Anna Lange “Clovis LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu” – recenzja

Podoba się?

“Clovis LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu” to powieściowy debiut, ukrywającej się pod pseudonimem Anna Lange, doktor habilitowanej jednej z warszawskich uczelni. Książka przenosi Czytelników do Londynu czasów wiktoriańskich, gdzie magia nie jest jedynie wymysłem z bajek, a rzeczywistym elementem krajobrazu.

Może to nie jest powód do dumy, gdyż jak mówi porzekadło – nie oceniaj książki po okładce – to właśnie oprawa powieści dostrzeżona na stronie wydawnictwa SQN była tym, co zadecydowało o moim zainteresowaniu powyższą pozycją. Następnie, po szybkim i niezbyt dogłębnym (ach, te ewentualne spoilery) zapoznaniu się z opisem wiedziałam, że jest to książka, którą na pewno muszę przeczytać.

Jak wskazuje tytuł, głównym bohaterem jest tu Clovis, młody arystokrata, który (delikatnie rzecz ujmując) nie żyje w najlepszych stosunkach ze swoją rodziną, gdyż, jako osoba poczęta przy użyciu magii, według nich jest istotą niegodną istnienia. Za kolejnego wiodącego prym bohatera spokojnie można uznać Johna Dobsona, nadinspektora magicznego wydziału Scotland Yardu, z którym LaFay zna się ze szkolnych czasów oraz, choć w mniejszym stopniu, młodszą siostrę policjanta, Alicję.

Świat, który wykreowała autorka na kartach swojej debiutanckiej powieści, prócz wzbogacenia o magię, nie odbiega zbytnio od tego, co dane nam było poznać na kartach publikacji historycznych. Mamy tu nawet nawiązania do pewnych postaci, które żyły naprawdę, co w pewnym sensie, moim zdaniem, urealnia przedstawione wydarzenia. A trzeba przyznać, że Anna Lange bardzo skrupulatnie podeszła do kwestii, nazwijmy to, opracowania naukowego. Stworzony przez nią klimat, pilnowanie konwenansów i odtworzenie życia ówczesnych ludzi bardzo udanie oddaje ducha tamtej epoki. Również elementy magiczne zostały przez Lange dopracowane w najmniejszych szczegółach – ot np. takie przedstawienie mimira czy zaklęcia, jakich używają magowie, to części powieści, o które skrupulatnie zadbano.

Kolejnym wartym wspomnienia elementem książki jest jej język. Może zabrzmieć to dziwnie, ale rzadko kiedy zdarza się, by książki stworzone w naszym rodzimym języku były napisane z aż taką dbałością językową oraz gramatyczną. I choć momentami treść nabiera przez to lekkiej sztywności, to z drugiej strony właśnie dzięki temu można jeszcze bardziej wczuć się w czasy, w których dzieje się akcja.

“Clovis…” nie obeszło się też bez wątku romantycznego. Chociaż jest on dostosowany do epoki, w której młoda, niezamężna kobieta nie mogła przebywać sam na sam w jednym pomieszczeniu z niespokrewnionym mężczyzną bez towarzystwa przyzwoitki, itp., to muszę przyznać, iż na stare lata robię się chyba nazbyt miękka, gdyż te subtelne amory przedstawione przez autorkę oraz wszystkie kłody rzucane zainteresowanym sobą nawzajem młodym, mimo że tak naiwne i sztampowe, przypadły mi do gustu.

Jednak w moim prywatnym odczuciu debiut Anny Lange nie jest powieścią wolną od wad.

Zacznijmy od czegoś, do czego mam mieszane uczucia, ponieważ z jednej strony jest dowodem zdolności autorki w kreowaniu postaci, a z drugiej trąci pewną schematycznością.

Nie można odmówić twórczyni, iż stworzeni przez nią na kartach powieści bohaterowie są pełnokrwistymi, obdarzonymi charakterem indywidualnościami. Jak każdy człowiek z krwi i kości, mają swoje mocne i słabe strony, cechy, za które można je kochać lub nienawidzić. I to byłby plus. Minusem natomiast jest fakt, iż podział na pozytywne i negatywne postacie jest tu tak mocno zaznaczony, niemalże narzucony Czytelnikowi.

John, honorowy, opiekuńczy względem słabszych, były wojskowy z zasadami, których nigdy nie łamie, a kłamać niezbyt potrafi, bezwzględnie należy do obozu tych dobrych. Tyczy się to również Clovisa, bo choć sam uważa się za niezbyt dobrą partię, to mimo swych nielicznych występków jest osobą wzbudzającą pozytywne uczucia.

Natomiast ci, którzy z założenia mieli być przez odbiorcę uznawani za tych złych, tacy właśnie są. Szkoda, że autorka nie pozostawiła więcej miejsca dla odcieni szarości.

Raził mnie również fakt, iż pomimo że w książce pojawia się magia jest jej dość niewiele – kilka zaklęć, wyszczególnienie głównych specjalizacji. Brak tu efektownego – w hollywoodzkim znaczeniu tego słowa – rzucania czarami.

Rozczarowywał lekko również wątek kryminalny, gdyż nie było w nim wielkiej tajemniczości i utrzymywania niepewności w Czytelniku, któż też jest tym schwarzcharakterem odpowiedzialnym za popełniane w powieści zbrodnie.

“Clovis LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu” to, mimo pewnych minusów, książka, która na pewno warta jest uwagi. Osobiście bardzo chętnie przeczytałabym kontynuację przygód opisanego powyżej tria i poobserwowała, w jakim kierunku potoczy się działalność Anny Lange. Wiktoriański Londyn skrywa w sobie wystarczająco wiele tajemnic, by zapewnić autorce masę tematów mogących posłużyć za fabułę powieści.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze