Imię wiatru – recenzja

Podoba się?

Fantastyka to ostatnimi czasy bardzo modny nurt w literaturze popularnej. Jest jej coraz więcej na księgarnianych półkach, a nawet na stoiskach hipermarketów. Święci tryumfy tam, gdzie inne rodzaje książek, w dobie malejącego czytelnictwa, przechodzą mniejszy lub większy kryzys. Moja sympatia do specyficznego klimatu fantastyki sięga czasów, kiedy był to niszowy gatunek na polskim rynku wydawniczym. Obecnie powinnam więc pławić się w rozpuście, po uszy nurzając się w ulubionej lekturze. Jest to jednakowoż dobrobyt pozorny, bo wśród tej masy książek niewiele jest pozycji naprawdę wartościowych. Jest sporo powieści lekkich i zabawnych, jest kilka mocno wciągających, ale naprawdę nieliczne mogą aspirować do wpisania się w poczet klasyki gatunku. Myślę sobie, że Patrick Rothfuss i jego historia o Kvothe mają szansę uplasować się w tym gronie.

„Imię wiatru” to dzieło, z jakim dość długo nie miałam do czynienia – istnieje opcja, że to moja wina, że źle wybierałam tytuły, które zasilały moją biblioteczkę. I co więcej, prawdopodobnie nie zwróciłabym większej uwagi na tę książkę, bo okładka nie jest szczególnie zachęcająca, a opis, no cóż, jest po prostu nudny. W dodatku streszcza akcję przynajmniej jednej trzeciej książki, o czym przekonałam się już po przeczytaniu. Nie lubię spoilerów. Na szczęście, w tej historii, fakty, które poznałam przedwcześnie, nie wpłynęły w żaden sposób na moje zainteresowanie lekturą. Jest to niewątpliwa zasługa mistrzostwa autora.

Patrick Rothfuss ma ogromny talent i nie jest to czcze pochlebstwo. Jest on istnym wirtuozem słowa. Przez karty jego powieści wartkim nurtem przelewają się emocje tak żywe, że chwilami aż bolesne. Jego bohaterowie są na wskroś ludzcy, o ironio, nawet ci, którzy ludźmi nie są. Ich motywy, przeżycia, wnioski, do jakich dochodzą, uczucia, które się w nich pojawiają – to wszystko świadczy o dogłębnej znajomości ludzkiej psychiki, o wnikliwości pisarza i staranności, z jaką wykreował swój świat. Co więcej, w ich niektórych działaniach, w podejmowanych decyzjach, każdy może odnaleźć cząstkę siebie – niekoniecznie tę najlepszą. Każdy z nas ma ukryte głęboko wspomnienia: te bolesne i te niezbyt chwalebne, te o których wolelibyśmy zapomnieć, bo dotyczą naszych ludzkich słabości i ułomności. „Imię wiatru” wyciąga je na wierzch, wygrzebuje z otchłani zapomnienia i… oczyszcza: z poczucia winy, żalu, wstydu. Autor rewelacyjnie stopniuje napięcie, dawkując je precyzyjnie niczym alchemik, prowadząc Czytelnika przez meandry swojej opowieści i angażując całą jego uwagę. Głównego bohatera poznajemy w momencie, kiedy jako karczmarz w Ostańcu próbuje wieść życie, jakie sobie wymarzył. Pod przybranym imieniem – Kote ni to się ukrywa przed wrogami, ni to dogorywa, niszcząc samego siebie pozornym działaniem i stagnacją. Ale los nie pozostawia go w spokoju, a Kvothe (bo tak brzmi jego prawdziwe imię)– człowiek o wielu twarzach, nie potrafi obojętnie stać w obliczu wyzwania. Wbrew temu, co sugeruje sam sobie i swojemu uczniowi. Wkrótce potem w jego karczmie pojawia się Kronikarz – wielki demaskator. Historia, którą poznajemy, jest w głównej mierze retrospekcją. Dzięki opowieści, jaką snuje bohater dla Kronikarza, a tak naprawdę dla siebie, poznajemy jego losy, jego przeszłość od czasów dzieciństwa. Wszystkie zdarzenia, spotkania, doświadczenia, które wpływają na tego młodego człowieka, czyniąc go tym, kim się stał. Tylko że my nie wiemy, kim on naprawdę jest. Nie wiemy, jaki naprawdę jest. Ale wiemy, jakim chcielibyśmy go widzieć. Często wbrew temu, co sam mówi.

Autor niezwykle misternie zaplanował i poprowadził intrygi oraz wątki przewodnie. Nie zdradzając zawczasu więcej, niż niezbędne minimum. Wszystko, co się zdarza, jest niezwykle logiczne, ma swą przyczynę i skutek, a sytuacje i zdarzenia z pozoru nieistotne, okazują się mieć swoją wagę. Myślę, że nie sposób się nudzić, czytając tę opowieść, mimo że akcja nie pędzi w oszałamiającym tempie od przygody do przygody. To historia, która prowokuje do myślenia, analizowania i poznawania. Wywołuje zarówno uśmiech, jak i obawę oraz cały wachlarz innych emocji. A najbardziej porywająca jest magia słowa, która oplata czytelnika, porywając ze sobą w podróż pełną tajemnic, miłości, pogardy i niebezpieczeństw.
Gdybym nie przeczytała tej książki… Teraz mogę powiedzieć, że byłaby to dla mnie strata, zubożyłabym samą siebie o inspirujące doświadczenie, a raczej doświadczenia, jakie niesie ze sobą lektura historii o Kvothe – wielkim magu, geniuszu muzyki, bohaterze i złoczyńcy. Kim jeszcze jest karczmarz z Ostańca?

Kroniki Królobójcy – Imię wiatru
Autor: Patrick Rothfuss
Tłumaczenie: Jan Karłowski
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 888
Format: 130×200 mm
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-7510-060-0
Wydanie: I
Cena z okładki: 43,90 zl
 
 
Dziękujemy wydawnictwu REBIS za udostępnienie egzemplarza do recenzji
Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najwyżej oceniane
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Kasia

Ta książka jest po prostu świetna a recenzentka ma rację – to jedna z lepszych (pod względem stylu i treści) książek na obecnym rynku :) Chciałam się tylko zapytać, czy jest coś wiadomo o kontynuacji ? Czy będą jakieś kolejne części ?

 
Oksa

Mają być wydane kolejne części, a recenzja kontynuacji – "Strach mędrca, część I" jest już u nas dostępna :)