Joe Abercrombie “Pół wojny” – recenzja

Podoba się?

Ostatniej części cyklu Morze Drzazg przyświeca pewne motto. Jedynie połowa wojny toczy się na miecze. Drugie pół wygrywają słowa. Zwłaszcza, gdy tak, jak Skara posiada się szczególny talent do zaplatania ich w zdania, które mogą połączyć zagorzałych wrogów bądź dzielić odwiecznych przyjaciół.„Pół wojny” to trzeci, z założenia ostatni, tom serii, której autorem jest Joe Abercrombie. Teoretycznie mają być to powieści Young Adult, jednak osoby będące już wiekowo poza tą kategorią (czego sama jestem przykładem) spokojnie mogą sięgnąć po przygody Yarviego i jego kompanów.
Tym razem główną bohaterką powieści jest ledwo pełnoletnia księżniczka Throvenlandu, Skara, której życie w jedną noc wywraca się do góry nogami – najbliżsi giną zamordowani w bestialski sposób, a rodowa siedziba zostaje obrócona w popiół. Dziewczyna zmuszona jest uciekać wprost w objęcia swej kuzynki, królowej Laithlin, i jej doradcy, Ojca Yarviego. Dalej Czytelnik obserwuje jej przeobrażenie: od zagubionej nastolatki po godną swego ludu i pieśni królową, lecz tak naprawdę losy dziewczyny stanowią jedynie dodatek do rozgrywki, która na kartach książki toczy się za sprawą Ministra Gettlandu, który nie zawaha się przed niczym, byle tylko dotrzymać złożonej ongiś obietnicy.
Mówiąc o „Pół wojny”, czy nawet całym cyklu Morze Drzazg, trudno nazwać je dziełem spod gwiazdy „they lived happily ever after”, wręcz przeciwnie, większość rozpoczętych w niej wątków kończy się w sposób jeśli już nie śmiertelny, to przynajmniej smutny i przykry. W moim odczuciu, Abercrombie dał odbiorcom trochę słodkości w „Pół świata”, by w ostatniej części cyklu do tych chwil radości dołożyć sporą garść żalu. Choć, z drugiej strony, takie po prostu jest życie, rzadko kiedy wszystko toczy się w nim pomyślnie, pozwalając nam spoglądać na świat przez różowe okulary. A co za tym idzie, możemy uznać, iż autor nie odarł swych książek z najzwyklejszego w świecie, codziennego realizmu, nie zaserwował słodkiej idylli ze szczęśliwym zakończeniem, chociaż zapewne dużo przyjemniej byłoby takie przeczytać.
Fabuła powieści skupia się na dążeniach zjednoczonych (najbardziej jak tylko się da) sił Gettlandu, Vansterlandu i Throvenlandu do odparcia wojsk Najwyższego Króla przed zdobyciem ostatniej stojącej im na drodze Twierdzy, jeśli ona upadnie, droga dla Jednobóstwa stanie otworem. Tak jak w poprzednich częściach akcja potrafi trzymać w napięciu, a rozwiązania zastosowane przez Abercrombiego bywają nieprzewidywalne. Ponadto autor postanowił uchylić przed Czytelnikiem ciut większego rąbka na temat wykreowanego przez siebie Uniwersum. Mimo że już w poprzednich częściach pojawiały się pewne informacje, które mogły to i owo sugerować odbiorcy, tym razem praktycznie na tacy zostaje nam podane, kim były Elfy, czym było rozbicie Bóstwa oraz co to za zakazana magia, którą posługuje się, poznana już wcześniej, Skifra. Choć to rozwiązanie akurat dla mnie nie było zaskoczeniem, ta przewidywalność na szczęście nie umniejsza jednak walorów powieści Abercrombiego – całość, pomimo dość smutnego wydźwięku, czyta się przyjemnie.
Na kartach tych trzech części niejednokrotnie można było obserwować przemianę bohaterów, najczęściej ich droga biegła od tych niekoniecznie dobrych do tych, może nie idealnych, ale ciut lepszych, uczciwszych. Cześć z nich zmieniała się chwilę przed śmiercią, część dorastała z biegiem wydarzeń, przewartościowując swoje pragnienia względem świata i innych ludzi, a kolejnym dane było zaakceptować w pełni rolę napisaną dlań przez życie. Jednak tym, który zmienił się w ciągu całej tej historii najbardziej, jest Yarvi – od przestraszonego, zakutego w kajdany nastolatka, po bezwzględnego człowieka, który, by osiągnąć swój cel, „podpisze pakt z samym diabłem”. Skłamałabym pisząc, że przeobrażenie, jakie przeszła jego postać można nazwać pozytywnym. Bo o ile w pierwszej części cyklu wzbudzać mógł współczucie, a nawet sympatię, tak z każdą kolejną wzbudzał coraz mniej zaufania, by na koniec jedynym uczuciem, którym mogłam go darzyć, było obrzydzenie.
Chociaż w całym cyklu wiele jest cytatów wartych zapamiętania, mnie w głowie na dłużej zapadł jeden, przeczytany właśnie w „Pół wojny”. I nie, nie jest to żadne odkrywcze stwierdzenie, wręcz truizm, który w różnych formach każdy z nas słyszał lub czytał nie raz i dwa. Mianowicie: „każda droga kończy się pod Ostatnimi Wrotami”. Ot, takie przypomnienie o śmierci i o tym, iż każdemu z nas pewnego dnia przyjdzie ją spotkać, niezależnie od przebiegu naszego życia.
Podsumowując, cykl Morze Drzazg jest dobrze skrojonym fantasy, nie tylko dla tych młodszych, które łączy w sobie ciekawe pomysły, wątki i postacie. I choć historia zemsty Yarviego jest już zamknięta, to autor pozostawił sobie pewną furtkę na stworzenie spin-offów, po które chętnie bym sięgnęła. Mam tylko nadzieję, iż byłyby w trochę bardziej optymistycznym nastroju.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze