Pan Lodowego Ogrodu 4 – recenzja II

Podoba się?

Cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną i sądzę, że każdy borykający się z długim oczekiwaniem na wydanie kolejnego tomu ukochanych książek, ma podobny kłopot. Szczęściem, gdy odłożyłam na półkę trzecią część Pana Lodowego Ogrodu Jarosława Grzędowicza, do premiery czwartej (i niestety ostatniej) zostało niewiele czasu. Jednak świadomość tego wcale nie pomogła, ba!, wprost przeciwnie, łapałam się na bezsensownym wpatrywaniu się w kalendarze, jakby mój wzrok mógł przyśpieszyć bieg wydarzeń. Nieszczęśliwie nie posiadam podobnych umiejętności, zaś los zupełnie jakby się zawziął i postanowił każdy kolejny dzień czynić dłuższym od poprzedniego, nawet jeśli blask słońca na niebie (lub jego brak) mówił kompletnie co innego.

Przyznam, że do czytania siadałam zmordowana dniem i z głową przechylającą się niebezpiecznie w stronę poduszki, szybko jednak wróciła mi przytomność – jak tu spać, kiedy wokół toczy wojna najbardziej niezwykła wśród niezwykłych, jak przymknąć oczy, kiedy chciwość wrażeń zmusza do patrzenia? Sen? Sen jest dla słabych! Szybka kawa i wracamy do pięknego, urzekającego Ogrodu… Nie będę przybliżać Wam zdarzeń, jakie miały miejsce na pierwszych stronach, gdyż – co wielokrotnie autor podkreślał – Pan Lodowego Ogrodu to jedna powieść w częściach. Zaś zapoznawanie Czytelnika ze środkiem powieści wydaje mi się zbędne i skrajnie niedorzeczne. Ktoś, kto ma pod ręką wszystkie tomy, nawet nie zauważy przejścia z jednego do kolejnego. Trafiamy prosto w czułe objęcia akcji, ostatnim razem tak gwałtownie odsuniętej nagłym końcem, nie ma przystanków ani wspomnień, po prostu – kontynuujemy przygodę na planecie zwanej Midgaard. Porywa ona bezlitośnie i brutalnie, ku zachwytowi porywanego. Dzięki Bogu za syndrom sztokholmski.

Jednak historia to nie wszystko. Istnieje wiele wspaniałych pomysłów, które zostały pogrzebane pod nieumiejętnym warsztatem czy marnym przedstawieniem. Obu zaś w Panie Lodowego Ogrodu nie uświadczysz ani na jednej stronie. Nie wiem, czy to brak obiektywizmu – zakochałam się gdzieś tak w połowie pierwszego tomu, a doskonale wiemy, że miłość jest ślepa – czy rzeczywiście czwarta część jest jeszcze lepsza niż poprzednie. Niemniej, z ręką na sercu – to, co wcześniej za sprawą plastycznego, barwnego języka rysowało się przed moimi oczami, teraz było wokół mnie.

Atakowało zmysły, kradło świadomość z realnego świata i wrzucało między krwawiące ciała walczących i oszałamiające kwiaty porastające lodowe miasto. Sadzało przy obozowisku, kazało słuchać rozmów i nawet jeśli mogłabym się odezwać, nie skorzystałabym. Przy takich kompanach lepiej być słuchaczem; chwytać wskazówki i porady, zapamiętywać riposty, śledzić dyskusje i żywić nadzieję, że nie padnie się ofiarą ich ciętych języków. Ale warto także posłuchać milczenia, bo i ono nierzadko potrafi wiele dać do zrozumienia.

Pewnych nazwisk nie trzeba poznawać – je się po prostu zna, jakby wiedza o nich została niepostrzeżenie wtłoczona do mózgu. Całkiem niedawno kierowana ciekawością sięgnęłam wreszcie po powieści z mianem Jarosław Grzędowicz na okładce, skoro ze wszystkich stron słyszałam głosy namawiające do lektury, a już jako młodziutkiemu Czytelnikowi, który mimo nieśmiałego zainteresowania fantastyką nadal kręcił się głównie wśród książek o księżniczkach i ich pamiętnikach, słowo Grzędowicz wydawało się dziwnie znajome (i nie tylko ono). Szybko zrozumiałam, dlaczego. I jeśli Wy jeszcze nie mieliście okazji, by zapoznać się z Panem Lodowego Ogrodu – całością czy tomem czwartym – marsz do bibliotek i księgarń! Jeżeli koniec świata okaże się faktem, zapewniam, że umrzecie szczęśliwi… ja na pewno.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najwyżej oceniane
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Majster

Jest rano, jestem jeszcze śpiący, chyba dlatego będę złośliwy: to jedna z twoich gorszych recenzji. Piszesz tylko o swoich odczuciach – nieźle, zgadzam się z tym co napisałaś, ale to za mało. Czy nie mogłaś napisać czegoś więcej o książce bo miałaś np ograniczenie ilości słów w tekście?

 
Kometa

Jako że ja również zmagałam się z recenzją PLO 4 napiszę ci że ciężko jest napisać coś o samej książce. Tego wszystkiego jest taki ogrom, że trudno jest nakreślić fabułę powierzchownie, a wiadomo że jak dokładniej to i spoilery lecą. Po prostu gdy kończysz czytać jest jedno wielkie: WOW. I trudno wyliczyć wszystkie czynniki które się na to składają. To cegła w której i tak jest upchana ogromna ilość wątków i odniesień, gąszcz intryg i powiązań. Tego nie załatwisz jedną recenzją – o tych książkach można by napisać kolejną książkę. Dlatego łącze się z destrukcją w bólach twórczych – recka PLO to wyzwanie.