuje do tego cyklu pisarki. Mnie niestety na początku tylko złapało na wędkę interesujących postaci, by potem puścić z powrotem wolno do oceanu. Na samym końcu antologii “Niebezpieczne kobiety” zaś czekało na mnie opowiadanie George’a R.R. Martina. Myślicie, że nie można zepsuć historii o legendarnym już Tańcu Smoków? Źle myślicie. Nie przesadzę pisząc, że był to najgorszy tekst w całym zbiorze. Chociaż same wydarzenia dotyczące wojny między dwojgiem Targaryenów szalenie mnie interesowały, sposób narracji i poprowadzenia historii szybko osłabił moją ciekawość.

Gdybym miała jednak wybrać z tego zbioru opowiadań trzy historie, które spodobały mi się najbardziej byłyby to “Bombowe laski” Jima Butchera, “Raisa Stiepanowa” Carrie Vaughn oraz “Cienie dla ciszy w lasach piekła” Brandona Sandersona. Zacznijmy może od tej ostatniej. Sanderson to ostatnio bardzo popularne nazwisko na polskim rynku wydawniczym. Przygodę z twórczością tego autora jednak zaczęłam dość niefortunnie, sięgając po powieść dla młodzieży, “Stalowe serce”. Książka była niezła, ale ani trochę nie spełniała moich oczekiwań, które urosły do gigantycznych rozmiarów po przeczytaniu tak wielu zachwalających pisarza opinii. Jak się okazało, wystarczyło, żebym przeczytała jedno opowiadanie, aby zrozumieć, o co chodzi. “Cienie dla ciszy w lasach piekła” oczarowują. To jedna z tych historii, która najpierw łapie cię na nowy, bogaty świat przedstawiony, później sprawia, że zakochujesz się w sposobie prowadzenia narracji, a na końcu po prostu żyjesz czytaną przez siebie historią. Nawet gdybym w “Niebezpiecznych kobietach” nie znalazła nic więcej, co by do mnie przemówiło, zakupiłabym ten zbiór dla tych sześćdziesięciu stron, na których znajduje się historia Brandona Sandersona.

Na szczęście nie zostałam postawiona w takiej sytuacji, ponieważ, jak wspomniałam wcześniej, dwie trzecie tej antologii to wspaniała gratka dla fanów opowiadań czy fantastyki w ogóle. Znajdują się tutaj także historie pozbawione wątku fantastycznego, a potrafiące przemówić do czytelnika wartką akcją, ciekawymi wydarzeniami czy dającymi się lubić bohaterami. Takim opowiadaniem jest właśnie “Raisa Stiepanowa”, autorstwa Carrie Vaughn. Pisarka przenosi nas w nim do czasów drugiej wojny światowej, pod zatłoczony samolotami nieboskłon, gdzie opowiada historię zdeterminowanej i pewnej siebie młodej kobiety, która zrobi wszystko, aby wypełnić swój obowiązek, a przy okazji też spełnić marzenia. Chociaż historie czytane przeze mnie w antologii “Niebezpieczne kobiety” potrafiły wywołać mnóstwo mieszanych emocji – od oczarowania po rozczarowanie – żadne z nich nie wzbudziło we mnie takiej burzy uczuć jak “Bombowe laski” Jima Butchera. Nie mogło być inaczej, kiedy – w sytuacji, gdy na polskim rynku dostępne jest jedynie siedem z blisko piętnastu wydanych już w oryginale powieści z cyklu “Akta Dresdena” – autor nie tylko spoileruje Wam wydarzenia z dwunastej części (!), ale później jeszcze, na sam koniec opowiadania, dorzuca kolejny, gigantyczny spoiler do następnych. I, co zabawne, gdybym wiedziała, co mnie czeka, po prostu ominęłabym tę historię. Zostawiłabym ją, żeby nie psuć sobie zabawy przy lekturze “Akt Dresdena”, które, swoją drogą, są jedną z moich ulubionych serii urban fantasy. Niestety spoilery rozmnożyły się tam niczym króliki i były zawarte nawet w przedmowie prezentującej autora. Nie będę Was czarować. Byłam zszokowana, zła… co ja mówię! Byłam wściekła! Zaczęłam jednak czytać “Bombowe laski” i, cóż, naprawdę trudno złościć się na pisarza, który podsuwa Wam pod nos tak dobre historie. To jedno z lepszych opowiadań zawartych w całym zbiorze i nie piszę tego tylko jako fanka urban fantasy oraz twórczości Jima Butchera.

Jak możecie więc już wywnioskować, “Niebezpieczne kobiety” to antologia trzy razy bardziej emocjonująca niż “Łotrzyki”. Martin i Dozois zebrali tym razem mnóstwo ciekawych, zaskakujących i zapierających dech w piersi tekstów. Oczywiście są też tu i takie, które Was nie zachwycą. Szczerze mówiąc, przy niektórych z nich pewnie będziecie czuć, że zasypiacie, więc poradzę Wam tylko – przekartkujcie je. Zacznijcie od tych, co do których macie dobre odczucia. Z wyjątkiem “Księżniczki i królowej”, oczywiście. Pod żadnym pozorem nie rozpoczynajcie lektury “Niebezpiecznych kobiet” od tekstu George’a R.R. Martina. Już jego wstęp do “Łotrzyków” był dziesięć razy ciekawszy. Jednak nie pozwólcie, aby przygoda z czytania tego zbioru opowiadań Was ominęła. Zdecydowanie stracilibyście na tym zbyt wiele.

tytuł: Niebezpieczne kobiety
pod redakcją: George R.R. Martin & Gardner Dozois
tłumaczenie: Krystyna Chodorowska, Mirosław P. Jabłoński, Michał Jakuszewski, Beata Rosadzińska
tytuł oryginału: Dangeorus Women
data wydania: 26 stycznia 2015
ISBN: 9788377855713
liczba stron: 954

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze