Czerwona mgła – recenzja

Podoba się?

Wieczór z dobrą książką to dobry wieczór. Przy dobrej książce herbata smaczniejsza, ciastko bardziej czekoladowe, łóżko wygodniejsze i nawet dzieci sąsiadów jakoś nie słychać. Czasem jednak trafia się książka tak dobra, że herbata wystyga niezauważenie, ciastko zasycha lub zostaje skonsumowane przez nieznane siły wyższe (najczęściej szanowna mama), wygoda łóżka przestaje mieć znaczenie, a tych z góry to pewnie już dawno pozabijali, bo cisza jak makiem zasiał… A może to nie oni, a czytający umarł dla świata?

Po Czerwonej mgle spod pióra Tomasza Kołodziejczaka zmartwychwstanie okazało się problematyczne.

Już sam napis na tylnej okładce nakręcił mnie na tę powieść, jednak odrobinę się zawiodłam, ponieważ książka nie jest ciągiem zdarzeń, a składa się z czterech opowiadań, które nie mają ze sobą wiele wspólnego. Głównego bohatera, jakieś luźne nawiązania do jego przeszłości i świat. Uniwersum, jakie prezentuje Tomasz Kołodziejczak, to Polska w nieokreślonej przyszłości, jednak nie doświadczysz tu supertechniki, tak często widzianej w rozważaniach o kolejach losu naszego globu. Znów panuje monarchia, a Polacy bronią wschodu kontynentu przed najeźdźcą. Królem jest elf, wrogiem potwory z innego wymiaru, a orężem spluwa, miecz i magia. Niekoniecznie w tej kolejności.

Koncepcja świata przedstawionego mnie urzekła – uwielbiam, gdy nasza szara rzeczywistość zostaje ubarwiona elementami fantastyki, nawet wyłącznie na papierze. Czytanie o codziennych przyzwyczajeniach, które niespodziewanie zyskują głębię, o jaką nikt by je nie podejrzewał, stanowi promyczek nadziei, że trzykrotne sprawdzanie, czy drzwi są zamknięte, nie jest aż tak bardzo pozbawione sensu. Autor potrafi przedstawić swoją wizję tak, by naprawdę było czuć tę swojskość i polskość, które nie były w stanie umrzeć pod napływem obcych sił. Powiedzmy sobie szczerze… nie zmienimy się.

Uniwersum Czerwonej mgły wbiło mi się do głowy także dzięki plastycznym, barwnym opisom, które przybliżały nie tylko wygląd zewnętrzny, ale prezentowały wnętrze, naturę niektórych rzeczy. Nie dziwota, skoro, stanąwszy przed koniecznością walki z nieznanym przeciwnikiem, na którego nie zawsze działają wybuchy i pociski, ludzie musieli na nowo odkryć stare rytuały i poznać ich moc. Pozornie nieistotny element okazuje się zabójczą bronią, a ten wielki – bezwartościowym złudzeniem. Zaś autor, zręcznie operując słowem, wyraźnie daje to do zrozumienia.

Docierając do ostatnich stron, powtórnie żałowałam, że książka nie jest jednością, oraz smuciłam, ponieważ ma ona zdecydowanie za mało stron. Nie chodzi nawet o to, że ledwo przygoda się zaczęło, zaraz dobiegła końca; postać głównego bohatera – geografa badającego niebezpieczne ziemie, człowieka o niepokojącym charakterze i jeszcze bardziej niepokojących celach – dość szybko zyskała moje zainteresowanie, ale, niestety!, nim się dobrze poznaliśmy, Kajetan musiał się zmywać. I tyle wyszło ze wspaniale zapowiadającej przyjaźni i dotrzymywania towarzystwa w wyprawie ratowania siostry. Ratowania siostry od dawna martwej. Kilka słów, a jak potrafią zaciekawić, prawda? Zaś z nikim innym poza Kajetanem nie pozostaliśmy na tyle długo, by poczuć zeń głębszą więź, zaś w jego przypadku trzeba się przygotowywać na prędkie rozstanie. Szkoda…

Wady tej książki? Zbyt krótka i podzielona. Poza tym zaś – cud, miód i marchewka. Świetna lektura, której akcje z każdą kolejną stroną szły ostro w górę w moim osobistym rankingu. Dlatego tym bardziej żal, iż tak szybko przyszło mi pomachać na do widzenia…