Ilona Andrews “Magia zabija” – recenzja

Podoba się?

Przyszłość. Atlanta. Świat po Przesunięciu, w którym magia walczy z technologią o przejęcie władzy. Zmiennokształtni, wampiry czy chodzące po ziemi bóstwa rodem z mitów to codzienność dla mieszkańców miasta, w tym Kate Daniels.
Po wydarzeniach z tomu czwartego główna bohaterka zmuszona została otworzyć swój własny biznes – biuro detektywistyczne, więc kiedy magiczny naukowiec i jego tajemnicze urządzenie znikają w niewyjaśnionych okolicznościach z pilnie strzeżonego domu, jego opiekunowie proszą o pomoc właśnie Kate. Choć niemal od samego początku sprawa wydaje się jej być podejrzana, decyduje się na przyjęcie zlecenia. Bo przecież, gdy prowadzisz własny biznes, a klienci nie pchają się drzwiami i oknami, nie można pozwolić sobie na większe wybrzydzanie w ofertach, nieprawdaż?
„Magia zabija” to już piąty tom cyklu stworzonego przez pisarki duet kryjący się pod pseudonimem Ilona Andrews. Od pierwszej części Czytelnik miał okazję poznawać życie zawodowe i prywatne Daniels, jak i mieszkańców Twierdzy, zmiennokształtnych. Przez ten czas dane nam było poznać szereg bohaterów, zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych, czy też takich, których nie do końca można by przypisać do którejkolwiek ze stron barykady. W tym tomie nie jest inaczej – poznajemy dalej, dogłębniej losy tych już znanych, np. Andrei, Julie bądź Saimana, lecz również spotykamy kilka nowych postaci: Jewdokię i jej szaloną „rosyjską mafię” czy Ascanio – młodego boudę, który nie jest najlepszy w przestrzeganiu obowiązujących zasad, co też przysporzy odbiorcy wglądu w zabawne, ale też nieraz niebezpieczne sytuacje.
Natomiast trudno byłoby zaprzeczyć faktowi, iż sama Kate jest wciąż tą samą dziewczyną, którą poznaliśmy w „Magia kąsa”. Wciąż jest silna pod względem fizycznym, jak i psychicznym, jednak wtedy jedyną cenną „rzeczą”, jaką mogła stracić było jej własne życie. Lecz przez wszystkie te tomy mogliśmy obserwować, jak główna bohaterka cyklu pozwala, by za mur, który wokół siebie zbudowała, wkradło się coraz więcej osób – mimo ostrzeżeń, jakie niegdyś otrzymała od Vorona bądź Grega. A skutek tego jest taki, że na chwilę obecną znalazłoby się dla niej wiele straszniejszych tortur niż własna śmierć. Oczywiście mimo powyższego, Daniels nie stała się mniej drapieżna lub żądna walki. Dostajemy po prostu obraz jak najbardziej naturalnej kobiety – takiej, która potrafi i nienawidzić, i kochać.
Curran natomiast, w moim odczuciu, od początku niewiele się zmienił. Jedynie związek z Kate nauczył go, iż czasem trzeba iść na kompromis, choć nieraz przychodzi to z wielkim trudem. Jego Futrzastość to taka stała opoka, kotwica, na której wesprzeć się może zarówno wybranka jego serca, jak również zmiennokształtni.
Ale wracając do fabuły. Tym razem, jak już wspomniałam, Ilona Andrews zdecydowała się sprowadzić na Atlantę i jej mieszkańców zagrożenie nie ze strony magicznych istot, lecz ze strony naukowca, którego wynalazek teoretycznie miał służyć słusznym celom. Jednak nie od dziś wiadomo, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane i urządzenie, miast nieść pomoc, może sprowadzić zagładę na każdego, kto ma w sobie choćby odrobinę magii. Zwłaszcza, gdy kontrolę nad nim przejmuje grupa fanatyków, która nienawidzi wszystkiego, co z nią związane. To jest oczywiście główna oś i problematyka „Magia zabija”, wokół której skupione są zawarte w powieści wydarzenia. Stanowi ekscytującą walkę z nieubłaganie upływającym czasem, poszukiwaniami i wewnętrznymi intrygami, dającymi Czytelnikowi wiele emocji podczas lektury. Jednak poboczne wątki, którymi okraszona jest historia również dopracowane zostały w sposób zadowalający, tworząc spójną całość, na jaką składa się książka. Oczywiście akcja, w iście andrewsowskim stylu, rusza z kopyta już od pierwszych stron, a Kate Daniels, prócz ocalenia świata, musi radzić sobie też z prywatnymi problemami – tymi stwarzanymi przez Julie, jak również z bolesną prawdą na temat swej przeszłości.
Teraz parę słów na temat wydania. Pod względem estetycznym czy korekty raczej nie ma się do czego przyczepić. Co ciekawe, cykl o Kate Daniels w ciągu pięciu tomów, które ukazały się na rynku polskim, ma już trzeciego tłumacza. Tym razem zajęcia tego podjął się pan. I zmianę tę można, po raz kolejny, wyczuć. Nie kwestionuję tu kompetencji osoby dokonującej przekładu, lecz w męskim wydaniu jest on nieco inny od tego, do czego już się przyzwyczaiłam. Nigdy nie ukrywałam, że nie jestem fanką grafik, jakie trafiają na okładki tej serii. Kiedy już przebolałam zmianę czcionki i jakoś pogodziłam z zaburzeniem wyglądu tomów na półce, teraz przyjdzie mi się przyzwyczaić do faktu, iż zmieniła się modelka użyczająca twarzy głównej bohaterce. Oczywiście to nie wina Fabryki Słów, gdyż zmian dokonano w oryginalnym, amerykańskim wydaniu, lecz nic na to nie poradzę, że mnie to razi w oczy.
Podsumowując, „Magia zabija” ma jedną, zasadniczą i ogromną wadę – zbyt szybko się kończy! I teraz przyjdzie mi czekać (oby jak najkrócej, drogi Wydawco!) na kolejny tom. A ja chcę go już! Natychmiast!

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze