Łowca Złodziei – fragmenty

Podoba się?

Już w najbliższy czwartek premiera powieści Łowca złodziei Stehena Deasa. Zapraszamy Was do zapoznania się z fragmentami.

Tylko głupiec próbuje okraść łowcę złodziei. Jednak pokusa bywa zbyt silna.
Ulice Deephaven nie są bezpieczne. Miasto odbudowuje się po brutalnej wojnie domowej, która przetoczyła się przez imperium. W zaułkach czyhają mordercy, ostre jak brzytwa noże kieszonkowców odcinają sakiewki i podrzynają gardła, a żebracy walczą z sierotami o znalezione resztki.
Młody Berren chce odmienić swój los. W akcie desperacji okrada tego, którego boi się każdy rabuś – łowcę złodziei. Za zuchwałość przyjdzie mu zapłacić życiem.   W najlepszym wypadku czeka go niewolnicza praca w kopalni.Tajemniczy mistrz Syannis ma jednak wobec Berrena inne plany.

 

 Historia dla czytelników w każdym wieku.
SFSite

Wciągająca historia, intrygujący bohaterowie.
Graeme’s Fantasy Book Review

Ekscytujące otwarcie nowej serii.
LEC Book Reviews

Stephen Deas:
Brytyjski pisarz, specjalizujący się w fantasy. Debiutował w 2009 roku powieścią „Adamantowy pałac”, otwierającą cykl „Pamięć Płomieni”. „Łowca złodziei” to pierwsza część nowej trylogii, której drugi tom jest nominowany do prestiżowej David Gemmell Legend Award, przyznawanej najlepszym powieściom fantasy.

Łowca złodziei
Stephen Deas

Rozdział 1
Berren

 

Tłum zebrał się, by obejrzeć śmierć trzech ludzi. Większość gapiów nie miała pojęcia, kim są skazani. I nie bardzo ich to interesowało. Przyszli na plac Czterech Wiatrów na widowisko, żeby zobaczyć trochę krwi, miło spędzić popołudnie dnia słońca. Przyszli dla żonglerów i połykaczy ognia, dla sprzedawców ciastek i nadziewanych placków, dla śpiewaków i mówców. Przyszli dla wszystkiego, co miasto ma do zaoferowania, i otrzymali to.
Złodziej biegał wśród nich ze swobodą, miał w tym wprawę. Tłum ledwie go zauważał. Wślizgiwał się w kłębowisko większych ciał niczym węgorz pomiędzy palce rybaka, znajdował miejsce tam, gdzie pozornie go nie było. Na pytanie, ile ma lat, mógłby odpowiedzieć, że dwanaście, a może szesnaście, zależy, kto pytał. Prawda leżała gdzieś pośrodku. Złodziej nie wiedział, ile ma lat, i niewiele go to obchodziło. Był drobny jak na chłopca, który niemal mógłby być mężczyzną, i miał na imię Berren.
Przyszedł na egzekucje jak inni, lecz pojawił się tu także ze względu na tłum. Obserwator, przycupnięty na dachu jednego z domów otaczających plac i zainteresowany ruchami chłopca, widziałby, jak co pewien czas mały przystaje. Za każdym razem tłum stawał się odrobinę uboższy, a złodziejaszek nieco bogatszy. Obserwator, gdyby przypatrywał się dłużej, zauważyłby, że chłopiec zmierza powoli ku przodowi tłumu. Kiedy pojawią się kat i jego podopieczni, chciał mieć jak najlepszy widok.
Tłum zaczął się uciszać. Na końcu placu znajdowało się drewniane podwyższenie, wzniesione specjalnie na tę okazję. Tancerze, żonglerzy i inni drobni artyści zapłacili za przywilej korzystania z niego przez ostatnie kilka godzin. Tłum w większości nie zwracał na nich uwagi, zajęty rozmowami. Nastanie ciszy znaczyło, że nastąpi coś warte obejrzenia. Berren zaczął się przecis­kać do przodu. Był o głowę niższy od otaczających go ludzi i kierował się w stronę, w którą wszyscy patrzyli. Od czasu do czasu udawało mu się przelotnie dostrzec podwyższenie. Stał teraz na nim mężczyzna w żółtych szatach i powoli wykonywał dłońmi jakieś gesty. Nawet Berren miał dość wiedzy, by poznać, że to kapłan.
Kiedy dotarł na przód tłumu, zwolnił. Zmienił kierunek i ostrożnie przecisnął się bokiem do rogu placu. Plac Czterech Wiatrów znajdował się pośrodku Dzielnicy Sądów w mieście Deephaven. Otaczały go wysokie kamienne budynki z masywnymi drzwiami z drewna i ciemnym szkłem w oknach, dającym rozmyty obraz. Nad każdymi drzwiami wystawało ze ściany na dobre piętnaście centymetrów kamienne nadproże. Zapełniali je chłopcy mniejsi od Berrena, którzy rozpychali się, chcąc zająć jak najlepsze miejsca, i chociaż tłoczyli się niebezpiecznie blisko bocznych krawędzi, jakoś nie spadali. Berren dostrzegł lukę na rogu nadproża. Wspiął się po ścianie i wcisnął się tam. Było zbyt wąsko, by stać wygodnie, lecz z tej wysokości widział wszystko. Z nawiązką wynagradzało mu to konieczność stałego przyciskania się do kamiennej ściany i zrzędzących chłopców.
Kapłan zniknął. Teraz na podwyższeniu stał na rozstawionych nogach kat, rosły, muskularny mężczyzna z toporem niemal dorównującym długością jego wzrostowi. Za katem stali w otoczeniu strażników trzej skazańcy skuci łańcuchami. Jakiś łysy człowiek w pięknym stroju przemawiał. Tłum nie był tym zainteresowany. Ludzie nie przyszli słuchać mów i znów zaczęły się rozmowy, więc Berren ledwie słyszał słowa padające z szafotu. Docierały do niego po dwa lub trzy naraz, lecz to za mało, by coś zrozumieć. Nie obchodziło go to bardziej niż reszty zgromadzonych. Egzekucje stanowiły rzadkość. Znalazł się tu, by zobaczyć, jak się ścina ludziom głowy, a nie wysłuchiwać nudnych przemówień. Tłum miał takie samo zdanie. Była późna wiosna, miesiąc powodzi, lecz duszne popołudnia pełne wilgotnego letniego upału nastały w tym roku wcześniej niż zwykle.
Berren się zastanawiał, co zrobili ci trzej mężczyźni. Wiedział coś o tym, jak miasto karze złodziei. Chłopcy jak on, przyłapani na odcinaniu sakiewek, dostawali lanie i sprawa na tym się kończyła. On też oberwał wiele razy. Jeśli straż znała twarz schwytanego i nie miał on szczęścia, mógł zostać napiętnowany albo nawet stracić palec. Wzdrygnął się na tę myśl. Utrata palca była… czymś, o czym nie chciał myśleć. Jak to dobrze, że mistrz Siekiera jest w dobrych stosunkach ze strażą w tej części miasta. Mistrz Siekiera to niedźwiedź w ludzkiej skórze, lecz nie to było jego tajemnicą. Jego chłopcy, kiedy nie kradli, sprzątali zwierzęce odchody z ulic wokół Dzielnicy Szkutników i przy południowym krańcu Rybaków. A zwłaszcza utrzymywali w czystości Wzgórze Włóczęgów. Siekiera kazał tam być komuś z wózkiem na obornik co rano, co wieczór i przez całą noc. Utrzymywanie dobrych stosunków z damami ze Wzgórza Włóczęgów było dla mistrza Siekiery najważniejsze. To ich względy nadawały mu znaczenie.
Ludzie tracili czasami całe dłonie. Berren o tym słyszał, lecz nigdy czegoś takiego nie widział. W większości wypadków kiedy miasto uznawało, że dłużej już nie zniesie czyjejś obecności, wsadzało go na barkę i wysyłało w górę rzeki do imperialnych kopalni. Znajdowały się one w jakimś miejscu na północy, oddalonym o setki i tysiące kilometrów, gdzie zawsze pada, jest zimno i skąd nikt nie wraca. Berren nie wiedział jednak, za jaką przewinę grozi ścięcie. Co pewien czas miasto po prostu postanawiało urządzić widowisko, i tyle. Nie zdarzało się to często i dlatego teraz zebrały się tłumy.
Chłopiec obok Berrena szturchnął go.
– Pszam. Widziałeś już coś takiego?
Berren spojrzał na niego z całą pogardą, na jaką było go stać. Chłopiec wyglądał na jakieś osiem lat.
– Jasne – skłamał. – Mnóstwo razy.
Prychnął i pokręcił głową, jakby to było najgłupsze pytanie na świecie, ale chłopiec się nie zniechęcił.
– Więc co się dzieje?
– Zaczekaj, to zobaczysz.
– A jest dużo krwi? Mam nadzieję, że dużo.
– Wiesz, że głowy, kiedy są już odrąbane, wciąż mrugają, marszczą nos, mówią i takie tam jeszcze przez kilka godzin, zanim umrą?
Powiedział mu to sam Siekiera.
Chłopiec zrobił wielkie oczy i rozdziawił usta.
– Nie! Naprawdę? Można do nich podejść i porozmawiać?
Berren wzruszył ramionami.
– Chyba tak. Jak zechcesz. Jeśli ich nie zabiorą.
Wtedy mężczyzna na podwyższeniu zrobił coś, co przyciągnęło uwagę Berrena. Przestał mówić i uniósł sakiewkę. Szmer tłumu ucichł na tyle, że Berren usłyszał kilka słów z jego wypowiedzi. Coś o nagrodzie. Coś o dziesięciu złotych imperiałach. Dziesięciu złotych imperiałach!
Zza kata wyłonił się ktoś nowy. Człowiek, który schwytał mężczyzn czekających na śmierć. Łowca złodziei. Z tego co widział Berren, nie było w nim nic szczególnego. Nie miał specjalnie szykownego ubrania ani wymyślnej szabli. Gdyby Berren zobaczył go na ulicy, wziąłby go za sklepikarza albo może za brygadzistę z doku. Ale teraz…
Teraz miał on sakiewkę, którą dał mu człowiek w pięknym stroju. Teraz Berren będzie o nim myślał jako o mężczyźnie z dziesięcioma imperiałami w kieszeni…
– Co się dzieje? – Chłopiec stojący obok niego wyciąg­nął szyję i zmrużył oczy, by lepiej widzieć.
Berren uciszył go szturchańcem. Dziesięć imperiałów! Na samą myśl o nich szerzej rozwierały mu się oczy. Poczuł, że się chwieje, i niemal spadł z nadproża. Nigdy nie słyszał o takiej fortunie!
Mężczyzna, który był teraz jej właścicielem, cofnął się, ustępując miejsca katowi. Więźniów zaciągnięto na przód szafotu, żeby wszyscy mogli ich widzieć. Kat demonstracyjnie podniósł wysoko topór, by i jego mogła zobaczyć gawiedź. Zakręcił nim; głowa topora zataczała w powietrzu szaleńcze łuki, aż wreszcie kat spuścił go na gruby pniak, który rozpadł się na połowy, sypiąc drzazgami. Tłum ryknął. Więźniowie zostali zmuszeni do położenia głów na czekających na nich trzech katowskich pniach. Berren ledwie to zauważył. Obserwował mężczyznę z imperiałami, który krył się w cieniu z tyłu szafotu.
Nagle kat znów spuścił topór. Chłopiec obok Berrena aż gwizdnął z podziwu. Berrenowi mocniej zabiło serce. Jeden z więźniów został ścięty, a on tego nawet nie zauważył! Ciało wciąż tkwiło na podwyższeniu, lecz głowa zniknęła. Na deskach widniały ciemne rozbryzgi i plama, gdzie spadła głowa. Kat trzymał ją teraz w powietrzu za włosy, by każdy mógł dobrze się przyjrzeć jego dziełu.
Berren gorączkowo wodził wzrokiem od mężczyzny stojącego w cieniu do kata i z powrotem, tam i z powrotem, tam i z powrotem. Nie śmiał stracić z oczu człowieka z dziesięcioma imperiałami w kieszeni, ale chciał też ujrzeć głowę, zobaczyć, czy się jeszcze porusza. Z szyi wciąż ciekła strużka krwi; nie widział jej, ale widział ciemne plamy, rozpryskujące się na jasnym drewnie wokół nóg kata.
Nagle kat się odwrócił i wrzucił głowę do dużego kosza wyłożonego słomą, który stał za nim. Podszedł do drugiej ofiary i uniósł topór. Mężczyzna w cieniu się nie poruszył. Berren wstrzymał oddech i wbił spojrzenie w topór. Patrzył, jak zaczyna opadać, pozornie wolno. Serce waliło mu w piersi powoli i mocno; Berren poczuł ekscytujące napięcie. Kiedy ostrze zagłębiło się w ciało, westchnął z zachwytu. Skóra i kość się rozeszły. Krew trysnęła dalej, niż Berren potrafiłby splunąć. Prawie zesztywniał z euforii.
Noga martwego człowieka drgnęła z taką siłą, że ciało niemal spadło z pieńka. Kat cofnął się z zaskoczenia. Pośliznął się w kałuży krwi i kiedy odzyskał równowagę, mocno kopnął odciętą głowę, która odtoczyła się i spadła pod szafot. Tłum wybuchnął śmiechem, lecz Berren znów szukał wzrokiem mężczyzny w cieniu.
Ten się nie poruszył. Berren odetchnął z ulgą.
Kiedy przyszła kolej na trzeciego skazańca, pozwolił sobie na odprężenie i śledzenie każdego ruchu kata. Docenił staranne przygotowanie, czyszczenie głowy topora, dotknięcie brusa. Gdy topór opadał, chłopak patrzył z szerokim uśmiechem. Ostatnia egzekucja okazała się pod każdym względem tak samo dobra, jak pierwsza. Nie było tyle krwi, na ile miał nadzieję, ale i tak wyciekło jej sporo. Gdy kat uniósł ostatnią głowę, pokazując ją tłumowi, Berren wytężył wzrok, by dostrzec, czy cokolwiek w niej jeszcze się porusza. Zmrużył oczy. Był pewien, że oczy w martwej głowie mrugnęły.
Przepełniony entuzjazmem, odwrócił się do chłopca, który stał obok niego.
– Widziałeś? Mrugnął! Widziałeś?
Chłopiec nie odrywał wytrzeszczonych oczu od widoku odciętej głowy.
– Tak, tak, zamrugał, tak.
Berren wpatrywał się w głowę, mając nadzieję, że dostrzeże jakieś oznaki życia. Kiedy wreszcie kat odwrócił się, by odejść, Berren poszukał wzrokiem mężczyzny w cieniu.
Nie było go.

Rozdział 2

Dziesięć imperiałów w zaułku

Cierpliwość nie przychodziła Berrenowi łatwo. Wiercił się na nadprożu, dopóki tłum się nie rozszedł i plac niemal całkowicie nie opustoszał. Wtedy zeskoczył na ziemię i zaczął przemykać się od plamy cienia do plamy cienia, wpatrując się w budynek, do którego wszedł mężczyzna z fortuną. Nie do końca wiedział, co robi. Był już spóźniony. Nawet gdyby biegł całą drogę do Dzielnicy Szkutników, i tak oberwałby w ucho od mistrza Siekiery. Nie lubił, żeby jego chłopcy wracali późno. Chyba że załatwiali jakieś jego sprawy. Co prawda Berren miał przyzwoity urobek. Na tyle przyzwoity, że mógł go oddać i zatrzymać kilka groszy dla siebie, nie wywołując zbytniej podejrzliwości Siekiery. Taka była niepisana umowa. Im więcej się oddawało, tym mniej narażało na rewizję. Ale niech bogowie mają w opiece chłopców, jeśli Siekiera przy nich coś znalazł. Ci, którym przytrafiła się wpadka, nauczyli się tego unikać. Chłopcy, którym to weszło w zwyczaj, kończyli w zatoce twarzą do dołu.
Ale chodziło o złote imperiały. To było co innego. Siekierze prawdopodobnie oczy wyszłyby na wierzch. Albo Berren mógłby zachować monety. Zachować je i uciec tak daleko, że nie dosięgnąłby go nawet Siekiera. A potem mógłby żyć jak król. Bo chyba na tyle pozwoliłoby dziesięć imperiałów?
Nie poszedł do domu i nie zwracał uwagi na pełne niepokoju myśli, które kazały mu zostawić kogoś takiego, jak ten łowca złodziei, w spokoju. Odcinał sakiewki i sięgał do cudzych kieszeni przez więcej niż połowę życia i to wystarczyło, by w każdej innej dziedzinie zostać uznanym ze specjalistę. Nie, nie ruszył do domu, tylko patrzył i czekał, przemykał się od jednego rogu placu do drugiego, starał się nie wzbudzić podejrzeń żołnierzy, stojących na straży. Różnili się od tych, do jakich przywykł. W innych dzielnicach miasta rozmaite oddziały milicji ubierały się w to, co wpadło im w ręce, miały pałki i kije albo, jeśli dopisało im szczęście czy przypadkiem ich członkowie byli rzeźnikami, także noże. Tutejsi żołnierze wyglądali inaczej. Mieli mundury i szable. Oraz kolczugi, lśniące stalowe hełmy, a na ramionach surcotów jaskrawoczerwone, płomieniste ptaki na czarnym polu. To żołnierze imperatora i Berren nie znał nikogo, kto chciałby powiedzieć choć jedno dobre słowo o tych, którzy nosili jego barwy.
Uznali oni zapewne, że znajduje się zbyt nisko w hierarchii w stosunku do nich; chociaż go obserwowali, nie zaczepili go i wreszcie Berren zobaczył to, na co czekał. Mężczyznę z szafotu, łowcę złodziei z dziesięcioma złotymi imperiałami w kieszeni. Wyszedł z budynku sądu frontowymi drzwiami i ruszył bezczelnie prosto przez plac, wcale się nie kryjąc. Nie robił wrażenia. Był nawet nieco za niski, nieco za chudy. Buty miał znoszone i okrył się poplamionym skórzanym płaszczem, który najlepsze czasy miał już za sobą. Płaszcz skrywał go niemal całego. Za ciepły jak na gęste, wilgotne powietrze wiosny Deephaven, sprawiał, że mężczyzna rzucał się w oczy.
Nikt mu nie towarzyszył. Berren poczuł niepokój. To był łowca złodziei na tyle dobry w swoim rzemiośle, by przyprowadzać ludzi wartych powieszenia. Chyba nie tak głupi, żeby chodzić po ulicach miasta z wszystkimi pieniędzmi bez ochroniarza. Lecz kiedy Berren się nad tym zastanawiał, nogi już go niosły. Musiał szybko przystąpić do działania. Kiedy czekał, zauważył trzech czy czterech ludzi, czających się na obrzeżach placu. Rosłych ludzi z kijami. Prawdopodobnie było ich więcej, a wyglądali, jakby mogli wziąć takie chuchro jak Berren i złamać go na kolanie po prostu dlatego, że bez trudu potrafią to zrobić. Tak czy owak, mężczyznę z fortuną czekał napad. A zatem Berren powinien dotrzeć do złota pierwszy. Wepchnął dłoń do kieszeni i wyczuł pod palcami maleńki nożyk, którego ostrze miało długość palca, lecz było ostre jak brzytwa. Nożyk do odcinania sakiewek. W tajemnicy, ponieważ słyszał, że wszystkie dobre miecze otrzymują imiona, nazwał go Kradziejem. Nie żeby kiedykolwiek odważył się przyznać do czegoś takiego przed mistrzem Siekierą czy innymi chłopcami.
Poszedł za łowcą, który opuścił plac. Ku jego przerażeniu niemal pierwszą rzeczą, jaką uczynił mężczyzna, było zejście z głównej ulicy w wąski zaułek. Berren mógł tylko stać i patrzeć, jak to samo zrobili dwaj inni. Trzeci nagle rzucił się biegiem w inną stronę, zapewne zmierzając do wylotu zaułka. Berren przez chwilę się wahał. Mężczyzna z fortuną za chwilę będzie miał poderżnięte gardło. Nawet Berren dokładał wszelkich starań, by unikać ludzi pokroju tych, którzy mieli tego dokonać. Niemal wszystkie instynkty podpowiadały mu, żeby się odwrócił i uciekł, przyjął lanie za spóźnienie i cieszył się, że jeszcze żyje. Od bandytów należy trzymać się z daleka. Chyba jedynym instynktem, który się z tym nie zgadzał, był ten nowy, jaki zaczął się ujawniać w ostatnich paru miesiącach. Ten, który podpowiadał, że Berren nie musi już słuchać nikogo, nawet siebie samego. Dziesięć imperiałów, powtarzał. Twarz imperatora, odciśnięta w złocie. Dziesięć twarzy!
Powietrze zrobiło się nieruchome i ciężkie jak ciepły, wilgotny koc. Berren zaczerpnął tchu i zanurkował.
Słońce stało już nisko, a w tej części miasta budynki po obu stronach zaułka były wysokie. Wilgotne powietrze pachniało stęchlizną, potem i moczem, a na dodatek wszystko przenikał smród gnijących ryb. Berren znalazł najgłębsze cienie i przemykał się tamtędy, chowając w drzwiach domów. Widział przed sobą dwóch mężczyzn i noże, które ściskali w dłoniach. Człowiek z fortuną znajdował się nieco przed nimi. Sprawiał wrażenie nieświadomego, że ktoś za nim idzie. Berren chyłkiem się przybliżył.
Na kocich łbach zaczęły się rozpryskiwać pierwsze grube krople wieczornego deszczu. Chwilę później lunęło jak z cebra. Łowca złodziei dotarł niemal do końca zaułka. Wtedy pojawił się tam zarumieniony i zdyszany trzeci mężczyzna. W szumiącym i zacierającym obraz deszczu było widać, że, podobnie jak tamci dwaj, jedną rękę trzyma swobodnie przy boku. Berren przycisnął się do jakichś drzwi i zamarł. Wiedział, jak to się odbywa. Pierwszy mężczyzna wbije nóż w trzewia ofiary i pójdzie dalej, jakby nic się nie stało. Dwaj pozostali rzucą się z tyłu i powalą ranionego na ziemię. Kiedy zdobędą, czego chcą, albo poderżną mu gardło, albo po prostu zostawią go, by wykrwawił się na śmierć. Potem uciekną. Berren musiał tylko jak najuważniej przyglądać się wszystkiemu w strugach deszczu. Mieć pewność, który z nich ucieka z sakiewką. To wszystko. Wystarczyło, by używał oczu i nie dał się zwieść.
A potem co? Nie wiedział. Zapewne powinien podążyć za fortuną w złocie. Nie miał czasu, by się nad tym zastanowić. To już się działo. Wstrzymał oddech, bo mężczyzna z pieniędzmi i ten z nożem zbliżyli się do siebie…
…I wtedy wydarzyło się coś, czego Berren nie umiał wyjaśnić. Woda lała się strumieniami i już płynęła szczelinami w nawierzchni zaułka. Chłopakowi wpadały do oczu grube krople. Zamrugał, a mężczyzna z nożem zgiął się we dwoje i padł na ziemię. Berren nawet nie zauważył, by łowca wykonał jakiś ruch, lecz nagle stał on odwrócony w stronę, skąd przyszedł. Trzymał krótką szablę, która lśniła wilgocią aż po rękojeść i ociekała krwawą wodą. Dwaj mężczyźni idący za nim zawahali się. Łowca złodziei skoczył między nich, a oni stali jak sparaliżowani. Szabla mignęła kilkoma półkolistymi cięciami. Po zaułku rozprysnęła się krew zmieszana z deszczem. Mężczyźni upadli. Wszystko stało się w mgnieniu oka, tak szybko, że dwaj bandyci nie zdążyli się poruszyć. Berren patrzył, zamarły z grozy…
Łowca złodziei ruszył prosto na niego, chwycił za ramię i wyciągnął z kryjówki w mrok i deszcz. Z bliska wyglądał dziwnie. Miał w sobie coś egzotycznego. Na pewno nie urodził się w tym mieście. Z jego wyglądem było coś nie tak. Podobnie jak z zapachem.
– Jesteś z nimi, chłopcze?
Mimo bębnienia deszczu głos wydawał się wyrafinowany, jakby mówiła osoba wykształcona. W nim też brzmiała obca nuta.
Berren pokręcił głową. Mężczyzna z szablą go puścił.
– Nie zamierzam cię zabić, chłopcze. Więc jeśli nie byłeś z nimi, to o co chodzi? Masz mnie na oku dla kogoś innego? A może myślałeś, by samemu spróbować zdobyć moje złoto?
Berren milczał. Nie mógł poruszyć ustami. Mężczyzna przykucnął przed nim.
– Nie jesteś dość duży, by samodzielnie obrobić kogoś takiego jak ja. Kto cię wysłał, chłopcze? Kto się tobą opiekuje? Powiedz mi, kto to jest i gdzie mogę go znaleźć, a dam ci koronę.
Schował szablę pod płaszczem i wyjął srebrną monetę. Berren wpatrywał się w nią zachłannie.
– Mistrz Siekiera, sir… – powiedział słabym głosem.
– Głośniej, chłopcze!
– Mistrz Siekiera, sir. To on daje mi schronienie.
Musiał krzyczeć, by jego słów nie zagłuszał łomot deszczu. Mistrz Siekiera nigdy nie wysłałby żadnego ze swoich chłopców z takim zadaniem. Jego mottem były bezpieczeństwo i delikatność.
– Gdzie mógłbym znaleźć twojego mistrza Siekierę?
– Błagam, sir, jeśli panu powiem, on mnie zabije.
– Może ja ciebie zabiję, jeśli tego nie zrobisz.
Mężczyzna przysunął się bliżej. Poły jego płaszcza rozchyliły się i Berren znów dostrzegł szablę. Oraz coś jeszcze. Uniósł twarz i spojrzał mężczyźnie w oczy.
– Błagam, sir. Niech mi pan nie zrobi krzywdy. On mieszka w Rybakach.
Mężczyzna uśmiechnął się szyderczo.
– To poznaję po twoim zapachu. – Mocno pociąg­nął nosem. – I nie tylko to poznaję. Gdzie dokładnie w Rybakach?
– W Dzielnicy Szkutników. Za ślusarzem na ulicy Krosien. Jest tam zaułek. Tam, gdzie wszyscy… – Nie cierpiał u siebie tych zawahań. Kiedy młodsi chłopcy mówili o sąsiednim burdelu, śmiali się i chichotali. Dla pracujących w nim kobiet wymyślali rozmaite przezwiska. Ci starsi nazywali rzeczy po imieniu i niczym się nie przejmowali. – Koło burdelu – powiedział zdecydowanie, wysuwając podbródek.
– Ach tak, znam go. – Mężczyzna uśmiechnął się paskudnie. – Siekiera, co? Tak, zbieracz łajna. W jedynym zaułku tego przeklętego miasta, który śmierdzi nie tylko rybą. Kiedyś poszedłem do tego burdelu, żeby złapać złodzieja. Padało. Kocie łby były śliskie od gówna. – Zmarszczył brwi. – Trochę mi kogoś przypominasz. Słyszałeś to już kiedyś?
Wyprostował się i spojrzał na Berrena. Patrzył surowo i wydawało się, że myślami odbiegł gdzieś daleko. Przez chwilę jakby się odprężył. Berren wyrzucił w przód obie ręce naraz. Jedną uderzył mężczyznę między nogi. Drugą, by chwycić to, co dostrzegł pod jego płaszczem. A potem uciekł, ślizgając się na wilgotnym bruku. Nie zatrzymywał się ani nie oglądał, dopóki nie wybiegł z zaułka i nie znalazł się kilka ulic dalej. Kiedy nabrał pewności, że mężczyzny z szablą nie ma w pobliżu, schronił się przed deszczem i rozwarł dłoń. Trzymał w niej sakiewkę. Poczuł jej wagę, posłuchał brzęku monet. Nie odważył się zatrzymać, by zajrzeć do środka. Nie musiał. Wiedział, co w niej jest. Otworzył ją później, kiedy pokonała go ciekawość.
Było tam zaledwie kilka miedziaków i trochę zardzewiałego żelaza.

Tytuł: Łowca złodziei
Tytuł oryginalny: Thief-Taker’s Apprentice
Autor: Stephen Deas
Tłumaczenie: Agnieszka Sylwanowicz
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: 22 marca 2012 r.
Ilość stron: 320
Cena: 34,00 zł
ISBN: 978-83-7839-080-0
Format: 125 x 195 mm
Okładka: miękka

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najwyżej oceniane
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Łędina

"Łowca złodziei" to pierwszy tom najnowszej trylogii Stephena Deasa. Brytyjski autor w Polsce zasłynął z powieści "Adamantowy Pałac", która swoją premierę miała w poprzednim roku pod patronatem wydawnictwa "Dwójka bez sternika". Jego najnowsze dzieło nie wychyla się spośród innych, stojących na sklepowych półkach, nie dajcie się jednak zwieść przeciętnemu opisowi tomu. "Łowca złodziei" ma zadatki na naprawdę oryginalną trylogię, która podobnie jak wiele przed nią, na początku da czytelnikowi przedsmak tego co na niego czeka w następnym tomach.

Deephaven to miasto odbudowujące się po wojnie domowej, która przetoczyła się przez nie kilka lat tamu… i dom pewnego zuchwałego złodziejaszka. Berren, podobnie jak wielu innych chłopców w jego wieku, jest sierotą. Jednym z tych dzieci, które przyszły na świat w czasie wojny i bardzo szybko zostały porzucone, zdane tylko na siebie. Aby przeżyć chłopak kradnie. To odcinane od pasów sakiewki dają mu jedzenie i dach nad głową. Brak daniny dla swojego mistrza oznacza lanie i groźby, a czasami nawet coś więcej. W dniu wieszania skazańców, co zdarza się nie co dzień, na głównym placu miasta zebrało się mnóstwo ludzi, więc trudno było nie skorzystać z takiej okazji. Berren przemykał od jednego gapia do drugiego stając się z chwili na chwilę bogatszy, jednak na jego szczególną uwagę zasłużył człowiek, który stał na drewnianym podwyższeniu obok skazańców. Mężczyzna, który ich złapał, łowca złodziei. Śledzenie łowcy było głupim pomysłem, jednak okradnięcie go z nagrody, którą otrzymał za schwytanie przestępców, okazało się być jeszcze głupsze. Król łowców złodziei, najlepszy w swoim fachu pośród wszystkich w mieście szybko go znalazł i to pod dachem jego mistrza. Jeżeli Berren łudził się choć przez chwilę, że ten go ochroni, to te myśli szybko zniknęły z jego głowy. Opiekun go sprzedał i to dosłownie, za jednego groszaka. Teraz chłopcu przyjdzie zapłacić za swój wybryk. Jego śmiałość może jednak okazać się szansą na nowe, lepsze życie. Mistrz Syannis jest szlachetnym człowiekiem o tajemniczym pochodzeniu, jednak jest również niebezpieczny i posiada umiejętności, które mogą pomóc jego nowemu podopiecznemu wyrwać się z ulicy, jeżeli tylko będzie tego chciał.

Duet zaprezentowany czytelnikowi w "Łowcy złodziei" przez twórcę fabuły Stephena Deasa to nie, nie wiadomo co. Mistrz i jego uczeń. W tym przypadku łowca złodziei i kieszonkowiec, czyli budzący w swoich ofiarach strach zabójca i zwykły szczur ze slamsów to coraz częstsze zjawisko w powieściach fantasy. Niektórzy już z góry przekreślają książki o takim zarysie, nawet nie zagłębiając się w ich treść, wystarczy im opis umieszczony z tyłu okładki. Ta dwójka bohaterów ma jednak to "coś" co wyróżnia ich spośród innych. Najprawdopodobniej główna rzecz leży w tym, że bohaterowie powieści są niesamowicie sympatyczni, a Berren do tego jeszcze momentami zabawny. Znowu drugą sprawą jest tajemnica, która otacza Mistrza Syannisa. Mężczyzna pochodzący z egzotycznych wysp, szlachetnie urodzony, posiadający zadziwiające umiejętności szermiercze, wie o swoim uczniu coś o czym on nie ma pojęcia, zresztą czytelnik też nie. Do tego dochodzi jeszcze cudaczny sztylet odnaleziony przez młodzieńca w pokoju swojego opiekuna, i pojawiają się kolejne znaki zapytania. A autor? Wcale nie zamierza nam na nie odpowiadać! Przynajmniej nie w tym tomie.

Przygody Syannisa i Berrena nie są czymś, co miałoby znaczenie dla całego świata książki. Zadanie, którym się zajmuję łowca złodziei, to złapanie szajki piratów, która grasuje w porcie. Wiadomo, tu przesłuchanie jednej osoby, tam zabicie kilku, kogoś zakucie w kajdany i pilnowanie, aby przy okazji nikt nie uciął głowy twojemu uczniowi, który wszędzie się pałęta mimo wyraźnego zakazu. Berren dodatkowo jeszcze próbuje uporać się ze swoimi własnymi demonami, które występują w postaci kolegów, a teraz wrogów, z byłego fachu. Mimo jednak braku fajerwerków znowu pojawia się to "coś", co powoduje, że od książki nie można się oderwać. Po raz kolejny autor pokazuje nam niby nic, jednak to "niby nic", co jest standardem w książkach przygodowo-fantastycznych otoczone jest dynamiczną akcją, w której nie brakuje walki i ofiar z wyraźnym opisem scen krwawych, ale bez użycia przesadyzmu. Po prostu czytając "Łowcę złodziei" nie poznamy szczegółowo anatomii człowieka.

Styl Stephena Deasa jest bardzo łatwy w odbiorze i przyjemny. Czytając jednak "Łowcę złodziei" momentami można uznać go za banalny. Autor pozostawił w książce wiele niedociągnięć, które widocznie pokazują czytelnikowi, że dana informacje, na przykład na temat wiedzy Syannisa o Berrenie nie zostaną rozbudowane w tym tomie. Takie kawałeczki zanikają pośród szybkiego rozwoju tempa akcji. Do tego jeszcze pozostaje wiele pytań i zdarzeń, które nie znalazły teraz dla siebie miejsca na rozwinięcie. To wrażenie, jak wiele innych powinno jednak minąć z czasem, kiedy w ręce odbiorcy trafi kontynuacja trylogii, a niewyjaśnione rzeczy i pytania bez odpowiedzi znajdą swoje ujście. Najdotkliwszym dla książki minusem, który raczej nie zostanie uzupełniony z następnym tomem jest brak mapki miasta Deephaven. Podczas czytania lektury jej odbiorca może mieć pewne problemy z ustaleniem położenia bram, dzielnic i karczm, a tych Stephen Deas wymienia dość sporo.

"Łowca złodziei" Stephena Deasanie nie jest czymś nowym, niewykorzystanym jeszcze przez innych pisarzy. Jednak od pierwszego tomu o przygodach młodego złodziejaszka i jego Mistrza łowcy złodziei bije taka aura, że niemożliwe jest aby poszukiwacz dobrej fantasy przeszedł obok tej pozycji obojętnie. Nie mogłam się doczekać aż książka trafi w moje ręce. Przez cały tom przeszłam w dwa wieczory i teraz po zakończeniu lektury z niecierpliwością będę oczekiwała jakichkolwiek wieści o wydaniu kolejnej części. Jak mam nadzieję, jeszcze lepszej od tej.

Drugi tom trylogii zatytułowany "The Warlock's Shadow" został nominowany do prestiżowej nagrody David Gemmell Legend Award, przyznawanej najlepszym powieścią fantasy.