Wszyscy patrzyli, nikt nie widział – recenzja

Podoba się?

Jak sprzedać książkę debiutanta? Co zachęci czytelnika, by sięgnął po pozycję nieznanego sobie autora? Można to zrobić przez zajmującą okładkę, chwytliwy tytuł, opinie innych pisarzy, recenzje blogerów i inne reklamy. Sposobów jest mnóstwo, ale najlepsze są pojedyncze zdania, które od razu zapadają w pamięć. Po książkę Tomasza Marchewki pewnie sięgnęłaby przeciętna liczba osób, gdyby nie jedna informacja, wciskana przez wydawców w każdym możliwym momencie: scenarzysta współodpowiedzialny za „Wiedźmin 3: Dziki Gon”. Zestawienie nazwiska autora z tytułem najbardziej rozchwytywanej gry na świecie robi swoje i sprawia, że większość czytających graczy bez namysłu sięga po tę pozycję, ale czy słusznie? Czy „Wszyscy patrzyli, nikt nie widział” nie zawodzi pokładanych w niej oczekiwań? 

Slava – młody i niezwykle uzdolniony oszust – pragnie pokazać wszystkim Rekinom z Hausenberga, że to właśnie on, jak to mówią Ludzie Nocy o przekrętach, tworzy najlepsze sztuki. W końcu wychował się w domu największego z szulerów i uważa, iż już dawno prześcignął umiejętnościami swojego nauczyciela – enigmatycznego Profesora, z którym do kart zasiadają tylko nieliczni. W samym Hausenbergu szykuje się też rewolucja, mająca zburzyć stary, bandycki porządek. Gorzej, że do rozgrywki włącza się tajemniczy gracz, pragnący załatwić własne interesy, co może dość mocno namieszać wszystkim w planach, ale czy na pewno? Czy nad całą „sztuką” nie czuwa ktoś znacznie sprytniejszy i potężniejszy?

Trzeba przyznać, że Tomasz Marchewka potrafi pisać. Każdą ze stron jego najnowszej powieści pochłaniałam z niesłabnącym apetytem, pragnąc dotrzeć do finału rozgrywki. „Wszyscy patrzyli, nikt nie widział” czytałam szybko, sprawnie i dużą dozą przyjemnego zaskoczenia niektórymi rozwiązaniami fabularnymi. Przestępczy półświatek Hausenberga nie dość, że zachwycił swoistym kodeksem honorowym, to jeszcze charakteryzował się własnym stylem, który sprawił, że Ludzie Nocy wydawali się być kimś więcej niż tylko przestępcami.

Jednakże, mimo poczytności całego tekstu i niezaprzeczalnie dobrych dialogów, nie mogłam oprzeć się wrażeniu pewnego niedopracowania. O sporej części, moim zdaniem ważnych fabularnie wydarzeń, jak chociażby o próbie zdobycia przez Camillę fraka od Daufrego, czy akcjach przeprowadzanych przez Petra, dowiadujemy się wyłącznie z rozmów bohaterów. Sam sposób uwolnienia młodego szulera z rąk opryszków wynajętych Faugena ma wszelkie znamiona deus ex machina, i aż dziwi, że żaden z potężnych przyjaciół kanciarza nie był w stanie mu pomóc. Zresztą to nie był jedyny moment „cudownej” ingerencji losu w fabułę książki, co nieco mnie raziło, bo ileż może być tych niesamowitych zbiegów okoliczności? Długo też nie byłam w stanie określić, co jest główną osią, wokół której toczą się wszystkie wydarzenia. Slava i jego numery czy może Petr i jego prywatna wojna? A może tajemniczy Projekt Pandemonium? W sumie do końca powieści nie byłam tego pewna. Smuci mnie też niewykorzystanie potencjału kobiecych bohaterek (wszystkich trzech). Każda z nich była na swój sposób zjawiskowo piękna i posiadała mocny charakter, a jednak zostały bardzo zmarginalizowane.

Co do samych przekrętów… Po zapoznaniu się z rozdziałem opisującym pierwszą „sztukę” Slavy miałam wielkie nadzieje. Chłopak wykręcił naprawdę niezły numer na sam początek kariery. Ale późniejsze kanty ograniczały się w zasadzie do znajomości odpowiednich ludzi i sztuczek karcianych. Nawet jego największy przekręt wydawał się bardziej szczeniackim, atencyjnym popisem, na który łaskawie pozwolili starsi, niż wywijającym mózg na drugą stronę misternym planem. A tego właśnie spodziewałabym się po kimś tak „szatańsko zdolnym”. Choć moje odczucia mogą być wynikiem błędu interpretacyjnego. Oczekiwałam książki o genialnych oszustach, a dostałam karcianych kanciarzy.

Na koniec nie mogę nie pozachwycać się grafiką Roberta Adlera, która znalazła się na okładce książki. Jej mocno komiksowy wygląd przyciąga czytelnika, a ciemne odcienie granatu pokazują, że to w ciemnościach nocy jest miejsce „pracy” naszych bohaterów. Poszczególne postaci, w których odgadujemy kolejno Petra, Slavę i Nina, są narysowane z intensywnością zwiastującą siłę charakteru owych bohaterów i z przyjemnością wzięłabym do ręki komiks w całości utrzymany w takim właśnie stylu.

Mam problem z „Wszyscy patrzyli…”. Z jednej strony to czytliwie napisana, całkiem ciekawa książka, przy której nieźle się bawiłam, a z drugiej ciążyły mi nieco debiutanckie błędy, jakie mogłaby zlikwidować ścisła współpraca z dobrym redaktorem, ale to nie wszystko. Mam problem z tą książką także przez innego literackiego oszusta, swoimi przekrętami potrafiącego zmienić układ sił rządzących państwem. Który mimo, że świat dookoła niego się walił i palił, a wszystkie drogi ucieczki były odcięte, był w stanie wszystkich przechytrzyć. Mówię o Locku Lamorze – postaci stworzonej przez Scotta Lyncha na potrzeby cyklu przygód Niecnych Dżentelmenów. Jeśli chcecie przeczytać, jak tworzy się prawdziwe przekręty, zapraszam do lektury wyżej wspomnianej sagi. Po karciane sztuczki zapraszam do „Wszyscy patrzyli, nikt nie widział”.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze