Stalowe serce – recenzja

Podoba się?

okładka książkiChociaż z upływem czasu obraz superbohatera – czy to w komiksach, czy na ekranach kin – szybko się zmienia, dla mnie jego klasyczna postać wciąż pozostanie tylko jedna – unoszący się na tle zachodzącego słońca mężczyzna, z peleryną łopoczącą na wietrze. Taki wizerunek obrońców świata przedstawia także Brandon Sanderson w jednej ze swoich powieści, zatytułowanej Stalowe serce. Chociaż muszę powiedzieć, że powyższy opis zgadza się tylko do pewnego momentu. Do superbohaterów wykreowanych przez pisarza bowiem o wiele lepiej pasowałoby miano superzłoczyńców.

W książce powyżej wspomniani “superbohaterowie”, zwani są epikami. Niemalże niezniszczalni, obdarzeni niewyobrażalnymi umiejętnościami, opanowali miasta i państwa, tworząc z nich własne tereny, którymi władają. Świat, jaki znamy, przestał istnieć. Przedstawiciele władz także nie uszli z życiem, a przynajmniej ci, którzy mieli czelność się postawić. Poza tym mieszkańcy mają ograniczony dostęp do podstawowych potrzeb, takich jak dach nad głową, bieżąca woda czy elektryczność, o edukacji i poczuciu bezpieczeństwa nawet nie wspominając.

Jak widzicie, opis tej powieści brzmi całkiem ciekawie, a gdy doda się do tego tak popularne i polecane nazwisko, jak Sanderson, po prostu nie mogłam przejść obok tej pozycji obojętnie. Oprócz tego od jakiegoś czasu chodziła za mną chęć sięgnięcia po jakąś fantastyczną młodzieżówkę. Niestety, kiedy mówię, że szukałam w tej powieści czegoś fantastycznego, miałam na myśli nie tylko gatunek książki, a poza gatunkiem, nie znajdziemy tutaj nic nadzwyczajnego.

Ta książka jest nudna. Opisać powieść, jako drętwą to moim zdaniem jedna z gorszych obelg, dlatego nie myślcie, że wcześniej nie zastanowiłam się nad użyciem tego przymiotnika. Rozważyłam to bardzo szczegółowo i nie mam zamiaru tu niczego ukrywać. Ta historia nie wciąga, nie przykuwa bacznej uwagi Czytelnika. Jest monotonna tak przynajmniej do połowy, czyli zbyt długo, aby można było łatwo i szybko przebaczyć. To oczywiście nie przeszkadza jej, aby przy okazji być całkiem przyjemnym czytadłem. Historią z ciekawym potencjałem i interesującym pomysłem. Jest też jednak ta nuda, a większość winy za to ponoszą niestety bohaterowie, którzy od czasu do czasu udają, że próbują wpasować się do ram powieści, ale nic ponadto. Szkoda, bo każdy z zaprezentowanych bohaterów, czy to nasz pałający chęcią zemsty i mordu protagonista, David, czy zmienna, odważna Megan, albo którykolwiek z reszty bohaterów – wszyscy są w jakiś sposób interesujący, nieoczywiści – posiadają unikatowe cechy charakteru, przeszłość, która ich ukształtowała. To jednak nie wystarczyło, aby całkowicie zainteresować mnie ich troskami i problemami, opisywanymi w Stalowym sercu.

Dlatego też przez połowę książki się wynudziłam i nie wyolbrzymiam pisząc, że wynudziłam się okropnie. Wciąż nie tak, aby odłożyć powieść na półkę, ale wystarczająco, aby lektura Stalowego serca zajęła mi więcej czasu niż powinna. A później wydarzyło się coś zaskakującego. Coś niesamowitego.

I stwierdzam, że chyba wiem, dlaczego ludzie tak chwalą sobie tego Sandersona.
Myślę też, że zacznę go lubić.

Jednak po kolei. Widzicie, ci nieprzykuwający uwagi bohaterowie mogli być pierwszym i ostatnim gwoździem do trumny, jaką zaserwowała sobie ta historia, a jednak okazało się, że są tylko łyżką dziegciu w beczce miodu. Sanderson bez miara wyratował tę powieść, to muszę mu przyznać, bo wiem, że sięgnę po kontynuację.

Tym bardziej, jeśli Sanderson zamierza poprowadzić akcję także w innych miastach opanowanych przez epików. Świat wykreowany bowiem jest jednym z plusów tej powieści – najprawdopodobniej tym największym. Co prawda, bohaterowie książki podczas opisywanych wydarzeń w Stalowym sercu, przebywają w Newcago, dawnym Chicago, ale to nieważne. Jest bowiem coś pociągającego w tym, jak Sanderson opisuje to zrujnowane, zdewastowane miasto. To tak, jakby autor mówił: “Spójrzcie, tutaj nadzieja świata została zdeptana”, a nam nie udaje się udowodnić, że to kłamstwo, ponieważ za każdym razem, gdy mowa o miejscu akcji, jednocześnie też mowa o jakimś zniszczeniu. Edukacja? Imitacja edukacji, jeśli już. Władza? Paranoiczny epik u władzy. Co poza tym? Sieroty pracujące w fabrykach broni. Ludzie mieszkający w podziemiach. Tutaj nawet światło słoneczne nie dochodzi! Wszechobecną ciemność rozjaśnić może jedynie latarka czy lampka, a to dlatego, że mieszkańcy Newcago mają tę jedną rzecz, o której mogą marzyć obywatele innych terytoriów – elektryczność. I dlatego też miasto to jest uważane za jedno z lepszych do życia, o ironio.

Sanderson od samego początku daje Czytelnikowi też do zrozumienia, że ten ma on do czynienia z myślącymi bohaterami. I Mściciele, bo to o nich przede wszystkim mowa, właśnie to robią – przemyślą każdy ruch zanim go uczynią, chociaż nie boją się także ryzykować i pójść na żywioł. Poza tym to także sprytne, potrafiące sobie radzić w niebezpiecznych warunkach bestie, a o takich bohaterach lubię czytać. I gdyby jeszcze na początku nie byli tak niewdzięcznie nudni… pokochałabym tę powieść od pierwszych stron.

Stalowe serce nie jest miłością od pierwszego wejrzenia, ale można dać się tej książce oczarować. Dlatego postanowiłam tak szybko z niej nie rezygnować. Cytując bohatera powieści: “Bohaterowie nadejdą, może tylko będziemy musieli im w tym pomóc” – liczę, że nadejdzie ta chwila, kiedy autor rozwinie pełen potencjał tej historii, a do tego czasu mam zamiar po prostu zaczekać.

Autor: Brandon Sanderson
tytuł: Stalowe serce
cykl: Mściciele
tłumaczenie: Joanna Szczepańska
tytuł oryginału: Steelheart
data wydania: 8 czerwca 2015
ISBN: 9788377855263
liczba stron: 444
kategoria: fantastyka, fantasy, science fiction
język: polski

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze