Kwiecień z Marcinem Mortką po raz drugi. Spowiedź Autora.

Podoba się?

rok z polskimi piorkoW ubiegłym tygodniu mieliście okazję zapoznać się z postacią Marcina Mortki. Tym razem prezentujemy Wam wywiad przeprowadzony z nim pod koniec marca specjalnie dla Czytelników portalu Gavran. Jeśli jesteście ciekawi, kim chciał zostać mały Marcin albo jaka jest jego receptura na osiągnięcie sukcesu w pisarskim świecie, koniecznie zajrzyjcie poniżej.

Miłej lektury! ;-)

AISA:  Witaj, Marcinie, w naszych skromnych, gavranowych progach! Powiedz, jakie to uczucie zostać gwiazdą miesiąca?

Marcin Mortka: To miłe wyróżnienie.

AISA:  Co sądzisz o samym projekcie „Rok z polskimi autorami fantastyki”, jako formie promocji naszych rodzimych twórców? Myślisz, że zmieni to coś w postrzeganiu przez Czytelników polskich dzieł tego gatunku, czy może to tylko przysłowiowa walka z wiatrakami?

Marcin Mortka:  Nie jestem znawcą rynku, mogę więc opierać się jedynie na swoich odczuciach. Te zaś mi mówią, że polska fantastyka trzyma się nieźle. Czasy, kiedy na półkach księgarń dominowały tłumaczenia z Zachodu, tu i ówdzie nieśmiało okraszone dziełami Lema, należą już dawno do przeszłości. Natomiast w społeczeństwie nadal pokutuje przeświadczenie, że to, co zachodnie, to lepsze i każda próba przybliżenia twórców rodzimych to pomysł słuszny.

AISA:  Oficjalna wersja, która podają internetowe źródła, mówi, iż Twoja przygoda z fantastyką zaczęła się od RPG i artykułów z tym tematem związanych. Powiedz mi, jak to było naprawdę? Kiedy i pod czyim, bądź też czego, wpływem poczułeś, że chcesz się „związać” właśnie z tym gatunkiem?

Marcin Mortka:  Internet nie przesadza. Jako młody fan Tolkiena oraz cyklów takich jak Xanth, Lyonesse czy Smocza Lanca z ulgą powitałem istnienie czegoś takiego jak RPG. Sesje z przyjaciółmi uruchomiły moją wyobraźnię i wręcz nakazały mi tworzyć. Z początku były to jedynie scenariusze do gier, potem opowiadania oparte na sesjach, wreszcie artykuły do nieodżałowanego czasopisma „Magia i miecz”, aż wreszcie dojrzałem do pierwszej powieści. Była to „Ostatnia Saga”, do której zresztą przemyciłem garstkę erpegowych wspomnień. Można więc powiedzieć, że od samego początku byłem na fantastykę skazany, dopiero ostatnimi czasy się z niej wyzwoliłem. W końcu marca ma przecież miejsce premiera „Listów lorda Bathursta”, mojej pierwszej powieści przygodowo-historycznej, w której wątków nadprzyrodzonych nie ma wcale.

AISA:  Skoro już zahaczyliśmy o RPG, zdradź, czy pomysł na którąś z postaci, jakie możemy spotkać na kartach Twoich powieści, zaczął kiełkować w Twej głowie podczas tych rozgrywek? Czy jakaś sesja była może inspiracją dla którejś z Twych powieści?

Marcin Mortka:  Ba, jasne. Postacie z „Ostatniej Sagi” – Harald, Arnul i Vidar – to przekonstruowani i fabularnie wzmocnieni bohaterowie przepięknej, epickiej kampanii erpegowej. W „Karaibskiej Krucjacie” pozwoliłem sobie na jeszcze większy mariaż erpegów z prozą. Billy to moja postać, a Edward i Vincent byli odgrywani przez moich przyjaciół. Wraz z nimi w powieści znalazły się okręt, załoga, masa gagów i dowcipów oraz nastrój szaleńczych, awanturniczych perypetii. Oczywiście fabułę skonstruowałem oddzielnie – każda, nawet najdoskonalsza sesja z trudem wystarczyłaby na fabułę powieści.

AISA: A może bohaterowie Twoich książek mają swoje realne odpowiedniki i gdzieś po świecie biega sobie, np. pierwowzór Madsa Voortena czy też Nathaniela McCarnisha? 

Marcin Mortka:  Zawsze intrygowały mnie postacie przywódców. Chciałem wiedzieć, skąd się bierze ich determinacja, czym pociągają za sobą innych, czy się wahają i jak znoszą własne porażki. Mads jest wypadkową takich przemyśleń. Jako przywódca powstania musi być bezwzględny i zdecydowany, musi przewidywać kroki swoich przeciwników i kontrolować sojuszników, musi unikać błędów, ale nie zawsze mu się to udaje. Jest zmęczony, znużony, a mimo to walczy, nie poddaje się, do końca podąża za swoimi ideałami. Cóż, nie ma kogoś takiego jak Mads w naszym świecie. Trochę żałuję.

Co do Nathaniela… Cóż, na to pytanie nie mogę odpowiedzieć. :-)

AISA:  Zdarza Ci się podczas prowadzenia lekcji, w trakcie obiadu czy tłumaczenia wpadać na pomysły, które bezzwłocznie musisz zapisać? I co wtedy – wyciągasz kartkę oraz długopis bądź otwierasz laptopa i notujesz, niezależnie od tego, gdzie jesteś i co przed chwilą robiłeś?

Marcin Mortka:  Nie mam tego zwyczaju. Głównie dlatego, że nie mam odruchu zaglądania do notatek. Jeśli pomysł jest naprawdę dobry, zazwyczaj go zapamiętuję. Każdą pisaną przez siebie książkę mocno przeżywam i nowe pomysły wskakują na miejsce niczym elementy układanki. Robię natomiast inną, dziwną rzecz, której inni nie potrafią zrozumieć – piszę dosłownie bez przerwy. W pociągu, podczas przerw między zajęciami, na stacjach kolejowych, na testach, późnymi wieczorami… Nigdy nie przestaję stukać w klawisze. W takim trybie nie ma czasu na robienie notatek.

AISA:  Które z tworzonych przez Ciebie postaci mają pierwszeństwo? Może urządzają sobie w Twojej głowie pojedynki w stylu „Street Fighter” i to zwycięzcy poświęcasz kolejne strony? A może krzyczą do upadłego, nie dając Ci spokoju, „Dziś piszesz o mnie!”, „A nie, bo o mnie” i ta, która najpóźniej ochrypnie, wygrywa? Czy taka walka ma miejsce?

Marcin Mortka: Nie, nie przesadzajmy. Bardzo często pisanie powieści rozpoczyna się od utworzenia głównego bohatera, którego następnie należy otoczyć korowodem postaci drugoplanowych oraz antagonistów. Powstają oni w miarę potrzeb i nigdy nie cierpię na nadmiar. Jeśli gdzieś po drodze wymyślę sobie kogoś innego, czeka on cierpliwie, aż się pojawi odpowiednia dlań książka.

AISA:  Fantastyka to taki gatunek, o którym można by powiedzieć, że przyjmie wszystko, a autor ma szerokie pole do popisu w tworzeniu przedstawianego świata. Jednak, jak wiadomo, rzeczywistość wcale nie jest taka różowa, łatwo przesadzić i przekroczyć granice absurdu. Jak zatem wyglądają Twoje przygotowania do pisania powieści? Jak długo i jak wnikliwie prowadzisz research, np. jeśli chodzi o fakty naukowe, historyczne, czy aspekty techniczne, z którymi nie jesteś zaznajomiony?

Marcin Mortka:  Pisanie to dla mnie silne uzależnienie, od którego ciężko się oderwać, nawet po to, by wykonać potrzebne badania. Jestem ponadto człowiekiem niecierpliwym i do porządnych badań ciężko mi się zmusić. Nie zaniechuję ich jednakże nigdy. Najwięcej pracy włożyłem w przygotowane trylogii „Miecz i Kwiaty” – trzecia krucjata w Ziemi Świętej to temat zbyt piękny i zbyt bogaty, by potraktować go po macoszemu. Pisałem więc przygnieciony dziesiątkami książek, a mimo to namówiłem wydawnictwo na redakcję historyczną. Podobnie sytuacja wyglądała z „Wojną runów”, a przy pozostałych powieściach pozwoliłem sobie na więcej luzu. Podczas pisania „Karaibskiej krucjaty” czytałem biografię Morgana, „Burzliwe dzieje Morza Karaibskiego” oraz przewodnik National Geographic, a przy „Miasteczku Nonstead” oglądałem „Twin Peaks”. :-)

AISA:  W pewnym stopniu literatura, którą się zajmujesz, powiązana jest z morzem i okrętami. Osobiście nie żeglujesz, ale gdyby dano Ci wybór i możliwość stanięcia za sterami, wolałbyś zostać kapitanem pirackiej łajby – takim z przepaską na oku i papugą na ramieniu, krzyczącym „Ahoj, przygodo!” – czy też odzianym w mundur dowódcą okrętu marynarki wojennej?

Marcin Mortka:  Bezwzględnie, absolutnie, bezwarunkowo dowódcą marynarki wojennej. Uwielbiam porządek i dyscyplinę, a w Royal Navy doprowadzono obie te rzeczy do perfekcji. Poza tym nie ma rzeczy piękniejszej i świętszej od okrętu wojennego pod pełnymi żaglami.

AISA:  A kim chciał być mały Marcin Mortka? Żeglarzem, rycerzem robiącym mieczem, czy może tradycyjnie strażakiem, policjantem?

Marcin Mortka: Najpierw podróżnikiem, gdyż za dziecka zaczytywałem się w książkach Verne’a i Szklarskiego. Potem przyszedł czas na marzenia o karierze pilota wojskowego bądź oficera marynarki wojennej – to czasy fascynacji „Dywizjonem 303” i „Wielkimi dniami małej floty” – a potem sięgnąłem po „Władcę Pierścieni” i resztę już wiesz.

AISA:  Część Twojej twórczości jest ukłonem w stronę krain północnej Europy. Dlaczego Skandynawia i kraje nordyckie? Co jest w nich tak pociągającego, że zdecydowałeś się właśnie z tymi rejonami związać się twórczo i zawodowo?

Marcin Mortka:  To długa historia. Większość moich kolegów w liceum wybierała się na kierunki, które zwiastowały wysokie zarobki – na medycynę, prawo bądź ekonomię. Mnie nie pociągał żaden z nich, a więc zdałem się na los i na lekcji wychowawczej otworzyłem sobie informator akurat na stronie opisującej skandynawistykę. Przemyślałem ten wybór i uznałem, że skoro i tak nie nadaję się na prawnika, lekarza czy bankiera to równie dobrze mogę studiować norweski. Poza obiektywnymi powodami istniały jeszcze subiektywne, których podówczas nikomu nie potrafiłem wyjaśnić. Dziś już wiem, że uległem własnej wyobraźni. Miałem bowiem podświadome wrażenie, że historie o runach i wikingach z kraju mgieł i fiordów to dokładnie ta rzeczywistość, w którą się chcę zanurzyć. I najciekawsze jest to, że się nie pomyliłem. Przez całe studia miałem świadomość, że robię dokładnie to, co robić chciałem, choć zarówno program studiów jak i ogólny marazm uczelniany mocno to utrudniał. Marzenia przetrwały nieskażone serię kolokwiów i egzaminów, nie dały się przywalić tysiącami kser i słowników, ożywały każdego wieczoru, gdy unosiłem głowę znad transkrypcji fonetycznych czy kolejnych dzieł Hamsuna. Gdyby nie one, nigdy nie zacząłbym pisać „Ostatniej Sagi” na trzecim roku.

AISA:  Kto jest pierwszym recenzentem Twoich powieści, komu przypada rola pierwszego „czytacza” – krytyka bądź pochlebcy?

Marcin Mortka:  Niektóre tłumaczenia i powieści, zwłaszcza te dla dzieci i młodzieży, czyta moja Żona. Pracowicie nanosi poprawki i dzieli się wrażeniami. Nie muszę chyba dodawać, że jest to dla mnie najważniejsza recenzja. Pierwszymi czytelnikami nie opublikowanej dotychczas powieści dla młodzieży pt: „Ostatni rycerz” było dwóch chłopców, w tym mój starszy Syn. Bardzo im się podobało, a ja przeżyłem miłą chwilę, gdy podczas spaceru po Ogrodzie Bajek Syn wskazał drewnianą rzeźbę rycerza i powiedział: „O, to Valdemar z twojej książki!”

AISA:  Od dekady, każdego roku na półki polskich księgarń trafia nowa pozycja Twojego autorstwa, czasem więcej niż jedna. Nie boisz się wypalenia? Że któregoś ranka się obudzisz, w głowie mając kompletną, twórczą pustkę, nie wiedząc, jak dalej poprowadzić akcję? A może nie ma się co martwić, gdyż pomysłów Ci nie brakuje na następne 50 lat i 100 powieści?

Marcin Mortka:  Nie, wypalenie mi nie grozi. Chciałbym w przyszłości kontynuować większość moich cykli – w głowie aż mi huczy od pomysłów! – a w razie potrzeby zawsze mogę liczyć na inspirację ze strony redaktorów. Mam przyjemność i zaszczyt współpracować z fantastyczną redaktorką w Zielonej Sowie, która zaraża mnie coraz to nowymi pomysłami. Nigdy bym nie pomyślał, iż kiedykolwiek napiszę space operę. Szast prast, oto mamy „Zagubionych”!

ASIA:  Co czujesz, gdy, stojąc w księgarni w kolejce do kasy, spostrzegasz, że ktoś kupuje właśnie Twoją książkę? Sprawdzasz czasem, przechadzając się między regałami, czy powieści, których jesteś autorem są dostępne i stoją na półkach? Jakie to w ogóle uczucie, widzieć na okładce książki swoje imię i nazwisko? Już przywykłeś czy nadal Cię to kręci?

Marcin Mortka:  Nie chcę, by zabrzmiało to cynicznie, ale piszę od wielu lat i ów dreszczyk emocji, z jakim wpatrywałem się w „Ostatnią Sagę”, już dawno znikł. Bywa, że sprawdzam, czy w danej księgarni jest „coś mojego”, ale powoduje mną prozaiczna ciekawość. Zupełnie inne uczucia towarzyszą chwili, gdy widzę, że ktoś gdzieś czyta jakąś moją pozycję. Nie są to częste zdarzenia, ale pamiętam je wszystkie. Co do jednego.

AISA: Często Twoi fani rozpoznają Cię gdzieś na ulicy, w sklepie czy np. kolejce do lekarza? Proszą o autograf, zdradzenie pisarskich planów?

Marcin Mortka:  Skądże. Pisarz to postać całkowicie anonimowa. Bywam natomiast czasami rozpoznawany na ulicy przez ludzi, którzy kiedyś odwiedzali spotkania autorskie i to są miłe chwile. Ostatnio przedstawiano mnie komuś przed koncertem Sabatonu. Ów człowiek spojrzał na mnie bacznie i spytał: „Marcin? Marcin Mortka? Ten od „Martwego Jeziora”? Zrobiło mi się bardzo przyjemnie.

AISA: Jako „świeżak” wyobrażałeś sobie, iż Twoje nazwisko na dobre zagości na liście autorów polskiej fantastyki?

Marcin Mortka:  To było naprawdę dawno… Nie pamiętam, ale chyba nie miałem takich myśli. Zawsze byłem krytycznie nastawiony do swoich powieści i sama ich publikacja była dla mnie wystarczającym wyróżnieniem.

AISA:  Wyobraź sobie, że dostajesz telefon z Hollywood. Są zainteresowani przeniesieniem na srebrny ekran jednej z Twoich książek, ale decyzję, która z nich to będzie, pozostawiają Tobie. I właśnie – ekranizację której ze swych powieści chciałbyś zobaczyć w kinie najbardziej? Którzy aktorzy, według ciebie, najlepiej nadawaliby się na odtwórców głównych ról?

Marcin Mortka:  O rany, naprawdę nie mam pojęcia. Na pewno nie wybrałbym „Karaibskiej Krucjaty” ani „Miecza i kwiatów”, bo istnieją przecież filmy utrzymane w podobnych nastrojach. Z podobnych względów odrzuciłbym „Miasteczko Nonstead”, a „Ragnarok 1940” jest nazbyt eksperymentalny jak na gusta przeciętnego pożeracza popcornu. Najbardziej chyba nadaje się „Martwe Jezioro”. Fantasy ostatnio dobrze się sprawdza na srebrnym ekranie. Nie znam się na aktorach, ale gdy myślę o Madsie Voortenie, widzę twarz Tima Rotha.

AISA:  Jak już nieraz wspominałeś, piszesz w każdej wolnej chwili – w pociągu, w czasie przerwy, w poczekalniach różnych instytucji. Zdarzyła Ci się w związku z tym jakaś ciekawa historia, którą chciałbyś się podzielić z Czytelnikami Gavrana?

Marcin Mortka:  Najczęściej mam słuchawki na uszach i jeśli wokół mnie dzieje się coś zabawnego, to raczej tego nie słyszę. Zdarzały się sytuacje w pracy, kiedy w pośpiechu waliłem w klawisze przed rozpoczęciem zajęć, ktoś przechodził i rzucał dla żartu: „A ty co? Książkę piszesz?”, a ja odpowiadałem: „Nooo”. Zdarzyło się też, że jechałem pociągiem i szukałem „gęby” dla wyjątkowo paskudnej, obrzydliwej postaci (nie zdradzę której). Już miałem się poddać, gdy „gęba” usiadła na siedzeniu obok mnie. Opisałem ją z wielką precyzją.

AISA:  Uważasz się za pracoholika? Może jesteś tak postrzegany przez najbliższych i przyjaciół? Nie ma co ukrywać, na brak zajęć nie możesz narzekać.

Marcin Mortka:  Pracoholik to człowiek, który ucieka w pracę, gdyż nie chce zajmować się innymi rzeczami. Zdecydowanie nie jestem kimś takim. Rodzina jest dla mnie sensem życia, uwielbiam spędzać czas na zabawie z dziećmi, spacerach z Żoną czy pracy w ogrodzie. Marzę też o chwili, gdy w sobotnie wieczory będę mógł bez wyrzutów sumienia wziąć do ręki książkę.

AISA:  Pozostając przy uzależnieniach, jesteś w stanie się do jakiegoś przyznać? Kawa, czekolada, zapach świeżo zadrukowanych stron?

Marcin Mortka:  Jestem uzależniony od kawy i od uśmiechu mojej Żony. Każdego wieczoru czuję się też bardzo nieswojo, jeśli wiem, że nie napisałem tego dnia przynajmniej kilku stron czegokolwiek. Żadnej z tych dolegliwości nie mam zamiaru leczyć.

AISA:  Pisanie książek to nie jedyna rzecz, którą się zajmujesz, jesteś również tłumaczem, lektorem języka angielskiego oraz pilotem wycieczek. Które z tych wszystkich zajęć jest najbliższe Twojemu sercu? Gdyby okazało się, że możesz zajmować się tylko jedną rzeczą, które z zajęć wybrałbyś, z czego najłatwiej byłoby zrezygnować?

Marcin Mortka: Z pilotażu. Zdarza się, że sporadycznie poprowadzę grupę, ale nie jest to już element mojej życiowej rutyny. Pozostałe czynności idealnie się uzupełniają. Tłumacząc marzę o tym, by móc napisać coś samemu. Pisząc coś własnego nierzadko myślę o spokoju, jaki wywołuje we mnie praca nad tłumaczeniem. Obie te czynności wykonuję zaś zarówno przed zajęciami językowymi jak i po nich, a czasami nawet w trakcie. Nie odpuściłbym niczego.

AISA: Wiem, że rzadko zdarza Ci się wcześniej czytać książki (w języku oryginalnym) przeznaczone do tłumaczenia, robisz to w trakcie tłumaczenia, żeby nie psuć sobie przyjemności. A czy czytasz je już po tłumaczeniu, gdy w Twoje ręce trafia gotowy egzemplarz, wprost od polskiego wydawcy? Bywa, że kiedy jest już za późno na jakiekolwiek zmiany, myślisz – „Kurczę, to mogłem ująć inaczej”? Wyjaw mały sekret, tłumaczenie jakiej książki sprawiło Ci najwięcej problemów?

Marcin Mortka: Nie czytam przełożonych przez siebie powieści. Nie mam czasu nawet na czytanie nowości, a co dopiero książek, które już znam. Najwięcej trudności przysporzyła mi chyba antologia „Ekstremalne sf”. Zawarte w niej opowiadania najczęściej były trudnymi pozycjami, wymagającymi sporej wiedzy z dziedziny fizyki, astronomii czy chemii, której nie posiadam. Inne przedstawiały wizje tak szalone, że trudno było mi się do nich dopasować. Bywało, że czytałem dany ustęp kilkakrotnie i zastanawiałem się: „O co tu, do licha, chodzi?”

AISA: Jak to właściwie jest z Twoimi lekturami prywatnymi? Co lubisz czytać? Wolisz czytać książki w oryginale czy też w polskiej wersji językowej? A może nie ma to dla Ciebie najmniejszego znaczenia? (Według mnie czasem książki po przetłumaczeniu tracą swój klimat.)

Marcin Mortka: Nigdy nie czytam w oryginale. Nie czuję takiej potrzeby, ponadto bywa, że angielskiego mam dosyć. Paradoksalnie lubię natomiast audiobooki po angielsku, najczęściej klasyczne rzeczy typu „Dragonlance”. Słucham ich w drodze do pracy, by przegonić wszystkie niepotrzebne myśli. Na czytanie po polsku mam niewiele czasu – uwielbiam tradycyjne powieści historyczne lub fantastykę zabarwioną historią, ale przeczytanie jednej pozycji w tym wariackim trybie życie zajmuje mi wiele czasu. „Grę o tron” czytałem dłużej niż pisałem „Listy lorda Bathursta”.

AISA: Co jest według ciebie trudniejsze? Pisanie książek – kreowanie spójnego, logicznego świata, pełnego wciągającej akcji i interesujących bohaterów, których Czytelnik pokocha? Czy jednak tłumaczenie – przekładanie z obcego języka czegoś, co powstało w głowie innego autora, ale zrobienie tego tak, by nie spłaszczyć jego wizji, oddać ją na język polski najwierniej jak tylko się da?

Marcin Mortka: Nie rozpatruję tego w kategoriach „trudniejsze/łatwiejsze”. Pisanie i tłumaczenie są po prostu odrębnymi czynnościami i każda z nich dostarcza dylematów. Bywało, że borykałem się z trudnymi fragmentami do przełożenia lub przeklinałem idiotyczne moim zdaniem pomysły przekładanego pisarza. Bywało też, że nie miałem pojęcia, jak rozwiązać dany wątek w pisanej powieści lub na próżno szukałem inspiracji do opisu jakiegoś miejsca czy zdarzenia. Wszystkie problemy da się przezwyciężyć.

AISA: Jaki jest Twój przepis na sukces? Co poradziłbyś adeptom sztuki pisarstwa, którzy mają marzenie, by któregoś dnia na okładce książki zobaczyć swoje imię i nazwisko?

Marcin Mortka: Mój przepis na sukces da się zawrzeć w kilku zdaniach, ale są one raczej rozczarowujące. Jeśli chcesz zostać pisarzem, pisz do upadłego, a w przerwach czytaj. Wykorzystuj każdą sytuację, by wzbogacić swój warsztat i dziel się napisanymi przez siebie utworami. Uważnie czytaj wszelkie recenzje swojej twórczości i wepchnij na tę okoliczność dumę głęboko w kieszeń. Tylko recenzje krytyczne mają bowiem jakieś znaczenie, gdyż recenzenci dostrzegają o wiele więcej od autora.

AISA: Zbliżając się do finiszu naszego wywiadu – którą ze swych powieści poleciłbyś na „pierwszy ogień” początkującemu miłośnikowi fantastyki? Może jest taka, którą lubisz najbardziej ze wszystkich?

Marcin Mortka: Za każdym razem, gdy słyszę takie pytanie, odpowiadam: „A co ci w duszy gra? Wyprawy krzyżowe („Miecz i kwiaty”), akcja i wojna („Ragnarok 1940”), wikingowie („Ostatnia Saga”, „Wojna Runów”, „Świt po bitwie”), heroiczne fantasy („Martwe Jezioro”, „Druga Burza”), komedia piracka („Karaibska Krucjata”) czy może horror („Miasteczko Nonstead”)?” Dla każdego coś miłego.

AISA: Uchylisz rąbka tajemnicy i zdradzisz Czytelnikom Gavrana swoje plany na przyszłość, tę bliższą i tę dalszą?

Marcin Mortka: Pracuję nad wieloma rzeczami jednocześnie. W tej chwili kończę tłumaczenie „Wojny w blasku dnia” Petera Bretta, a w planach mam również „List kaperski” Patricka O’Briana. W międzyczasie kończę bajki z Tappim, przeznaczone dla młodszego czytelnika, układam fabułę drugiej części space opery dla młodzieży pt: „Zagubieni: Zwiad” oraz thrillera również dla młodzieży „Dom pod pękniętym niebem”. Te plany chcę zrealizować do końca czerwca, a w wakacje  pewnie wezmę się za projekty, które na tę chwilę są jedynie mglistymi pomysłami. Dodam, że kilka moich powieści leży w rozmaitych wydawnictwach i czeka na zielone światło, a więc tak naprawdę to nie wiem, czym jeszcze zaskoczę czytelnika. Zapraszam na mój fanpage facebookowy, gdzie zawsze zamieszczam najaktualniejsze informacje.

AISA: Dziękuję Ci za tę miłą rozmowę oraz życzę kolejnych sukcesów – prywatnych i zawodowych.

Za pomoc przy wywiadzie dziękuję WereWolf.

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze