Strzygonia – recenzja

Podoba się?

Trzeba Wam wiedzieć, że uwielbiam mitologię słowiańską, a w powieściach cenię klimaty rodzime i te zza wschodniej granicy. Nic więc dziwnego, że po przeczytaniu krótkiego opisu, odnoszącego się do Strzygonii Sławomira Mrugowskiego, byłam pełna nadziei na opowieść obfitującą w owe słowiańskie smaczki, bogów i moce tajemne, fantastyczną otoczkę, inną niż w większości wydawanej literatury. Opowieść napisaną z epickim rozmachem, w której władzę dzierżą stare, fascynujące siły, jakich nie sposób pojąć umysłem.

Cóż… Z przykrością zawiadamiam, iż spotkał mnie zawód.

Schemat fabuły nie jest specjalnie innowacyjny; mamy młodego, zahukanego chłopaka o imieniu Nyjan, który wyraźnie odstaje od swoich rówieśników – jest przezeń prześladowany – oraz nie spełnia oczekiwań wyższych rangą. Ponieważ – jak by się zdawało – jest magicznie ułomny. Pozbawiony jakiegokolwiek talentu, przechodził przez niezliczone próby i podczas żadnej z nich nie pokazał, iż ma w sobie choć ułamek mocy. Nic zatem dziwnego, iż otoczenie traktuje go jako istotę niższego rzędu. Czy jednak którykolwiek z Czytelników jest szczerze zaskoczony, gdy okazuje się, iż Nyjan w istocie jest tak potężny, że nalezy go natychmiast zabić? Lecz nadmienić trzeba, iż moc Nyjana nie przysługuje mu z urodzenia – to pewna demoniczna istota postanowiła go wykorzystać w tylko sobie znanym celu. Równocześnie autor pisze o działaniach wojennych Popiela, które mają na celu odzyskanie należnych mu – jak on sam uważa – ziem.

Absolutnie szczerze mam mówić?

Książka ta nudzi, zwłaszcza na początku. Nudzi i męczy niemiłosiernie, czyta się topornie i gdzieś tak w okolicy połowy ma się ochotę ją po prostu odłożyć – nie rzucać, nie ciskać, a odłożyć, zająć się czymś innym i o Strzygonii zapomnieć raz na zawsze. Próba chronologicznego ułożenia wydarzeń w moim przypadku okazałaby się fiaskiem, zatem nawet się za to nie zabieram. Dlaczego jednak sprawiłoby to mi tak wielką trudność? Proste – kolejne sytuacje następowały po sobie tak szybko, iż nie da się po prostu tego wszystkiego spamiętać ani połączyć w całość. Zaraz, zaraz, ktoś może zawołać. Skoro następowały szybko, czy nie powinny być emocjonujące?

Owszem, powinny, ale nie były, bowiem zanim miałam szansę wczuć się w dane zajście, dotyczące tego a tego bohatera, pan Mrugowski znienacka przenosił akcję w inne miejsce. Kilka, czasem kilkanaście stron o jednej postaci, potem zamiana i tak w koło Macieju. Okoliczności nie zdążyły dobrze okrzepnąć, na tyle solidnie zagnieździć się w umyśle, bym w pełni skupiona pędziła przez strony, w celu jak najszybszego poznania dalszego ciągu, gdy nagle bum! Owe okoliczności zmieniają się, czy raczej znikają, zastąpione kompletnie czymś innym. Zabieg męczący i na dłuższą metę potrafiący poważnie zirytować.

Jako entuzjastka długich, skomplikowanych zdań pełnych wtrąceń i przecinków, nie mogę nie kręcić nosem na styl pana Mrugowskiego. Zwłaszcza na początku towarzyszyła mi ciągła irytacja, później sytuacja uległa poprawie (a może to ja się przyzwyczaiłam?). Dlaczego krótkie zdanie są tak złe, niedobre, be? Ciągłe pauzy z czasem zaczynają doprowadzać do szewskiej pasji, klimat rozwiewa się wraz z każdą kolejną kropką, ponieważ zdania brzmią nie jak opowieść, sączona do uszu Słuchacza (Czytelnika) przy płomieniach ogniska, wśród ciepłej, pachnącej nocy, a jak suchy raport, rozkazy rzucane raz po raz. Pewnym minusem jest również zbyt duża ilość wtrąceń w językach obcych – przecież nie każdy zna francuski lub łacinę, a tłumaczenia brak.

Bohaterowie – potencjał ogromny. Z odmiennymi zachowaniami i motywacjami, postępujący logicznie i konsekwentnie. Fabuła, choć dość oklepana, i tak zapowiadała się ciekawie, ale wszystko zniweczyła radośnie panująca nuda… Autor nie potrafił mnie zainteresować, sprawić, bym zżyła się z postaciami i koniecznie chciała wiedzieć, co dalej. Sadzę, że był to efekt zupełnego braku emocji – wspomniałam już o raporcie. Nawet w sytuacjach zagrożenia wydawało się, że dana osoba zachowuje stoicki, nieludzki wręcz spokój. Nie, nie spokój! Obojętność.

Strzygonia to debiut literacki, pozostaje mieć tylko nadzieję, iż okaże się tylko i wyłącznie niezbyt udanym początkiem kariery Sławomira Mrugowskiego. Książka da się czytać, nie grzeje, nie mrozi, a jedynie sprawia, że Morfeusz wyciąga po Czytelnika swoje ręce.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze