Czerwona kraina – recenzja

Podoba się?

„Czerwona kraina” to, po „Zemsta najlepiej smakuje na zimno” i „Bohaterach”, kolejna powieść Joe Abercrombiego osadzona w świecie znanym z trylogii Pierwszego Prawa. Tym razem autor zabiera Czytelników w świat stylizowany na Dziki Zachód. Mamy poszukiwaczy złota, walkę z rdzennymi mieszkańcami ziem obfitujących w kruszec oraz pojedynki, choć niekoniecznie w samo południe.

„Czerwona kraina” to moje drugie spotkanie z twórczością Abercrombiego. Dość nietypowo i mało chronologicznie, gdyż przygodę z tym autorem zaczęłam od „Zemsta najlepiej smakuje na zimno” i o ile dzieje Monzy Murcatto nie wywołały u mnie entuzjazmu, o tyle przygody Płoszki Południe pozostawiły po sobie bardzo dobre wrażenie.

Historia zaczyna się w małym miasteczku, o przekornej nazwie Uczciwość, w momencie, gdy Płoszka oraz jej, można powiedzieć, ojczym Owca próbują jak najkorzystniej sprzedać plony. Po zakończonej transakcji oboje wracają do domu, gdzie czeka ich przykra niespodzianka – po ich domostwie zostały tylko zgliszcza, przyjaciel wisi na drzewie, a młodsze rodzeństwo dziewczyny – Pestka i Ro, zniknęło bez śladu. I w tym momencie zaczyna się właściwa akcja powieści, gdyż po chwili pierwszego szoku i pogrzebaniu przyjaciela Płoszka wraz z Owcą, niczym wytrawni myśliwi, ruszają po tropach oprawców swych bliskich, by odnaleźć zaginione dzieci. Równolegle do historii Płoszki Czytelnikowi dane jest poznać losy Temple’a, prawnika w Kompanii Łaskawej Dłoni. Bandą najemników dowodzi nie kto inny, jak Nicomo Cosca, równie drażniący, przynajmniej mnie, jak podczas lektury „Zemsty”. Muszę przyznać, że jego postać jest najbardziej obrzydliwą, jaką kiedykolwiek było mi dane poznać w jakiejkolwiek książce. Jego brak moralności i jakichkolwiek skrupułów wzbudza jedynie niesmak i obrzydzenie. Choć z drugiej strony, to zasługa autora, że tak „dobrze” go ukazał.

Akcja powieści opiera się na lekko zużytym schemacie – ot, porwane dzieci i dorośli ruszający im na ratunek. Na szczęście, w przypadku wykonania Abercrombiego, nie można powiedzieć, iż powieść jest nudna czy też przewidywalna. Wręcz przeciwnie, obfituje w wiele zaskakujących zwrotów akcji i niełatwych do przewidzenia rozwiązań. A już na pewno nic nie idzie gładko jak po maśle, a świat nabiera różowej barwy wyłącznie od spływającej po nim krwi.

W pewnym sensie „Czerwoną krainę” można uznać za powieść drogi, gdyż przez większą jej część bohaterowie podążają tropem uprowadzonych dzieci. Wbrew obawom o to, co może być ciekawego w ciągłym przemieszczaniu się na końskich, i nie tylko, grzbietach po równinie, gdzie nic nie rośnie i przez kilometry krajobraz nie ulega zmianie, to właśnie etap wędrówki bohaterów wraz z Drużyną, do której dołączyli Płoszka i Owca, a później i Temple, był tym najbardziej dla mnie interesującym i wciągającym wątkiem. Pewnie też dlatego, iż nie było w nim Cosci. Każdy dzień obfitował w nowe, czasem tragiczne wydarzenia oraz sprawiał, że postacie przechodziły przemianę, dowiadywały się nowych prawd, czy to o sobie samych, czy o swoich towarzyszach, zmieniały swoje poglądy jak i podejście do świata.

Jak już wspomniałam wcześniej, główną bohaterką powieści jest Płoszka Południe – dwudziestokilkuletnia dziewczyna, której dotychczasowe życie nie było łatwe, ani usłane różami. Charakteryzuje ją jedna, nie ułatwiająca współpracy ze światem cecha – jest pyskata, szybciej mówi niż pomyśli, uwielbia robić na przekór, a przez swój niewyparzony język ściąga na siebie tarapaty. Jednak mimo maski twardej kobiety, która niczego się nie boi i wszystko ma gdzieś, jest wrażliwa, pomocna i przestraszona. Swoją zaradnością i stawianiem czoła problemom mimo wewnętrznego strachu oraz zadziornością wzbudziła moją sympatię. Nie ma w niej sztuczności – co w sercu, to na języku i choć czasem zasady, którymi się kieruje, mogą wydawać się sprzeczne z ogólnie przyjętymi normami, to wszystko nadaje tej postaci naturalności i wiarygodności.

Kolejnym z głównych bohaterów „Czerwonej krainy” jest Owca. W oczach Płoszki to niezaradny Północny, który nie potrafi nic załatwić i zawsze pokornie pochyli głowę, choćby nawet obrzucano go stekiem wyzwisk. Jednak o swojej przeszłości Owca (w domu dziewczyny mieszkał od około dziesięciu lat) nie chce wspominać, lecz jego wygląd – muskularne, poorane bliznami ciało, mimo wieku silniejsze niż u niejednego młodego mężczyzny – świadczy, iż walka nie mogła być dla niego czymś obcym. Początkowo bohater ten wzbudzał moje współczucie, ot, pomiatany i nieszanowany osiłek, który nie potrafi zawalczyć o swoje prawa. Jednak dość szybko w postaci tej zachodzi zmiana. Gdy tylko zaczyna się pościg za porywaczami, Owca przestaje być potulnym, nie zagrażającym nikomu rolnikiem i wychodzi na jaw jego prawdziwa natura – żądnego krwi i brutalnego zabijaki, którego, jak sam twierdzi, najlepszą przyjaciółką jest śmierć. Tak więc, moje współczucie zamieniło się z zaintrygowanie, a także lekką odrazę, gdyż łatwość z jaką przychodziło mu zabijanie i przyjemność jaką z tego czerpał, sprawiły, że niekoniecznie uznałabym go za swego ulubieńca. Lecz wraz z rozwojem historii i sytuacji, po dogłębniejszym poznaniu, o ile tak to można nazwać , biorąc pod uwagę te strzępy informacji o jego przeszłości, powróciło coś na kształt współczucia. Tak naprawdę powrót na drogę miecza skazał go na samotność – odrzucany przez innych ze względu na wzbudzany w ludziach lęk, jest kimś, kto nie zawsze potrafi zapanować nad swoim morderczym szałem, w którym łatwo zranić bądź zabić kogoś, kogo się kocha. Właśnie przez swoje tajemnice i niedopowiedzenia Owca jest postacią złożoną, ciekawą i wybijającą się na tle innych, jakie można spotkać na kartach omawianej powieści, a której nie da się jednoznacznie określić.

Ostatnią osobą, o której chciałbym wspomnieć jest Temple, człowiek, w chwili, gdy go poznajemy, słabego ducha, chwiejny niczym chorągiewka na wietrze, tchórz, który dba jedynie o własne dobro i bezpieczeństwo, a jego jedyną reakcją na widok krzywdy i cierpienia wyrządzanego innym, jest powtarzanie słów „O Boże”. Choć z wiarą u niego kiepsko, to jego twierdzenia na temat Boga, mimo że zmienne co chwilę, mnie osobiście wydają się być dość trafne i prawdziwe. Był kapłanem, stolarzem, mężem i ojcem, a ostatnimi czasy prawnikiem, jednak żadna z tych profesji nie angażowała go zbyt intensywnie i na długo. Pewien zbieg okoliczności sprawia, iż zostaje uratowany przez Płoszkę i przyłącza się do Drużyny poszukiwaczy złota zmierzającej w kierunku miejsca, w którym mogą przebywać uprowadzone dzieci. Temple to taki gość, który zawsze spadnie na cztery łapy, gdyż instynkt i szósty zmysł podpowiadają mu, w którym momencie najlepiej przeprowadzić ewakuację swojej osoby z placu wydarzeń. Początkowo jego postać mnie męczyła – ogólnie cały wątek Kompanii Łaskawej Dłoni był dla mnie mało interesujący – i, może nie będzie to o mnie dobrze świadczyć, życzyłam mu rychłej śmierci, coby wreszcie przestał marudzić. Dopiero, gdy drogi Temple’a i Cosci się rozeszły, a los połączył go z Płoszką i Owcą, jego postać zaczęła nabierać kolorów i ostatecznie począł wzbudzać nawet mą sympatię, gdyż przemiany, jakie w nim zaszły ukazały, iż nie jest taki zły i jest jeszcze szansa dla jego duszy.

Oczywiście prócz tych centralnych postaci autor prezentuje Czytelnikom szereg drugo- i dalszoplanowych bohaterów, a większość z nich jest niezmiernie istotna dla fabuły. Pojawiają się osoby zarówno nowe, jak i te już znane z wcześniejszych powieści, jak choćby, wspomniany już, Nicomo Cosca, Caul Dreszcz czy Przyjazny.

Historia zawarta w książce prezentowana jest z punktu widzenia wielu osób – raz jest to Płoszka, innym razem Temple opowiada swe dzieje, czy też któraś z postaci dalszego planu. Każda z nich daje nowe wejrzenie na toczącą się akcję, uzupełniając obraz przedstawianych wydarzeń, czyniąc go pełniejszym i jaśniejszym w odbiorze. Wszystko to napisane jest barwnym, acz brutalnym językiem, znanym już z wcześniejszej twórczości autora. Nie brak drastycznych opisów walk, bryzgającej krwi i fruwających po okolicy wnętrzności wyrywanych z przeciwników. Przekleństwa są na porządku dziennym, a wszystko to dodatkowo okraszone jest złotymi myślami i życiowymi prawdami wypowiadanymi przez bohaterów.
Jako osoba, która nigdy nie przepadała za westernami, brzękiem ostróg i historiami o pojedynkach w samo południe, muszę rzec, iż „Czerwona kraina” była dla mnie lekturą przyjemną i wciągającą – nie brak tu akcji, nie sposób się nudzić. Pełno wyrazistych, pełnokrwistych postaci, które na długo zapadają w pamięć, a co, do których trudno jednoznacznie orzec, kto jest dobry, a kto zły. Ba, może nawet w ogóle nie ma tych dobrych, gdyż niemal każdy kieruje się tam własnym dobrem, zaspakajając swoje mniej lub bardziej wyszukane potrzeby.

„Czerwona kraina” to opowieść o zemście i jej konsekwencjach, historia o tym, iż przyszłość w każdej chwili może się zmienić, a to, co dotąd uważaliśmy za pewnik, może być tylko złudzeniem. Zauważa również, że o przeszłości trudno jest zapomnieć i czasem przypomina ona o sobie w najmniej pożądanym momencie. Przez krwawe opisy i wulgarność zapewne nie każdemu przypadnie do gustu, jednak ode mnie zasłużone 5.

Za egzemplarz do recenzji dziękuje Wydawnictwu Mag.

Zły Wilk

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze