βehemot – recenzja

Podoba się?

Osoby, które tak jak ja uwielbiają gromadzić książki, a zakup kolejnych pozycji stawiają ponad zaopatrzeniem się w nowe spodnie czy buty, bardzo łatwo uszczęśliwić. Zmarznięta, ponura i zła, dowlokłam się jakoś do domu po męczącym dniu, ale widok paczki (kształtem zdradzającej, co jest w środku) natychmiast poprawił mi humor. Zaś dreszczyk na plecach, jaki pojawił się po rozdarciu papieru, niewiele miał wspólnego z panującą zimową aurą. Moim oczom bowiem ukazał się βehemot Petera Wattsa.

Poprzednie tomy wywarły na mnie ogromne wrażenie. Rozgwiazda rzuciła się na mnie jak rozwścieczona bestia, poszarpała bezlitośnie ciało, zaś Wir dokończył dzieła zręcznym odgryzieniem głowy. Sponiewierali mnie odmiennymi sposobami, lecz równie bezwzględnie. Z czymś przypominającym zaborczą czułość dotykałam okładki βehemota i przelotnie zastanawiałam się, jak zostanie potraktowane moje biedne truchło. Metaforyczne, rzecz jasna.

Wydarzenia rozgrywają się pięć lat po tym, jak Lenie Clarke z głębin oceanu zabrała ze sobą niszczycielskiego mikroba i wypuściła go na powierzchnię, znacznie przerzedzając szeregi wszystkich ziemskich stworzeń. Teraz ukrywa się w stacji głębinowej, wraz z innymi ryfterami oraz korpami, którzy nie zdołali zapobiec katastrofie. A co ciekawego może dziać się pod milionami ton wody? Jak się okazuje, bardzo wiele. Tak wiele, że konieczny jest powrót na ląd, gdzie Lenie będzie musiała stawić czoła gniewowi i nienawiści tych, na których sprowadziła śmierć.

Trudno mi ująć w słowa moje odczucia po przeczytaniu tej książki. Zaskoczyła mnie i zachwyciła w zupełnie odmienny od swoich poprzedniczek sposób, podobnie jednak pozbawiła mowy (bądź też władzy nad klawiaturą) i zmusiła do jęczenia czemu już się skończyło? Chociaż przez ostatnie sto stron klęłam na siebie, że nie potrafię czytać szybciej. Chęć poznania ostatecznego rozwiązania wszystkich komplikacji fabularnych niemal mnie zabijała i tylko resztki woli powstrzymywały mnie przed zerknięciem na koniec. Tylko strona, mówiłam sobie, tylko troszeczkę, ale widocznie jakaś dobra, nieznana czytelnicza siła nie pozwoliła na popełnienie zbrodni spoilerowania. Słusznie, że czuwała, bo moje zszokowanie osiągnęłoby zdecydowanie niższy poziom, gdybym wcześniej poznała prawdę taką… nienaturalną drogą. Można powiedzieć, że Czytelnik jest przygotowywany do doświadczenia tych emocji – lecz nie po to, by znieść je jak najlżej, ale by były one jak najintensywniejsze. Nic dziwnego, że po przerzuceniu ostatniej kartki czułam niepokojącą, choć zarazem satysfakcjonującą pustkę.

Użycie słów zżyłam się z bohaterami wydaje mi się w tym przypadku skrajnie niewłaściwe. Zdumiewali mnie swoim postępowaniem, czasem ich motywy okazywały się dla mnie niejasne, niełatwe do zrozumienia. Podziwiałam ich, gdy dołączali do walki o, jak mogłoby się wydawać, przegraną sprawę i wykazywali się ogromną determinacją w dążeniu do swoich celów, ale także wzbudzali we mnie lęk – żadna z postaci βehemota nie jest święta i nie próbuje taką być, nierzadko postępują wprost przeciwnie do przyjętych przez społeczeństwo wzorców, byle dotrzeć do punktu przeznaczenia. Tak, podczas lektury niejednokrotnie czułam strach, chociaż najbardziej dominującym uczuciem była fascynacja. Fascynacja charakterami. Aspekt psychologiczny nie jest w trzecim tomie aż tak istotny, jak w Rozgwieździe, ale nie zmienia to faktu, że drobiazgowa konstrukcja bohaterów i tym razem mnie sobie kupiła. Moim zdaniem to najmocniejsza strona całej trylogii Ryfterów.

Na wymienienie zasługuje też niesamowity klimat. Wróciliśmy w mroki oceanu, a tam, wobec jego czarnej nieskończoności, nietrudno o klaustrofobiczne i aspołeczne skłonności, zwłaszcza, gdy jest się zamkniętym razem z ludźmi, których nie darzy się specjalną sympatią. Napięcie między dwiema grupami, ryfterami i korpami, narasta z każdą stroną i nawet jeśli nie działo się coś specjalnego, mój puls był nieco szybszy niż zwykle.

Jeśli dotychczas nie poznaliście twórczości Petera Wattsa, pozostaje mi tylko zapytać: Co Wy tu jeszcze robicie? Siadać i czytać Ryfetrów, ot co. Dają do myślenia.

Dziękujemy wydawnictwu Ars Machina za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze