Dziecko Odyna – recenzja

Podoba się?

Po fali fascynacji skandynawskimi kryminałami przyszedł czas, by kraje północy zainteresowały nas czymś jeszcze. Czyżby tym razem tamtejsi pisarze postanowili szturmem zdobyć miejsca obok najbardziej poczytnych fantastów świata, tworząc tym samym nowy trend w literaturze? Może na to jeszcze za wcześnie, ale nie ma co ukrywać, że coś w tym kierunku zaczyna się zmieniać i anglojęzyczni twórcy przestają mieć monopol na fantastykę. A wszystko to przez Siri Pettersen – norweską debiutantkę, która, dzięki wydawnictwu Rebis, powoli wkracza także na polski rynek.

Hirka jest nieco inna niż jej rówieśnicy i nie wynika to tylko z jej niepokornego charakteru czy krwiście czerwonych włosów, ale i z braku ogona, odgryzionego jej ponoć przez wilka, kiedy była jeszcze niemowlęciem. Tak przynajmniej twierdzi jej ojciec. Prawda niestety jest dużo bardziej nieprzyjemna. Hirka nie pochodzi ze świata, w którym się wychowała. Jest mitycznym człowiekiem. Dzieckiem Odyna. Zgnilizną, niosącą zgubę dla zwykłych ætlingów – mieszkańców krainy Ym, w której toczy się akcja książki. Nie dość, że nie potrafi czerpać Evny (mistycznej energii spajającej całe Ym), to na domiar złego przez nią Krucze Pierścienie pozostają otwarte dla niszczących wszelkie życie ślepych. A może to właśnie ona ich sprowadziła, niosąc tym samym zgubę dla całej krainy? Trzeba przyznać, że to całkiem sporo doświadczeń jak na piętnastolatkę.

„Dziecko Odyna” jest pierwszym tomem nowego, młodzieżowego cyklu fantasy, zatytułowanego „Krucze Pierścienie”. Zgodnie z niepisanymi zasadami współczesnych książek dla nastolatków, główna bohaterka to niepokorna, wyróżniająca się na tle społeczności dziewczyna, która, mniej lub bardziej świadomie, darzy uczuciem równie wyjątkowego, co niedostępnego chłopaka (w tej roli Rime An-Elderin – potomek jednego z najstarszych rodów władających Mannfallą). Oczywiście gdzieś w międzyczasie pojawia się Ten Drugi, także niepospolicie przystojny, jednak różniący się od Tego Pierwszego, jak dzień od nocy. Ale na tym podobieństwa do innych książek młodzieżowych się kończą, bo, uwaga moi państwo, Hirka jest wyjątkowo mądrą, młodą bohaterką, która przede wszystkim myśli, uczy się na błędach i, co niemal niespotykane, psychicznie dorasta w trakcie trwania fabuły. Niby nic takiego, ale jednak robi różnicę.

Na początku byłam sceptyczna: rudowłosa wyjątkowość i szlachetny buntownik, innymi słowy, gdzie ja już o tym nie czytałam. Ale upór Hirki był godny pozazdroszczenia, jej decyzje stopniowo stawały się coraz bardziej przemyślane, a odwaga przyćmiewała starych wojowników. A na dodatek Bezogoniasta – jak „pieszczotliwie” przezywały ją dzieci z jej wioski – była inteligentnie pyskata i znała się na ziołach, więc czego więcej trzeba mi było, żeby ją polubić? Przyjaźń Hirki i Rimego wyszła autorce tak naturalnie, że, mimo różnic w ich statusach społecznych, jej przerodzenie się w uczucie było całkiem zrozumiałe. Jednakże, co najważniejsze, pani Pettersen nie rozdmuchała tego wątku, nie sprawiła, że stał się główną osią napędową fabuły. Był jedynie uroczym dodatkiem, bardziej zaskakującym samych bohaterów i poniekąd wstydliwym dla nich. Nie wypada przecież do siebie wzdychać, kiedy szykuje się wojna i pierwszy raz od tysiąca lat widziano Ślepych w Ym! Już za samo to mogłabym panią Pettersen ukochać. W końcu ktoś poszedł po rozum do głowy! Ale na tym nie kończą się zalety tej książki.

Na początku fabuła toczyła się leniwie, wręcz rozwlekle i tylko obcości świata przedstawionego, a także niepokornym bohaterom zawdzięczam to, że czytałam dalej. Myślałam sobie, że to po prostu spokojna powieść, skandynawska saga, która będzie się statecznie ciągnąć przez kolejne tomy. Potem jednak poleciała na łeb na szyję i tak mną zakręciła, że trzy razy spodziewałam się końca, a tu jeszcze tyle stron zostało w książce. Cała intryga bezapelacyjnie mnie wciągnęła i, mało tego, doskonale nasyciła. Są książki, które pozostawiają niedosyt, są też takie, w których dzieje się tak wiele, że człowiek czuje się, jakby zjadł za dużo, i są też powieści takie jak ta: idealnie wyważone, wciągające, ale nie pozostawiające zbyt wielu pytań bez odpowiedzi. Chyba, że człowiek jest dociekliwym małym gnomem, jak ja, i potrafi się zapalić na jakiś temat, to wówczas nie ma zmiłuj.

I tak właśnie było z kolejnym aspektem, który mnie osobiście zachwycił. Były to nawiązania do skandynawskiej mitologii, ale niekoniecznie tej najbardziej znanej. Mimo że posiadam całkiem niezłą wiedzę na temat wierzeń nordyckich, nie rozumiałam wszystkich odniesień, przez co, w trakcie czytania, zaczęłam szukać powiązań czy tropów, które pozwoliłby mi na połączenie poszczególnych informacji: Kim są ætlingowie? Co ich łączy z Dziećmi Odyna? Czy Ym to inny wymiar/kraina jak Alfheim czy Wanaheim? Kim są Ślepi, ale pod względem mitologicznym? Skąd pochodzą? Czy to zmarli z Nilfheimu czy lud lodu z Hrimthursheimu? Nie są to pytania jakoś specjalnie związane z fabułą, ale dla mnie interesujące i mam nadzieję, że kolejna część – „Zgnilizna” – na nie odpowie.

Przede wszystkim jednak nie mogę wyjść z podziwu, w jak lekki i prosty sposób udało się autorce wykorzystać dobrze znane z innych młodzieżowych książek klisze, równocześnie nie powielając ich schematów. Jakby tego było mało, stworzyła naprawdę mądrych bohaterów, którzy wprost na naszych oczach dojrzewają, ponieważ nie mają innego wyjścia. Wiedzą, że nie mogą pozwolić sobie na luksus bycia dziećmi. Kiedy dorzucimy do tego jeszcze niezwykły świat, oparty na skandynawskich wierzeniach, otrzymujemy powieść, której nie sposób się oprzeć. Nieważne, że nastolatkiem przestało się być całe lata temu. Książka ta wciągnie tak samo, niezależnie czy ma się lat trzynaście, trzydzieści czy trzysta. I z pełnym przekonaniem mogę rzecz, iż jest to najlepsza propozycja czytelnicza dla młodzieży, jaką ostatnio dane było mi czytać.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze