Kwiecień z Marcinem Mortką po raz trzeci, czyli coś od wiernego fana.

Podoba się?

Każdy autor, każdy twórca ma swoją rzeszę fanów. Grupę ludzi, którym podoba się jego kunszt, i którzy z chęcią sięgają po kolejne dzieła wychodzące spod jego pióra. Jak można się łatwo domyślić Marcin Mortka również ma swoich wielbicieli – przyciąga ich zarówno jego twórczość własna, jak i tłumaczenia, których jest autorem. Dlatego dziś, w ramach miesiąca z Marcinem przeczytacie tekst jego wiernego fana – Michała Czajkowskiego, który prowadzi Oficjalny Fanpage Marcina Mortki oraz jest współautorem bloga FUNtastyka.

Dziękujemy za pomoc i poświęcony czas.

Przed napisaniem tego tekstu zerknąłem sobie na posiadane przeze mnie książki autorstwa Marcina Mortki (a mam niemal wszystkie i większość tłumaczeń) – wiecie, sprawdzić dokładnie, co i kiedy czytałem, przypomnieć sobie wrażenia z lektury, no i przede wszystkim – wybrać do polecenia książkę, od której najlepiej rozpocząć przygodę z tym autorem. I nie dałem rady. Drugiego polskiego pisarza fantastyki z takim tematycznym rozmachem raczej nie znajdziecie. Gdyby nie otwartość i życzliwość Marcina, na pewno podejrzewałbym go o to, że jest przysłanym z przyszłości cyborgiem, który ma zalać współczesny nam świat ogromną ilością pomysłów – taka literacka wersja dobrego Terminatora. Wiem, że to nieco sztampowe hasło, ale w tym wypadku naprawdę prawdziwe – w twórczości Mortki każdy czytelnik znajdzie coś dla siebie.

Dla dzieci (i rodziców) są bajkowe przygody wikinga Tappiego, nieco starsi fani skandynawskich klimatów mogą sięgnąć po alternatywną wersję naszej historii w “Ragnaroku 1940” lub Trylogię Nordycką, ale jeśli zmęczy ich mroźna północ, na półce już czeka trylogia “Miecz i kwiaty”, przenosząca nas w miejscu i w czasie, wprost do Ziemi Świętej – w okres krucjat i panowania króla Ryszarda Lwie Serce. Jeśli po tych przygodach komuś zrobi się dla odmiany zbyt gorąco, w księgarniach już czeka “Miasteczko Nonstead”, thriller, którego akcja, dziejąca się w małym, amerykańskim miasteczku, przypomni każdemu oglądane w latach 90. odcinki serialu Twin Peaks. Komuś podobali się “Piraci z Karaibów”? Więc niech bierze się za lekturę “Karaibskiej Krucjaty” – szalonej dylogii, pełnej przygód, pojedynków, morskich potyczek, pięknych kobiet i tajemniczych duchów! High fantasy z bohaterem, który się nie patyczkuje i w słowach nie przebiera? Też jest – “Martwe Jezioro” oraz “Druga Burza”!

Kiedyś,  prowadząc spotkanie autorskie z Marcinem, spytałem go, z jakim gatunkiem nie chciałby mieć już więcej zawodowo do czynienia. Odparł, że po tłumaczeniu “Wielkiej Księgi Ekstremalnego Science Fiction tom 2” jego wybór pada na science fiction właśnie i w tym klimacie na pewno nie mamy co oczekiwać od niego jakiejkolwiek książki lub tłumaczenia. I co zrobił dwa lata później? Napisał space operę dla nastolatków – “Zagubieni” w księgarniach jeszcze w kwietniu. Niesamowity gość. Każdą z tych książek łączy jednak unikalny dla Marcina Mortki styl – lekkość, naturalny luz, barwne dialogi. Kuba Ćwiek twierdzi, że pisarz nie może podrobić tylko jednego – poczucia humoru – i chyba ma rację, bo właśnie duża ilość tak charakterystycznego dla Marcina humoru jest najbardziej, moim zdaniem, rozpoznawalną cechą jego twórczości.

A właśnie, tłumaczenia! Marcin zaczynał swoją zawodową przygodę z literaturą, jako tłumacz, od marynistycznego cyklu Patricka O’Briana – chcecie wierzcie lub nie wierzcie, ale niewiele jest dla tłumacza zadań równie trudnych, jak przekładanie powieści marynistycznych. O’Brian (polecam chociaż pobieżne przestudiowanie jego życiorysu, ależ by z tego wyszła biografia!) spędził kilkadziesiąt lat ucząc się żeglarstwa w praktyce, a także studiując żeglarstwo okrętowe z okresu wojen napoleońskich, w którym to osadził cykl swoich powieści. Przetłumaczenie tych wszystkich unikalnych zwrotów i idiomów, zapomnianych już dziesiątki lat temu nawet w Anglii,  to praca jedynie dla takiego pasjonata, jakim jest Mortka.

O’Brian zresztą wywarł na Marcina ogromny wpływ i to właśnie jemu poświęcił swoją najnowszą powieść: “Listy Lorda Bathursta”. Jestem już po lekturze i powiem Wam, że to jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza książka Marcina, ale ja mam trochę skrzywioną perspektywę, bo sam amatorsko kilka razy na rejsach byłem i podobnie jak autor uwielbiam Patricka O’Briana. Nie można też zapomnieć o tym, że Marcin przekłada na język polski powieści Petera V. Bretta – też świetny i bardzo otwarty gość, miałem przyjemność poznać go osobiście. Może to właśnie dzięki tej ich otwartości tak dobrze przebiega współpraca na linii autor-tłumacz i daje tak dobre efekty. Polskie tłumaczenie było zresztą pierwszym przekładem “Malowanego Człowieka” na całym świecie. Robi wrażenie!

To właśnie dzięki rejsom mogłem poznać Marcina osobiście. Na jednym z nich czytałem akurat “Karaibską Krucjatę” (słońce, wiatr w żaglach, skrzypiące wanty – idealne miejsce do czytania tej powieści), a że miałem akurat pod ręką piracki strój,z miłą koleżanką Agatą, zrobiliśmy sobie zdjęcie z książką, w przebraniach i za sterem. Fotkę wysłałem do Tomka Staweckiego z Fabryki Słów, ten wysłał ją Marcinowi, któremu oczywiście bardzo się taka pocztówka spodobała.

Krótko po tym Tomek wrobił mnie (tak jest, wrobił!) w poprowadzenie spotkania autorskiego – powiem Wam, że takiego stresu, jak przed tym spotkaniem nie przeżywałem nawet na ustnych egzaminach na maturze. Na szczęście, kiedy tylko Marcin dotarł, okazało się, że jest dokładnie taki, jak się go opisuje – łagodny (ale nie mdły, o nie!), dowcipny, serdeczny, otwarty i pełen pasji. Właściwie nawet nie musiałem mu zadawać pytań, sam miał tyle ciekawych historii do powiedzenia, że prowadzący był mu potrzebny tylko dla picu. Jeśli będziecie mieli okazję wybrać się na jakimś konwencie na spotkanie autorskie lub panel z udziałem Mortki, idźcie w ciemno, nie ma szans, żebyście nie wyszli uśmiechnięci. Z tej znajomości zrodził się zresztą pomysł utworzenia Marcinowi oficjalnego fanpejdża, na który serdecznie zapraszam. Daleko mi do bycia dla Marcina tym, kim jest Kometa dla Anety Jadowskiej czy Tess dla Kuby Ćwieka, ale chyba i tak się mnie klasyfikuje, jako sajkoł fana. To w sumie nie jest takie złe!

W kwietniu premiera “Listów Lorda Bathursta” (Fabryka Słów), tłumaczenia “Wojny w Blasku Dnia” (Fabryka Słów), “Podróży Tappiego po Szumiących Morzach” (Zielona Sowa) oraz “Zagubionych” (Zielona Sowa).

Nie wyobrażam sobie lepszego miesiąca na zapoznanie się z twórczością najsympatyczniejszego autora na polskim rynku. No i podobno wygląda jak Hugh Grant.

 

Tekst powstał w ramach współpracy z portalem Gavran.pl, który prowadzi akcję Rok z polskimi autorami fantastyki – kwiecień przypada właśnie Marcinowi Mortce.

Zły Wilk

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze