Dreszcz 2. Facet w czerni – recenzja

Podoba się?

Druga odsłona przygód śląskiego obiboka i moczymordy (żula jednym słowem) Rycha Zwierzchowskiego, kusi prześmiewczym podtytułem. Ale że serio “Facet w czerni”? No proszę…
Mimo posiadanych mocy, mimo misji w imię dobra (do których nota bene nieustannie mobilizuje he… he… herosa nieletni kamerdyner) Zwierzu pozostaje tym samym chlejusem, którego poznaliśmy w części pierwszej. Jego rockmeńska dusza nie potrafi funkcjonować bez dużej dawki alkoholu (nieważne jakiego) i paru solidnych sztachów zioła. Nie wiadomo w sumie, co go napędza – wóda, muza czy dragi. Zastanawiam się mimochodem, jak Banjamin godzi swą wizję/ideę bohatera z dostarczaniem pracodawcy, czy też może raczej utrzymankowi (bez kosmatych skojarzeń), narkotyków, tudzież funduszy na nie – ganz egal. Trunki procentowe, nie wiedzieć czemu, budzą we mnie mniejsze zdziwienie, może dlatego, że angielskie lordy od wieków sobie nie żałowały, a i polska rzeczywistość jakoś mię od dziecięctwa z tym nałogiem oswoiła.

Powieść jest tak pokręcona, że aż się człowiekowi robi fajnie. Być może świadczy to o stanie umysłowym człowieka – nie wykluczam. Mam tylko dylemat: powieść to, azali zbiór opowiadań? Konstrukcja książki, gdzie każdy (prawie) rozdział stanowi niejako odrębną całość, nie służy pełnemu zaangażowaniu uwagi czytelnika. Sprawia, że robi się nieco zbyt przewidywalnie, choć nie brakuje i zaskakujących zwrotów akcji.

Świat, w którym herosi obrodzili jak truskawki na wiosnę, musiał się podzielić na zwolenników i przeciwników nadnaturalnych. Taka kolej rzeczy, szczególnie przy tak kontrowersyjnych bohaterach, jak chociażby nasz Rychu. Ale i jedni i drudzy muszą żyć dalej obok siebie. Wojny podjazdowe, obelgi, protesty i marsze – szczególnie w tym kraju nie dziwią. Co mnie ucieszyło niezmiernie – to wprowadzenie węglowych zombie do akcji (jakoś tak zombie wzbudzają we mnie ostatnio pokłady radości) – super jazda. Niektóre wątki poruszają głębsze problemy społeczne, i to w sposób, który nie pozwala na obojętność, ale też bez moralizatorstwa, bez kazań. Od wrażliwości Czytelnika zależy, co z tym dalej zrobi. A w tle nieodmiennie słychać starego, dobrego rocka, który idealnie wpasowuje się ciąg zdarzeń.

Mam jednak ciągłe wrażenie niedosytu. W moim osobistym przekonaniu autora stać na więcej. Więcej można było wykrzesać z każdego rozdziału, więcej można było wykrzesać z książki, a i bohaterów, mam wrażenie, autor potraktował nieco po macoszemu – szczególnie tych drugoplanowych. Tam ukryty jest potencjał na minimum 200 kolejnych stron. Zabrakło mi nieco Ćwiekowego poczucia humoru. Nie żeby w książce całkiem nie było inteligentnych, dowcipnych wstawek i aluzji, ale jak na Ćwieka… mało. Niezmiennie cieszą kunsztowne, plastyczne opisy. Wróć. Przesadziłam. Realizm i obrazowość niektórych scen wywoływać może mdłości – jak wygląda człowiek po ostrym przepiciu, każdy wie i nie każdy życzy sobie poznawać dogłębnie szczegóły. Ale z drugiej strony – każdy ma takiego herosa, na jakiego sobie zasłużył… Wrażliwszych czytelników razić może również wulgarny język bohaterów, a szczególnie jednego z nich, jednakże po dogłębnej analizie psychologicznej stwierdzam, że bez tego języka postać Zwierzchowskiego byłaby co najmniej niepełna, by nie rzec wybrakowana. A propos języka. Jeśli ktoś nie miał nigdy do czynienia ze śląską gwarą, może być zaskoczony. Ja jestem zauroczona.

Nie zgadzam się z głosami krytyki odnośnie okładki. To znaczy, ona jest paskudna, ale wcale nie wyobrażałam sobie Dreszcza w lepszej formie fizycznej. Jak na mój gust, na wykreowanym wizerunku, gość i tak się świetnie trzyma, jeśli uwzględni się wiek plus styl życia. Natomiast ogólny image… Skąd u diabła ta badziewna peleryna? Nie wierzę, coby Zwierzu takie powiewające cóś nosił na grzbiecie. Nie w dobie “Iniemamocnych”, w których naukowo udowodniono, że pelerynki prowadzą bezpośrednio do zguby herosa, a obcisłe trykociki są co najmniej passe.

Podsumowując, książkę czyta się błyskawicznie, rozwesela, a czasem nawet skłania do refleksji. Łamie schematy, ocieka ironią, zadziwia i z pewnością budzi kontrowersje, a wszystko to w takt porządnego, rockowego brzmienia. Czekam na kolejną część, żywiąc nadzieję na inspirującą rozrywkę.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze