Fragment: Asgaria. Falcon – Grzegorz Wójcik

Podoba się?

W sierpniu nakładem Warszawskiej Firmy Wydawniczej została wydana książka “Asgaria. Falcon” autorstwa Grzegorza Wójcika. W rozwinięciu wpisu możecie przeczytać jej fragment, który być może zachęci Was do zapoznania się z tą historią.

Slanzer, młody adept magii, zostaje przyjęty do tajnej organizacji, która ma za zadanie kontrolować i regulować życie społeczne i polityczne w Asgarii. Nie będzie to łatwe zadanie, gdyż czasy są niespokojne – ojczyznę Slanzera rozrywają między sobą uniści i izolacjoniści, zachłanni politycy, ekolodzy, mniejszości seksualne i etniczne, a wreszcie także… istoty nie z tego świata. Kolejne misje, które wykonuje czarodziej, uświadamiają mu, jacy są ludzie i otaczający go świat. Boleśnie przekona się, że nie wszystko da się załatwić za pomocą magii.

Falcon Grzegorza Wójcika to tylko z pozoru historia wymyślonego świata. W rzeczywistości to książka o nas, o teraźniejszości będącej naszym udziałem.

O Autorze:
Grzegorz Wójcik – ur. w 1990 r., mieszka w Krakowie. Z wykształcenia finansista. „Asgaria. Falcon” to debiut pisarski autora.

Tytuł: Asgaria Falcon
Autor: Grzegorz Wójcik
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 402
ISBN: 978-83-8011-692-4
Format: 144×206
Cena: 42.00 zł

Fragment:

Razem z Lorkiem zmierzali w kierunku wskazanym na mapie przez Meletrota. Trochę wspominali czasy Akademii, żeby droga im się zbytnio nie dłużyła. Po paru godzinach jazdy na horyzoncie pojawił się cel ich podróży. Góry Szare. Slanzer uważał, że nazwa jest wyjątkowo adekwatna. Milcząc, jechali wąską ścieżką przez gęsty las. Slanzer cały czas zastanawiał się, jakie zadanie ich czeka. Lorek zdawał się czytać w jego myślach.
– Cóż, jak mawiał stary Bronibor, najlepszą metodą poznania jest wnikliwa obserwacja. – Powiedziawszy te słowa, zaczął wnikliwie przyglądać się deptanym końskimi kopytami mchom i porostom.
Slanzer uśmiechnął się. Być może to najlepszy sposób. Kiedy już miał zainicjować swój pierwszy precyzyjny wnik w miejscową roślinność, dotarło do niego, że przecież są łatwiejsze sposoby. Całkiem już zgłupiał przy tym Lorku. Skoncentrował się i zainwokował przeczucie. Zwykła zieleń lasu stała się niebieska. Skupił się na tym, żeby jego jaźń stała się jednością z otoczeniem. Ale nie wyczuł niczego. Najwidoczniej byli za daleko. Wtedy odezwał się Lorek.
– Patrz – powiedział mężczyzna i wskazał na drogę przed nimi.
Jakieś dwadzieścia metrów dalej na ziemi leżał jakiś kształt. Slanzer popędził konia. W miarę jak zbliżał się do czarnego kształtu, stawał się on coraz wyraźniejszy. Zwłoki. Czarne zwłoki czegoś, czego nie powinno być w tym świecie. Stworzenie było w połowie rozerwane.
– Ha, wygląda na to, że ktoś je dorwał przed nami – stwierdził oczywisty fakt Lorek.
Slanzer pochylił się nad zwłokami i zaczął je oglądać.
– Rozumiem, że śmierć istoty w jakimś sensie może być przykra, ale nie musisz się modlić – zażartował Lorek.
– Lorek, czy ty naprawdę jesteś tak głupi, czy tylko udajesz? – odparował Slanzer. Widząc, że Lorek nie do końca rozumie, o co mu chodzi, dodał: – Widziałeś kiedyś takie zwłoki?
Lorek uniósł brwi.
– Nieraz. Spopielone, zniszczone, zmiażdżone, rozdrobnione, zwęglone, rozerwane i stłuczone. Moje ulubione to uwędzone – rzekł rzeczowo Lorek.
– A widziałeś kiedyś rozerwane w połowie, w taki sposób, że nie da się określić, co to było?
Lorek dopiero wtedy podszedł do zwłok i się im przyjrzał.
– Zaiste, precyzyjne cięcie – powiedział po chwili.
– Cięcie? Może mieczem?
Ale Lorek dobrze wiedział, że nie istnieje miecz ani żadne inne ostrze, które mogłoby przeciąć istotę w samym środku, bez uszkadzania korpusu i kończyn. Dodatkowo ciało w miejscu, gdzie zostało
rozłączone, było całkowicie płaskie, bez żadnych dziur, wybrzuszeń czy innych skaz. Slanzer nie znał zaklęć, które mogłyby wykonać tak dokładną robotę.
– Za cholerę nie wiem, co mogło dokonać takich uszkodzeń – skrzywił się Lorek.
– Może to dlatego Meletrot nie zdradził nam szczegółów dotyczących naszego zadania. Może sam ich nie zna – powiedział Slanzer. Lorek chyba myślał podobnie.
Rozejrzeli się. Slanzer nie dostrzegł innych istot w pobliżu, nie widział też innych zwłok. Wyciągnął więc mapę. Płaskowyż Puszczyka był przed nimi. Ostrożnie skierowali się ku pobliskiej górze.

(…) jakieś dwieście metrów przed nimi znajdowała się grupa ludzi z wozami. Slanzer i Lorek skierowali się w ich stronę. Kiedy byli trochę bliżej, Slanzer pomyślał, że grupa ludzi składała się chyba z samych uczonych, ponieważ wszyscy nosili charakterystyczne długie purpurowe szaty.
– Witajcie – rzekł Lorek. – Zostaliśmy tutaj przysłani z oddziału Enklawy z Wyrmigrodu.
– Czarodzieje? – spytał jeden z grupy ludzi przy wozach.
– Tak – zapewnił Slanzer.
– Pewnie nie wiecie, dlaczego was tu wysłano, prawda? – zapytała jedna z kobiet, która nie miała na sobie purpurowej szaty i szczerze mówiąc wyglądała bardziej na czarodziejkę niż na uczoną.
– Prawda – oznajmili wspólnie.
– Jesteśmy grupą uczonych, przysłanych w celu zbadania pewnych podejrzanych okoliczności, jakie można było ostatnimi czasy tutaj zaobserwować. Jestem Rienna i przewodzę tej grupie.
– Wyglądacie, jakbyście byli tutaj już od dłuższego czasu – powiedział Slanzer, patrząc na wozy wyładowane po brzegi prowiantem, narzędziami i sprzętem.
– Nie wiem, o czym mówisz. Jesteśmy tutaj od wczoraj – powiedziała Rienna bez zająknięcia. Slanzer nie mógł się oprzeć wrażeniu, że kłamie, ale nie chciał wdawać się w szczegóły. Ludzie, którzy szukali pomocy Enklawy, rzadko kiedy byli wylewni.
– Skoro już tu jesteśmy, to może wyjaśnicie nam o co chodzi? – Lorek najwidoczniej chciał wdać się w szczegóły.
– Och, to doprawdy nic takiego – powiedziała Rienna. – Mamy tutaj tylko coś zbadać. Kiedy już to zrobimy, będziecie obaj wolni.
– To znaczy co zbadać? – niecierpliwił się Lorek. – Nie wyglądacie na kogoś, kto nie wie, co robi. – Lorek powiódł wzrokiem po zebranych wokół naukowcach.
– Nie ma się czym przejmować. Spójrzcie – powiedziała Rienna. – Nasz cel znajduje się tam, w dolinie. – Wskazała na wschód lekceważąco.
– Świetnie. To kiedy mamy się tam udać? – zapytał Lorek.
– Och, wyruszymy w ciągu godziny – powiedziała Rienna. Lorek zadał jeszcze parę podobnych pytań, ale wszystkie zostały zręcznie zbite przez czarodziejkę. – Na razie możecie chwilę odpocząć tutaj. – Wskazała im miejsce przy ognisku.
Kiedy już usiedli, Lorek odezwał się:
– Slanzer, czemu o nic nie spytałeś? Przecież dalej nic nie wiemy o celu naszej podróży.
– Czasami lepiej nie wiedzieć – odrzekł Slanzer.
– Daj spokój. Do wszystkich zleceń podchodzisz w taki sposób?
Slanzer głęboko westchnął i powiedział:
– Jeśli nie zauważyłeś, to ta cała Rienna nie ma najmniejszego zamiaru wyjaśnić nam ani dokąd idziemy, ani w jakim celu. W takich sytuacjach trzeba najzwyczajniej w świecie się zamknąć i poczekać na rozwój wydarzeń.
Na te słowa Lorek westchnął z rezygnacją. Slanzer zamyślił się na chwilę. Grupa, do której dołączyli, nie wyglądała na zwykłych badaczy. A Rienna nie była zwykłą czarodziejką. Miała pewnie tyle lat, co on, ale jakoś nie pamiętał jej z Akademii. Kobieta była drobnej postury, miała krótkie, starannie ułożone czarne włosy. Spojrzał na nią. Siedziała na uboczu z nogą na nodze i wydawała się być pochłonięta lekturą ręcznie prowadzonych zapisków. Papier wyglądał na bardzo stary. Rozejrzał się po reszcie jej ekipy. Grupę stanowiło dwanaście osób w purpurowych szatach symbolizujących profesurę. Slanzer nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ci ludzie czegoś się boją. Ale może była to po prostu rezygnacja – nie potrafi ł orzec. Po kilkudziesięciu minutach Rienna zakomunikowała:
– Pora ruszać.
Zaczęli pomału zmierzać w kierunku doliny. Jakieś dwa kilometry. W czasie drogi Lorek próbował podpytać profesorków o cel wędrówki, ale trzymali dzioby na kłódkę.
Zaczęło się już ściemniać. Slanzer cały czas rozglądał się wokół, ale poza rzadką zielenią niczego nie dostrzegał. Tam, gdzie wzrok nie poradzi, magia da radę – pomyślał. Kiedy złożył ręce na piersi i już zaczął się koncentrować, usłyszał:
– Nawet nie próbuj. – To był głos Rienny.
Uniósł brwi.
– Słucham?
– Słyszałeś. Zakazuję ci używania magii bez mojego wyraźnego polecenia – syknęła. Nie przypominała już tej opanowanej osoby, która z taką nonszalancją i spokojem zbijała pytania Lorka.
– Niech cię szlag… – wściekł się Lorek. – Czy łaskawa pani zechciałaby wreszcie wyjaśnić swoim uniżonym sługom, o co tu, kurwa, chodzi?
– Zaiste, byłoby to wyrazem wielkiej łaskawości, gdyby szanowna pani uchyliła rąbka tajemnicy – Dodał Slanzer.
Rienna spojrzała na nich. Jej oczy płonęły gniewem. Lorek poruszył się w siodle i z zaciętą minął krzyknął:
– Nie myśl, że trafi łaś na tchórzy. Jeśli tak się sprawy mają, to gotuj się na… – Ale Slanzer mu przerwał.
– Zgoda! – Lorek spojrzał na niego z niedowierzaniem. – Niech będzie po twojemu.
Rienna zmierzyła go wzrokiem, ale jej spojrzenie nie było już tak palące i nienawistne.
– Slanzer, czy ty oszalałeś? – spytał Lorek.
– Nie. Mam już dość tej czczej gadaniny. Prowadź do doliny, szanowna pani – powiedział czarodziej.
– Czy naprawdę cię…
– Lorek, daj spokój. A poza tym… – Slanzer zamyślił się na chwilę. – Im prędzej znajdziemy się w dolinie, tym szybciej dowiemy się, po co zostaliśmy wezwani na to zadupie – dodał poważnie.
– A więc jedźmy wreszcie do tej przeklętej doliny – powiedział odchodzący już od zmysłów Lorek.
Mimo kłótni sprzed chwili Rienna była najwidoczniej tego samego zdania, ponieważ bez zbędnych uwag pospieszyła konia. Byli już tuż-tuż. Slanzer zastanawiał się, jakie okoliczności musiałyby zajść oraz jaką formę miałoby to pozwolenie na używanie czarów. Ale nie kłócił się o to. Nienawidził bezsensowych dyskusji. Po paru minutach byli w dolinie. Zwolnili.
– Schodzimy z koni – rozkazała Rienna.
Lorek już otworzył usta, ale Slanzer był pierwszy.
– Schodzimy – rzekł i zeskoczył z konia, mocno uderzając o ziemię. Lorek z ociąganiem uczynił to samo.
Rienna spojrzała na nich.
– Ty – wskazała na Lorka – będziesz szedł z przodu. A ty – wskazała na Slanzera – będziesz zamykać pochód.
– Czy mogę zapytać…
– Nie – ucięła Rienna.
Ustawili się we wskazanych pozycjach. Pomiędzy nimi znajdowała się reszta grupy.
– Dalej – rzekła Rienna.
– Co?
– Odległość między wami a nami musi wynosić co najmniej dziesięć metrów – odpowiedziała.
Nie chciało mu się nawet pytać. Wypełnił polecenie. Rienna powiodła wzrokiem po całej grupie i dała hasło do marszu. Lorek miał pewne wątpliwości, gdzie dokładnie ma iść, ale Rienna wskazała palcem sam środek doliny. Ruszyli.
Po obu stronach doliny znajdowały się strome zbocza skalne porośnięte gęstym lasem iglastym. Teren, przez który można było przejść, miał szerokość około czterdziestu metrów. Było już tak ciemno, że Slanzer ledwo widział drogę przed sobą. Najwidoczniej nie tylko on. Rienna uniosła dłoń, z której wystrzelił snop światła rozjaśniający okolicę. Szli dalej. Od momentu, gdy weszli do doliny, Rienna cały czas konsultowała coś z resztą grupy, ale Slanzer, ze względu na dzielące go od niej dziesięć metrów, nie był w stanie usłyszeć, o co dokładnie chodzi. Słyszał tylko pojedyncze słowa takie jak:
– Rozdarcie… turbulencje… lunarne… czasoprzestrzenne…
Cała dyskusja zlewała mu się w jakiś naukowy bełkot, który tylko wprawieni znawcy mogliby rozszyfrować. W miarę jak maszerowali, rosło w nim napięcie. Rienna zaciągnęła ich w jakieś zapomniane przez świat miejsce, w całkowitej ciemności i do tego otoczone gęstym poszyciem leśnym. Większość ludzi już dawno by czmychnęła. Ba, nawet by nie weszła po zmroku do takiej doliny. Staż Slanzera w Enklawie wynosił tylko rok, ale było to wystarczająco długo, żeby nauczyć się, że czarodzieje byli wzywani do takich prac, z którymi większość normalnych ludzi nie dałaby sobie rady. Od ludzi obdarzonych energią ze szczelin wszyscy wymagali rzeczy niemożliwych. Slanzer już się do tego przyzwyczaił.
Wtem przystanął, bo niecałe dwieście metrów przed nim doszło do niesamowicie intensywnego rozbłysku niebieskiego światła. Jaśniejąca nad ich głowami kula utworzona przez Riennę zgasła. A potem zapanowała kompletna ciemność. Slanzer nie widział nawet czubków swoich butów.
– Slanzer, widziałeś to?! – krzyknął Lorek, znajdujący się z samego przodu ekipy.
– Widziałem, ale za cholerę nie wiem, co to jest! – wrzasnął Slanzer w kierunku, z którego, jak mu się zdawało, dobiegł go krzyk.
– Może to stary Bronibor zbytnio się zbiesił w wychodku!? – wrzasnął ile sił w płucach Lorek.
Normalnie wszyscy parsknęliby śmiechem. Ale nie było normalnie. Rienna zdawała się kompletnie ich lekceważyć. Slanzer nadstawił uszu i zaczął wsłuchiwać się w ciemność. Minęło kilkadziesiąt sekund. Dopiero wtedy pojawiła się przed nim świetlista kula rozjaśniająca nieprzebrany mrok, jaki ich otaczał, przyzwana, jak podejrzewał, przez Riennę. O mało nie spadł z konia.
– Jasna cholera! – wrzasnął Lorek. – Co to, kurwa, jest! – krzyczał.
Byli otoczeni. Otoczeni przez czarne kształty. Przez błyskające kły i szpony. Przez skumulowaną w niewyraźnych postaciach nienawiść i żądzę mordu. Slanzer nie wiedział, ile istot pojawiło się wokół niego. Wiedział tylko, że ma mało czasu. Żałośnie mało.

© Grzegorz Wójcik 2014

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze