Obsydianowe serce cz. 1 – fragment

Podoba się?

Zapraszamy do lektury fragmentu “Obsydiantowego serca” Ju Honisch. Premiera w ten piątek!

Najlepszy hotel w Monachium. Damy i gentlemani, nienaganne maniery i styl. A pod blichtrem wyższych sfer – starcie sił, których istnienia nie uznaje oświecone społeczeństwo.

Spiskowcy-patrioci kradną zwój, którego moc pozwala zmienić rzeczywistość. Jednak potężny artefakt znika… Na poszukiwania ruszają oficerowie bawarskiego króla oraz mistrzowie wiedzy tajemnej. I nie tylko oni – także tajemnicze Sí – istoty, o których wspominają tylko gusła oraz równie zagadkowe, kościelne Bractwo Światła. Czy z mocą artefaktu odmienią świat na obraz własnej, okrutnej wyobraźni?

Bezwzględna, bezpardonowa walka zrodzi wielkie tragedie… i płomienną miłość. Zbliża się zmierzch wieku rozumu. Rodzi się nowa epoka – romantyzm.

 

Tytuł: Obsydianowe serce cz. 1
Autor: Ju Honisch
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 
30 września 2011
Tłumaczenie: Robert Kędzierski


FRAGMENT

Groźnie wyglądający mężczyzna wszedł do pokoju jak do siebie. Rozejrzał się, obszukując wzrokiem ściany. Dopiero wtedy opuścił broń.

– Proszę się uspokoić, madame – w przepraszającym tonie Asko słychać było zakłopotanie. – To przyjaciel. Mrs. Parslow, pozwoli pani, że przedstawię: pułkownik Delacroix. Szuka mordercy, podobnie jak my.

Pułkownik spojrzał na niego gniewnie; najwyraźniej nie ucieszyła go łatwość, z jaką Asko udziela poufnych informacji. Asko zmieszał się. W pomieszczeniu zaległo kłopotliwe milczenie.

– Widział go pan? – przerwał ciszę Udolf. W jego głosie pobrzmiewał niemal zachwyt.

– Pojawił się wcześniej, niż można było oczekiwać – odpowiedział pułkownik, zaś Mrs. Parslow odniosła wrażenie, że w jego poza tym doskonałym angielskim dosłyszała słabe, twarde akcenty, których nie potrafiła dokładnie określić.

– Obliczenia Vonderbrücka okazały się błędne. Byłem w piwnicy z winami. Pojawił się tuż przede mną i natychmiast umknął przez sufit. Pobiegłem schodami w nadziei, że znajdę jeszcze jakiś ślad.

– Przeszedł przez podłogę w moim pokoju – odpowiedział Görenczy. – Asko wpadł do mnie akurat na lampkę bordeaux. Zamierzaliśmy potem udać się do pana. Wynurzył się prosto z dywanu, wykręcił jakby spiralę i przeszedł przez ścianę do sąsiedniego pokoju. Wystarczyło tylko biec za krzykiem.

– Krzyczał? – zapytał Delacroix, próbując ukryć pistolet pod surdutem.

 

– Eee… nie… Przeszedł do pokoju tych dam, a one…

– Były oczywiście zaniepokojone – dokończył von Orven, jak zwykle starając się w porę wyprostować nieprzemyślane zachowanie przyjaciela. Von Görenczy miał szczególny talent do nieprzemyślanych działań, które obracały się przeciwko niemu.

Mrs. Parslow odzyskała panowanie nad sobą, choć sprawiała wrażenie nieco wstrząśniętej. Zaczerpnęła głęboko powietrza, niemal sztywna z oburzenia.

– Moi panowie – odezwała się lodowatym tonem. – Jest już późno. Szczerze dziękuję za udzieloną pomoc, ale minęła już północ, muszę więc prosić panów, by poszukali ducha gdzie indziej. Chyba rozumieją panowie, że jako damy nie możemy sobie pozwolić na to, by w środku nocy udzielać gościny osobom, których zupełnie nie znamy. Trudno przypuszczać, by inni patrzyli na to z wyrozumiałością. Zwrócimy się do panów, jeśli będziemy potrzebowały pomocy. W tej chwili jednak najważniejszą dla mnie rzeczą jest udzielenie pomocy mojej bratanicy. Gdyby obudziła się w pokoju pełnym mężczyzn, i to w dodatku uzbrojonych, obawiam się, że mogłaby natychmiast znowu zemdleć.

Nie czekając na reakcję, demonstracyjnie usiadła obok omdlałej dziewczyny, wytrząsnęła na chustkę kilka kropli z flakonika z solami trzeźwiącymi i przytrzymała ją pod nosem nieprzytomnej.

– Corrisande! Obudź się. Jesteś bezpieczna – powiedziała, przy czym jej głos wydawał się raczej rozzłoszczony niż zatroskany.

Corrisande jednak nadal spoczywała na sofie, nieporuszona i blada jak ściana.

Asko von Orven odwrócił się grzecznie, zamierzając wyjść, pułkownik obrał jednak przeciwny kierunek i uklęknął jakby nigdy nic przy sofie. Ujął przegub Corrisande wielką dłonią, by wyczuć puls, ignorując przy tym zupełnie komentarze oburzonej Mrs. Parslow. Następnie położył rękę na czole dziewczyny.

– Jest zimna jak lód. Pani flakonik z solami trzeźwiącymi nic tu nie pomoże. – Odwrócił się do Marie – Jeannette, która jakimś cudem znów zdążyła trafić w ramiona szwoleżera, i wskazał na nią palcem. – Ty! Przynieś koc. Görenczy! Wiem, że zawsze ma pan przy sobie buteleczkę. Potrzebuję jej teraz.

– Jest w moim pokoju. – Udolf nie był zachwycony perspektywą, że będzie musiał się podzielić swoim żelaznym zapasem koniaku, uważał to za czyste marnotrawstwo. Nigdy nie wiadomo, kiedy kropelka czegoś mocniejszego może mu się przydać.

– Proszę ją przynieść. Teraz. Natychmiast! – rozkazał pułkownik, po czym zwrócił się do Mrs. Parslow. – Przykro mi, że sprawiamy paniom kłopoty, ale to ważne. Czy ten cień dotknął młodej damy, gdy przechodził przez pokój? Czy też straciła przytomność, gdy zobaczyła to zjawisko?

 

Mrs. Parslow patrzyła na niego z oburzeniem, i najwidoczniej nie wiedziała, czy powinna go od razu wyrzucić, czy też może najpierw udzielić mu lekcji dobrego wychowania. Zamiast tego jednak cofnęła się niechętnie, robiąc miejsce przy Corrisande. Z jednej strony nie zamierzała odstępować dziewczyny na krok, z drugiej jednak obcy mężczyzna zajmował tak dużo miejsca przy sofie, że jego fizyczna obecność uniemożliwiała zbliżenie się do dziewczyny. Eliza Parslow nie poczuła się szczęśliwsza, gdy to zrozumiała, nie odezwała się jednak ani słowem, lecz już zaczęła sobie łamać głowę, w jaki sposób pozbyć niechcianych nocnych gości. Marie – Jeannette, która wróciła z sąsiedniego pokoju z kocem, odpowiedziała za nią:

– Proszę, sir. Nie widziała tego czegoś. Podskoczyła i zemdlała, kiedy w ogóle jeszcze tego tu nie było. Gdy wyłoniło się ze ściany, leżała już na podłodze. To coś jej nie dotknęło.

– Dygnęła przed pułkownikiem, który wziął od niej koc i okrył nim Corrisande.

– Ale – zaczął podporucznik von Orven, który wreszcie zamknął drzwi na korytarz – to by oznaczało, że poczuła tę istotę…

– …zanim w ogóle się pojawiła – dokończył za niego von Görenczy, który właśnie wszedł, trzymając srebrną piersiówkę.

– A to by znaczyło…

– To by znaczyło, że Miss Corrisande ma talent, którego poza nią nikt tutaj nie posiada – potwierdził Delacroix. – Być może będziemy mogli to wykorzystać.

– Pułkowniku! – Mrs. Parslow odezwała się z całą godnością, na jaką ją było stać. – Czy mogłabym panom przypomnieć, że są w pokoju damy? Nieproszeni, chciałabym dodać. W żadnym razie nie „wykorzystacie” mojej bratanicy. Jest delikatnym młodym dziewczęciem, nieprzyzwyczajonym do towarzystwa mężczyzn, wszystko jedno, czy owi mężczyźni szukają morderców, duchów czy przygód. Muszę panów stanowczo prosić, by nas opuścili, w przeciwnym wypadku będę zmuszona poprosić o pomoc w tej sprawie kierownictwo hotelu.

Pułkownik skinął, ruchem głowy dając znak podporucznikowi von Orven, by poświęcił się dyplomatycznemu zadaniu uspokojenia wzburzonej przyzwoitki. Z lekko zarumienionymi policzkami Asko stanął przed Mrs. Parslow, jakby zamierzał przed nią zasalutować.

– Mrs. Parslow, z całego serca prosimy panią o wyrozumiałość dla naszego niesłychanego zachowania. Jednakże jest to sprawa najwyższej wagi, i to dla bardzo wielu ludzi. Zapewniam panią, że w żadnym razie nie zamierzamy narzucać się pani bratanicy, czy też narażać jej na  niebezpieczeństwo. Daję pani na to moje słowo. Pułkownik Delacroix może się pani wydawać dość niezwykły, ale gorąco proszę, by uwierzyła pani, że jest to człowiek nieskazitelnego honoru i o ogromnym doświadczeniu, i z pewnością zawsze dokładnie wie, co robi. Na Boga, Delacroix! Przecież nie może pan tej dziewczynie wlać całej butelki koniaku. Udusi się!

Te ostatnie słowa bynajmniej nie miały rozwiać wątpliwości Mrs. Parslow. Zrobiła krok, jednak Udolf w mało dyplomatyczny sposób zablokował jej drogę i z szelmowskim uśmiechem zapytał, czy nie zechciałaby na razie usiąść. Nie ma powodu wszak, by się denerwować.

Mrs. Parslow była innego zdania. Wzięła głęboki wdech, przygotowując się do dłuższego przemówienia, gdy ktoś zapukał do drzwi. Przez chwilę nikt się nie ruszał. Jednak zanim któreś z obecnych zdążyło coś powiedzieć, Marie – Jeannette otworzyła w nadziei – jak wyjaśniała później rozzłoszczonej Mrs. Parslow – że zastanie za nimi pracownika hotelu, który pomoże uwolnić ich salon od niepożądanej obecności intruzów.

Nadzieja ta jednak, o ile rzeczywiście była nadzieja, okazała się płonna. W drzwiach stała młoda, niezwykle piękna kobieta, odziana w wykwintny brokatowy szlafrok ozdobiony wzorami w rajskie ptaki. Spod nocnego czepka z brukselskiej koronki opadały na jej ramiona i aż do talii złociste włosy.

Mrs. Parslow potrzebowała kilku sekund, by przywołać z pamięci tę niezwykle piękną twarz o klasycznych rysach. Widziała już tę kobietę na scenie. Cérise Denglot, śpiewaczka operowa.

– Dobry wieczór – piękna blondynka miała melodyjny głos z lekkim francuskim akcentem. – Z pewnością nie chciałabym państwu przeszkadzać, ale usłyszałam hałasy i pomyślałam…

– Jeszcze tego brakowało – mruknęła pod nosem Mrs. Parslow. Wstała z fotela, mimowolnie unosząc w dramatycznym geście ręce do twarzy. Z jej ciasno związanego koku, fryzury, którą preferowała, wysunęło się pasmo posiwiałych włosów. Odrzuciła je ze złością, rozgniewana, że do chaosu dołączyła jeszcze jedna osoba.

Udolf bezceremonialnie podszedł śpiewaczki, zlekceważywszy oburzoną przyzwoitkę. Uśmiechał się przy tym kpiąco.

– Piękny szlafrok – skomentował. – Ale pani obecność jest tu całkowicie zbyteczna, moja droga. Już po całym zamieszaniu, a pani znów się spóźniła. Chyba niepotrzebnie poświęciła pani tak wiele czasu na przygotowania do występu. Najlepiej będzie, jeśli wróci pani do łóżka.

– Może powinnam panu przypomnieć, Görenczy, że nie jestem dla pana „moją drogą”, a do łóżka chodzę wtedy, kiedy chcę, i że przy tym hałasie, jaki tu wszyscy robicie, jest to doprawdy miraculeux, że nie obudziliście jeszcze całego hotelu. O ile sobie przypominam, proszono nas, byśmy postępowali dyskretnie. Ale „dyskrecja” chyba nie jest pańską najsilniejszą stroną, n’est -ce pas?

– Cóż, najdyskretniejsze, co mogłaby pani zrobić, jest udanie się z powrotem do swego pokoju. Tymczasem trąbi nam tu pani przy otwartych drzwiach o swym jakże czarującym oburzeniu tym wyszkolonym sopranem. Mamy wszystko pod kontrolą. Pod każdym względem.

Toczona dyskusja przypominała tak bardzo kłótnię kochanków, że Marie – Jeannette, która była niezwykle wrażliwa na drobne złośliwości, wybrała tę właśnie chwilę, by ponownie poszukać schronienia u podporucznika. To było przyjemne uczucie, schronić się w ramionach czarującego, zuchwałego szwoleżera; równie przyjemne, jak możliwość wygryzienia tak wychwalanej przez gazety piękności, jak Mlle Cérise Denglot, „bogini”, jak nazywała ją oszalała na punkcie opery publiczność.

– Rzeczywiście – zauważyła chłodno bogini, odwróciwszy się na pięcie. – Jestem de trop. Je suis désolée. Chciałam tylko pomóc. – Z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi.

– Czy to było potrzebne? – szepnął Asko do Udolfa w nadziei, że Mrs. Parslow nie słyszy jego słów. – Musisz się zawsze z nią kłócić? Teraz z pewnością będzie urażona.

Von Görenczy wzruszył ramionami i delikatnie uszczypnął Marie – Jeannette w policzek.

– Zostaw ją – powiedział tylko. W jego głosie słychać było zadowolenie.

To intermezzo odwróciło uwagę Mrs. Parslow od Corrisande. Tym samym zupełnie przegapiła moment, by zobaczyć, co pułkownik właśnie wyczyniał z jej „bratanicą”. Siedział obok niej na dywanie, spoglądając jej w twarz. Jedną ręką objął Corrisande za ramiona i wyprostowaną pociągnął ku sobie, podtrzymując jej głowę wielką, żylastą dłonią. Drugą ręką wlał w jej usta zawartość piersiówki Görenczy’ego. Dziewczyna drgnęła i zaczęła się krztusić. Delacroix trzymał ją mocno w ramionach.

Z zawodu finansista, z pasji czytelnik. Redaktorka serwisu oraz moderator forum Gavran, okazjonalnie recenzentka.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze