Fragment: Robin Bridges – Nadciąga burza

Podoba się?

Już dzisiaj do sprzedaży trafiła książka autorstwa Robin Bridges “Nadciąga Burza . Z tej okazji zapraszamy do zapoznania się z fragmentem książki.

Miłego czytania.

Jakiejkolwiek czarnej magii użyła Elena tamtej nocy, jeśli dotyczyła ona balu, z pewnością okazała się skuteczna. Następnego ranka wszyscy już wiedzieli, że bal w Pałacu Aniczkowskim jednak się odbędzie. Caryca Maria Fiodorowna nalegała, by go nie odwoływać, jednak zarządziła, by wszyscy byli ubrani w odpowiednie, żałobne stroje – cali na czarno. Kobietom nie wolno było nosić kolorowych klejnotów, jedynie diamenty i perły. Elena była w siódmym niebie. Po południu jej siostry przyprowadziły szwaczkę, by zdjęła z Eleny miarę na odpowiednią, czarną suknię balową.
Moja mama też po mnie posłała i pojechałam do domu, gdzie jej ulubiona krawcowa zrobiła nam obu przymiarkę. Przy ciemnej urodzie Maman czarna sukienka będzie wyglądać naprawdę cudownie. Nie mogła włożyć ukochanego rubinowego diademu, ale delikatny diamentowy diadem od Cartiera był równie śliczny.
Moja suknia miała krótkie rękawki i odsłonięte ramiona, a gorset pokryty był czarnym perełkowaniem i równie ciemną koronką. Wieczorem, tuż przed balem, Maman zawołała mnie do swego buduaru i dała mi diamentowe kolczyki mojej babci.
– Przyciągną uwagę do twoich oczu – powiedziała. – Babunia Marie byłaby z ciebie bardzo dumna.
– Dlaczego?
Maman westchnęła. Wiedziałam, że sprawiał jej przykrość fakt, że nie ekscytowałam się podobnymi wydarzeniami tak, jak ona tego oczekiwała. Nie rozumiałam, dlaczego ubieranie się na podobieństwo malowanej lalki miałoby stanowić powód do dumy. Czy babcia nie byłaby ze mnie dumna, gdybym wynalazła lekarstwo na suchoty? Czy jednak wolałaby, bym po prostu ładnie wyglądała i zdobiła ramię męża noszącego znaczący tytuł?
Wzruszyłam ramionami. Znałam odpowiedź na to pytanie. I bynajmniej mi się ona nie podobała.
– Są prześliczne, Maman – powiedziałam, by ją troszkę uspokoić. Obróciłam się kilka razy wokół własnej osi i usiadłam, by się uczesać. Suknia rzeczywiście była zachwycająca, choć sprawiała, że wyglądałam na nieco bledszą niż zwykle.
Papa i brat założyli na siebie najwytworniejsze, czarne mundury. Pietia nadal nie mógł się pogodzić ze śmiercią hrabiego Czermienieńskiego i znak żałoby, który nosił – czarna, jedwabna przepaska na eleganckim mundurze – miała dla niego dużo głębsze znaczenie, niż którakolwiek z naszych.
Chciałam, by Pietia się nieco rozchmurzył, więc obiecałam, że znajdę mu partnerkę na balu.
Posłał mi smutny uśmiech.
– Z nikim nie będę dziś tańczył. Poza tobą, siostrzyczko.
– Będzie jak wolisz – powiedziałam, zmartwiona, że nie mogę choć odrobinę poprawić mu humoru.
Do Pałacu Aniczkowskiego jechaliśmy czarnym, oldenburskim powozem. Ciągnięty był przez cztery rącze, czarne konie, które wyglądały, jakby dopiero co wyrwały się z piekła. Noc była mroźna, i czuliśmy chłód nawet pomimo butelek z ciepłą wodą, które trzymaliśmy na kolanach, obszytych futrem pledów i rozgrzanych cegieł pod stopami. Ulice były zatłoczone – niemal cała petersburska arystokracja wybierała się na bal.
– Wolałabym, żebyś dzisiaj się nie trzymała tylko swoich przyjaciółek ze Smolnego – powiedziała Maman. – Chcę, żebyś tańczyła z całym mnóstwem przystojnych książąt.
Przewróciłam oczyma i wbiłam wzrok w otulone śniegiem miasto za oknem. Stwierdziłam, że będę tańczyć z najbrzydszymi i najbiedniejszymi mężczyznami na balu. Jeśli tylko poproszą mnie do tańca.
Powóz zbliżył się do północnej bramy pałacu, którą wchodziła arystokracja. Cztery wejścia były przeznaczone dla czterech różnych grup: dla książąt, dla pozostałych członków dworu, dla oficerów i dla członków rządu. Bramy udrapowane były czarną krepą, podobnie jak korytarze, prowadzące w głąb pałacu. Nawet kandelabry umieszczone wzdłuż ścian i zwieszające się z sufitów przyozdobiono czarną gazą.
Papa wziął Maman pod rękę, a Pietia podał mi ramię i pośród innych szlacheckich rodzin weszliśmy powoli ogromnymi, marmurowymi schodami i czekaliśmy aż mistrz ceremonii nas zaanonsuje. Zauważyłam, że właśnie przedstawiano rodzinę Cantacuzene.
– Czyż księżna nie wygląda dziś prześlicznie? Aż tryska energią – szepnęła Maman. – Wygląda młodziej niż podczas świąt. Zastanawiam się, jakie medykamenty stosuje.
Zobaczywszy księżną, zdałam sobie sprawę, że nie założyłam dziś pierścionka. Czarne oczko pasowałoby do mojej sukienki, jednak pierścień leżał teraz bezpiecznie w pudełku w Smolnym. Miałam nadzieję, że księżna nie zapyta, dlaczego go nie mam.
Kiedy nadeszła nasza kolej, zatrzymaliśmy się w wejściu do sali balowej. Mistrz ceremonii, który stał tuż przy wejściu, uderzył ogromną, drewnianą laską o podłogę i zaanonsował nasze przybycie.
– Książę Aleksander Friedrich Constantine von Holstein-Gottorp, książę Oldenburga; jego szlachetna małżonka, księżna Jewgienia Maksymilianowna von Leuchtenberg; jego syn, książę Piotr Aleksandrowicz von Holstein-Gottorp; jego córka, księżniczka Katerina Aleksandrowna von Holstein-Gottorp.
Robiło wrażenie, jednak daleko nam było do najbardziej znamienitych rodzin, które zjawiły się tutaj tego wieczora. Bardzo, bardzo daleko. Mogłam podkreślać, że jestem pra-pra-prawnuczką Katarzyny Wielkiej, jednak takich jak ja były tu setki. Nawet księżniczka Elena, piąta córka niezbyt ważnego króla, miała wyższą pozycję ode mnie.
Elena i jej dwie odziane na czarno siostry dopadły do mnie niemal natychmiast.
– Katerino! – powiedziała Elena, łapiąc oddech. – Jest tu ktoś, komu chciałybyśmy cię przedstawić!
Mroczna uroda Czarnogórzanek znakomicie współgrała z czarnymi sukniami. Starsze księżniczki miały perełkowane kokoszniki, ale fryzura Eleny była całkiem prosta – kilka loków zalotnie opadało jej na plecy.
Żołądek mi się ścisnął, gdy złapała mnie za rękę. Przypomniałam sobie nagle o jej zapowiedziach, że w tym sezonie jej brat również przyjeżdża do Petersburga. Spróbowałam się uśmiechnąć. Nie miałam zamiaru pokazywać im, że się boję.
– Daniło, pragnę ci przedstawić księżniczkę Katerinę z Oldenburga. Katerino, to mój brat, książę Daniło. – Wsunęła moją urękawiczoną dłoń w jego rękę.
– Jestem oczarowany.
Mon Dieu, był jeszcze przystojniejszy, niż na portrecie. I miał oszałamiający uśmiech. Ledwie mogłam oddychać. Był niezwykle pociągający. Serce zaczęło mi mocniej bić – nie chodziło tylko o jego wygląd, było w nim coś jeszcze.
A potem przypomniałam sobie koszmary o ofierze i krwi, i utwierdziłam się w moim przekonaniu. Nie dam się tak łatwo oczarować. Przynajmniej miałam taką nadzieję.
Dygnęłam.
– Ja także, wasza wysokość.

(…)

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze