“Sześć światów Hain” – recenzja

Podoba się?

Bardzo trudno jest recenzować klasyków. Szczególnie tych, których twórczość zapisała się złotymi zgłoskami w kanonie fantastyki. Co jeszcze można napisać o ich książkach, nagradzanych i uwielbianych na całym świecie, stanowiących nieraz podwaliny gatunku, niedościgniony wzór, do którego chcieliby dążyć aspirujący pisarze? Jak pisać o powieściach sprzed pół wieku, nie muszących już niczego udowadniać, skoro nazwisko autora stanowi dla nich najlepszą reklamę? No cóż, zadanie jest trudne, ale można przecież spróbować.

Wydawnictwo Prószyński i S-ka – po sprezentowaniu nam książki zawierającej wszystkie historie dotyczące Ziemiomorza, fantastycznej krainy stworzonej przez Ursulę Le Guin – postanowiło powtórzyć ten zabieg, serwując nam „Sześć światów Hain”.

To opasłe tomiszcze w niezwykle klimatycznej okładce jest zbiorem sześciu najstarszych powieści Le Guin należących do cyklu „Ekumena” (nazywanym także cyklem „Hain”). W jej skład wchodzą: „Świat Racannona”, „Planeta wygania”, „Miasto złudzeń”, „Lewa ręka ciemności”, „Słowo >>las<< znaczy >>świat<<” i „Wydziedziczeni”. Jak na sześć osobnych książek przystało, prezentują nam sześć historii różniących się wszystkim, czym tylko mogą różnić się nie wchodzące w skład sagi powieści. Nie znajdziemy w nich tych samych bohaterów czy miejsc, ponieważ akcja każdej z nich dzieje się na innej planecie w odstępach nieraz tysięcy lat. Tym jednak, co łączy je wszystkie jest Ekumena, czy też Liga Wszystkich Światów – międzygalaktyczna organizacja zrzeszająca planety zamieszkałe przez humanoidów wszelkiej maści. Jednak w żądnej ze wspomnianych historii, opowieść o Ekumenie nie wysuwa się na pierwszy plan, stanowi jedynie tło dla opisywanych wydarzeń, na które nieraz nie zwraca się uwagi. Szczególnie, gdyby pomiędzy jednym a drugim tytułem minęło kilka lat publikacji. Zebranie ich w jedną książkę sprzyja jednak szerszemu poglądowi na fabułę, dostrzeganiu nawiązań, w innym wypadku niezauważalnych.

Pisanie o każdej opowieści z osobna nieco mija się z celem, ponieważ każda z nich została już dawno doceniona przez światową publikę, a także zaowocowałoby to sześcioma różnymi recenzjami. Pokochałam „Świat Racannona” za zatarcie granicy pomiędzy fantasy a science-fiction, a „Miasto złudzeń” za głównego bohatera. „Słowo…” kojarzyło mi się nieco z „Podbojem Planety Małp”, ale ponieważ oba tytuły pojawiły się w 1972 roku, nie wiem, kto na kim się wzorował (ale w przypadku tak dwóch różnych mediów, pojawiających się w tak krótkim odstępie czasu, chyba nie można mówić o naśladownictwie). „Lewą rękę ciemności” odkryłam po raz drugi, stwierdzając, że w końcu do niej dorosłam. Prawdziwy „opór” napotkałam podczas czytania „Wydziedziczonych”, zakładam więc, że i w tym wypadku musi minąć nieco czasu, bym mogła ich lepiej zrozumieć. Spróbujmy jednak spojrzeć na to jak na całość, wyłuskując przy tym historię Ekumeny.

Tytułowa Hain jest planetą, z której wywodzi się najstarsza rasa wszechświata, dająca początek wszystkim innym rasom, w tym nam, Terranom (Ziemianom). Głównym celem Hainów jest zjednoczenie wszystkich „kuzynów” w celu wymiany towarów i zdobywania wiedzy, w czym pomaga im niezwykła technologia, której sztandarowymi przykładami są statki poruszające się z prędkością światła, czy ansibl umożliwiający rozmowę z dowolnym miejscem we wszechświecie bez straty czasu potrzebnego na przebycie przestrzeni. Tak powstała Liga Wszystkich Światów, nazwana później Ekumeną. Zawarte w zbiorze historie pozwalają nam prześledzić jej narodziny, trudne początki, największe odkrycia, „standardową” procedurę włączenia nowego członka i tajemniczy koniec. Jednak, podobnie jak w przypadku „Ziemiomorza”, kolejność poszczególnych opowieści związana jest z chronologią ich wydania, a nie wydarzeń w nich opisanych. Jeśli traktuje się je jako niezależne powieści, w niczym to nie przeszkadza, jednak kiedy patrzy się na „Sześć światów Hain” jako historię Ekumeny, powstaje nam niezły galimatias. Dla zainteresowanych: proponowana przeze mnie kolejność czytania poszczególnych historii wygląda następująco:

1. „Wydziedziczeni”
2. „Słowo >>las<< znaczy >>świat<<”
3. „Świat Racannona”
4. „Lewa ręka ciemności”
5. „Planeta wygania”
6. „Miasto złudzeń”

Od strony technicznej niemal 950-stronicowa „kobyłka” może przerażać, podobnie jak mała czcionka, ale czyta ją się zadziwiająco wygodnie (testowane w komunikacji miejskiej), chociaż długo. Dla porównania powiem, że wydała mi się poręczniejsza niż „Droga Królów”, co moim zdaniem jest zasługą twardej okładki, znacznie poprawiającej możliwość chwytu. Dodatkowo strony są szyte, a nie klejone, co przedłuży jej żywot (wspomniana przeze mnie „Droga Królów” zaczęła tracić kartki już pod koniec czytania).

Jak recenzować klasyków? Nie mogę zachwycać się treścią lub ją ganić, ponieważ wszystkie opinie na ten temat zostały już powiedziane. Mogę za to cieszyć się z zacnego wydania, które zebrało te opowieści do kupy, pozwalając mi je odkryć na nowo i spojrzeć na nie jako części większej całości.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze