Ja, anielica – recenzja

Podoba się?

Powiem szczerze – kiedy skończyłam czytać „Ja, diablica” Katarzyny Bereniki Miszczuk, nie spodziewałam się ciągu dalszego. Podobało mi się tak, jak było.  Totalna proza życia… Bez euforycznego happy endu, z lekkim posmakiem goryczy – przynajmniej dla mnie. Ja bym dokonała innych wyborów, ale w końcu każdy sam plecie swój los. A, no nie, jednak nie do końca to prawda. Czasem ktoś się lubi wtrącić. Niemniej jednak takie zakończenie mi odpowiadało, choć przyznam ciekawość troszkę mnie skręcała. Możliwe, że jestem mało dociekliwym czytelnikiem i opcja następnych części jakoś mi umknęła. A tu masz. Nadchodzi kolejna odsłona przygód panny Biankowskiej  – „Ja, anielica”.

Wiktoria swą przygodę zaczyna standardowo na ziemi, aby, w skutek niecnych knowań sił nieczystych, przenieść się ponownie do Niższej Arkadii, gdzie z utęsknieniem czeka na nią Behemot, a Kleopatra z dziką frajdą zrzuca jej na głowę swoje problemy, oczywiście po królewsku nie uznając, że ktoś inny też może mieć kłopoty. Natomiast Lucyfer, familiarnie zwany przez byłą diablicę Luckiem, jakoś nie tryska szczęściem z powodu jej wizyty, choć, co jest dziwne, nie spluwa z obrzydzeniem na jej widok – jak nic knuje coś podstępnie, ale oczywiście, podlec jeden, nawet słowem się na ten temat nie zająknie. Beleth uszczęśliwiony, że ma dziewczynę na swoim terenie, tryska zmysłowością i erotyzmem, a zdarza mu się nawet i troską o jej zdrowie (zaprawdę powiadam Wam – to jest diabeł… eh). Za to gdzie Beleth, tam i Azazel – układ, jaki ich łączy, jest co najmniej podejrzany. A na dodatek do zamieszania dołącza Piotruś, dla odmiany czasem zwany Piotrem, co i tak jakoś nie wpływa na wzrost mojego doń uczucia. Ale , jak już powinniście się zorientować, cierpię na wypaczony gust i zwyrodniałe upodobania – zwłaszcza w odniesieniu do płci niewątpliwie przeciwnej.

Ponieważ Wiktoria ma wrodzony talent do pakowania się w kłopoty po same uszy, albo nawet głębiej, nie jest dziwne, że i tym razem grzęźnie w nich coraz bardziej. A fanaberie diabłów prowadzą ją w sam środek nieba, gdzie, oprócz aniołów, spotyka również swych zmarłych rodziców. Przy okazji dowiaduje się, że w niebie funkcjonują specyficzne okna, przez które nasi bliscy zmarli mogą sobie na bieżąco podglądać, co też porabiamy na ziemi… Koszmarna wizja, gorzej niż w jakimś reality show – tam przynajmniej wszyscy są świadomi, co ich czeka. No wyobraźcie sobie tylko, że na ten przykład babcia z dziadkiem, zapragną sprawdzić, jak też ich zacne wnuki zabawiają się z przyjaciółmi….

Tym razem autorka postanowiła przegonić wykreowane przez siebie postacie w swoistym maratonie przez wszelkie dostępne światy. Od piekieł począwszy, poprzez ziemię, na niebie skończywszy. Akcja toczy się w szalonym tempie, od jednej przygody do kolejnej, od zadania do zadania. Nie czas na nudę i chwile zwątpienia. Trzeba zachować otwarty umysł i trzeźwość osądu, albowiem nie wszystko złoto co się świeci i nie każdy anioł jest tym, kim być powinien. A zaczyna się tak banalnie, od zwykłej ludzkiej zdrady zakąszonej jabłuszkiem z Drzewa Poznania Dobrego i Złego – taki tam… zakazany owoc ;-) Zdrada kusi, jabłko kusi… diabeł w tym ogon maczać musi (no proszę jaki mi piękny rym częstochowski wyszedł sam z siebie). No, ale czego się można spodziewać po pomiocie zła, to całkiem niewyobrażalne jeśli chodzi o anielskie zastępy. Zresztą, czy wypada, żeby anioł miał czarne skrzydła?

Ponownie pani Miszczuk bawi się znanymi już w literaturze wątkami, przekręcając czasem wszystko do góry nogami. Wykorzystując przeciw Czytelnikowi jego własne zakorzenione poglądy i ugruntowane opinie. Obalając schematy i budując je na nowo. A wszystko to z wykorzystaniem specyficznego, lekko sarkastycznego poczucia humoru. Idealna lektura, aby złapać chwilę oddechu w codziennej gonitwie. Wizja Piekła, którą poznaliśmy już wcześniej, zostaje uzupełniona obrazem Arkadii, która wcale nie jest tak sielska i idealna, jak mogłoby się to wydawać. Za to jest ciekawa. Wątek romansowy, acz żywo obecny, nie jest nachalny i nie dominuje nad akcją – co jest dla mnie dużym plusem. Nie przepadam za łopatologicznym podejściem do spraw emocjonalnych. Jedyne co mi zgrzyta to końcowa faza kreacji relacji Beletha i Wiktorii – relacji na płaszczyźnie fizycznej. Mój faworyt został niejako odarty z finezji i demonicznego erotyzmu. Odnoszę wrażenie, że przyczyną może być brak doświadczenia autorki w tworzeniu tego typu scen. I nie, nie chodzi wcale o to, co sobie właśnie pomyśleliście. Na szczęście na koniec odzyskuje swą diaboliczną klasę. A, jak mniemam, w kolejnej odsłonie pokaże, na co go stać. Wreszcie…

Szczerze polecam. Można zatopić się w tej lekturze, zapominając o stresie i obowiązkach. Rewelacyjnie poprawia nastrój i żywo oddziałuje na wyobraźnię. Bohaterowie są starannie dopracowani (czy ja już pisałam, że uwielbiam Śmierć?) i sprawiają wrażenie całkiem realnych i żywych. Jeśli gdzieś się pałęta po Warszawie pierwowzór Beletha, to poproszę namiary. Tak, wiem, mam obsesję, cóż zrobić… Dodatkowo, zdecydowanie jest to powieść akcji, a wszystkie wątki są ze sobą logicznie powiązane, choć o niektórych powiązaniach nieszczęsny Czytelnik dowiaduje się dopiero na końcu i nierzadko stanowią one spore zaskoczenie. Mnogość intryg i układów oraz ich machiaweliczna przewrotność potrafiła mnie zaskoczyć. A to jedynie wpłynęło na wzrost mojego zainteresowania lekturą i poziom ukontentowania. Tak więc, moi drodzy, smacznego!

Moja ocena: 7/10

Dziękujemy wydawnictwu W.A.B. za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Autor: Katarzyna Berenika Miszczuk
Tytuł: Ja, anielica
Wydawnictwo: W.A.B.
Data premiery: 28 września 2011
Ilość stron: 384
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Wymiary: 12.3 x 19.5 cm
ISBN: 9788377475188
 
Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze