Martwy rewir – recenzja

Podoba się?

okładkaOstatnio czytanie kolejnych tomów Harry’ego Dresdena przypomina mi huśtanie się na huśtawce. Wzbijamy się w górę, tylko po to, aby znów opaść. Biorąc jeszcze pod uwagę, że Jim Butcher opisuje kolejne przygody naszego maga–detektywa bez jakiegokolwiek widocznego wątku głównego, który spinałby razem te wszystkie części, Czytelnik ma trochę twardszy orzech do zgryzienia. Widzicie, prawie w każdej serii pojawi się jakaś słabsza książka. Wtedy zazwyczaj staram się dobrnąć do końca, żeby sprawdzić, jak rozwinęły się wątki kontynuowane na przestrzeni całego cyklu, istotne dla zakończenia historii. Pod tym względem Akta Harry’ego Dresdena przypominają średniej klasy sezon serialu proceduralnego, w którym oglądamy kolejne odcinki przedstawiające nowe sprawy dla samego poznawania nowych spraw.

Niekoniecznie jest to coś złego, nie każda seria w końcu musi być połączona jakimś głównym wątkiem, spinającym całość. Książki Butchera mają tutaj coś wspólnego z powieściami z cyklu o Stephanie Plum, autorstwa Janet Evanovich. Lekkie, delikatnie odmóżdżające, fantastycznie zabawne i wypełnione morzem interesujących bohaterów, którzy są w stanie sprawić, że Czytelnik zostaje wciągnięty w opowiadaną historię, nawet jeśli ta na początku go nie interesuje. Sposób prowadzenia obydwu tych serii jednak potrafi porządnie zirytować.

I Martwy rewir Butchera mnie właśnie zirytował.
Z jednej strony mamy tutaj bowiem to, czego w tym cyklu urban fantasy nigdy nie zabrakło – świetny humor, wciągająca zagadka, nowi bohaterowie nie mniej intrygujący niż ci doskonale nam znani i oczywiście świetnie poprowadzona narracja. W Aktach… bez tego specyficznego, lekkiego, pierwszoosobowego i gawędziarskiego tonu, jakim przemawia do czytelników Harry, powieści nie byłyby tym samym, czym są teraz.

Jak więc widzicie, byłabym wręcz wniebowzięta po przeczytaniu tej powieści – kiedy idzie o te serie, do których mam słabość, przy słabszych częściach potrafię być miękka – gdyby nie ta wzrastająca z tomu na tom, nie dająca się okiełznać irytacja. Widzicie, fakt, że główny bohater książki wciąż jest spłukany, tonie w niekończących się kłopotach i wpada w nowe, a co gorsza, podjęcie jakiejkolwiek decyzji zajmuje mu bite cztery części cyklu (to nie jest wyolbrzymienie) – to wszystko kiedyś przestaje być zabawne. „Martwy rewir”, wybija się takimi wątkami jak rozwijająca się relacja Dresdena z Thomasem, doktorkiem Buttersem tańczącym polkę czy intrygującym pojawieniem się Strażników oraz całkiem niespodziewanym zwrotem akcji z ich udziałem pod sam koniec powieści. Poza tym wszystkim siódma część Akt Harry’ego Dresdena jest jednak wciąż dreptaniem w miejscu.

Możecie nazwać mnie rozczarowaną fanką, która patrzy na swojego ulubionego idola i słucha granej przez niego piosenki z oczarowaniem, ale także ze świadomością, że potrafi lepiej. Niech tak będzie. Jim Butcher naprawdę potrafi lepiej. Po sześciu częściach sięgania po Akta Dresdena w poszukiwaniu dobrej rozrywki i wciągającej historii, po siódmą chwyciłam z niewielką ostrożnością, bo zapomniałam, czy Krwawe rytuały, szósty tom serii, odpowiadał wznoszeniu się czy opadaniu na huśtawce. Czy to był dół, czy góra? I dlaczego Jim Butcher tak bardzo umiłował sobie ten motyw huśtawki? Szczerze mówiąc, wolałabym rollercoster. Przy nim przynajmniej nie ma znaczenia, w którym momencie się znajdujesz, bo każda minuta dostarcza ci taką samą porcję czystej rozrywki. Ach, czy następna część Akt Harry’ego Dresdena może być już rollercosterem? Proszę?

autor: Jim Butcher
cykl: Akta Harry’ego Dresdena
tytuł: Martwy rewir
tłumaczenie: Wojciech Szypuła
tytuł oryginału: Dead beat
data wydania: marzec 2016
ISBN: 9788374806282
liczba stron: 624
kategoria: fantastyka,urban fantasy
język: polski

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze