Bramy Światłości. Część I – Maja Lidia Kossakowska – recenzja

Podoba się?

“Bramy Światłości” dotarły do mnie w formie prezentu od wydawnictwa, opakowane w kremowy zwój delikatnej materii, przewiązane niebieską wstęgą – iście anielska oprawa. Wewnątrz znalazłam białe pióro… Nic to, że niewielkie – każdy ma takiego anioła, na jakiego zasłużył. Przyznam, że całość wywarła na mnie wielce pozytywne wrażenie, zachęcając do lektury, której nieco się obawiałam.

Kolejna historia opowiadająca o perypetiach Daimona Freya przenosi nas z powrotem w klimaty niebiańskie w niepowtarzalnym wydaniu Mai Lidii Kossakowskiej. To obowiązkowa pozycja dla wszystkich miłośników serii, dla tych, którzy tęsknią za całą tą anielską bandą, za ich przywarami, słabościami i butą. Za charakterystycznym stylem autorki, ekwilibrystyką językową z wirtuozerią wykorzystywaną przez pisarkę do kreacji światów.

Główną postacią dramatu pozostaje Abbadon, który, wbrew poczuciu odrzucenia oraz utraty, nie potrafi i, w ostatecznym rozrachunku, nie chce odmówić pomocy starym kumplom. Zatem ponownie podejmuje się misji wariackiej, straceńczej, niosącej go na peryferie światów. Tym razem wyrusza do Sfer Poza Czasem, okrytych nimbem tajemnicy i grozy. A wszystko to za sprawą niekonwencjonalnej anielicy – podróżniczki i badaczki – Świetlistej Sereny, która w odległych przestrzeniach natknęła się na emanację Jasności. Zadaniem Daimona Freya jest sprawdzić tę informację, a w razie zidentyfikowania niebezpieczeństwa (czyli Antykreatora, podszywającego się pod Boga) zniszczyć zagrożenie. Ale potwierdzenie obecności Pana poza Królestwem również może mieć groźne reperkusje. Co wtedy? Zadanie iście heroiczne, jak przystało na Niszczyciela Światów. Jednak w tej wyprawie towarzyszy mu pokaźna rzesza osób: anielscy magowie, weterani niebiańskich żołnierzy, cała plejada międzyrasowych pomocników, tragarzy i wojowników oraz sama Serena, z którą Abbadon sobie raczej nie radzi, a pozbyć się jej nie może, gdyż jako jedyna zna ona drogę i zasady rządzące w światach Sfer Poza Czasem. Ekspedycja sponsorowana przez regenta Królestwa przygotowana jest z rozmachem i zakrojona na wielką skalę. Wszak chodzi o odkrycie prawdy i być może odnalezienie Pana. Cała pierwsza część „Bram Światłości” oparta jest o schemat drogi. Wraz z drużyną przemierzamy odległe krainy, zanurzając się w ich kulturze, wierzeniach i klimacie. Jest to możliwe dzięki plastycznemu, bogatemu językowi z maestrią i artyzmem stosowanemu przez pisarkę. Kossakowska niejednokrotnie udowodniła, że jest mistrzynią słowa w formowaniu światów. Czarodziejką, potrafiącą przesączyć swe wizje do głowy czytelnika. Tak jest i tym razem. Autorka obficie czerpie z hinduizmu, ale sięga również do wierzeń ludów azjatyckich, mitów greckich, rzymskich, egipskich, celtyckich, tkając na ich kanwie swoisty kobierzec miejsc i bytów. Stylistyka utworu stanowi jego niewątpliwą zaletę dla wszystkich ceniących sobie piękno języka.

Sporo miejsca pisarka poświęca na budowanie postaci, szczególnie Abbadona i Sereny, oraz relacji między nimi. Ujawnia słabości swoich bohaterów – przybliżając ich do zwykłych śmiertelników. Frey, który w obliczu adoracji pięknej kobiety (nie anielicy), traci swój zwykły cynizm i obiektywizm, wzbudza sympatię. Mądra Świetlista, ślepa na rzeczy oczywiste, z uporem ubierająca się w brzydkie sukienki, prowokuje do przemyśleń (nie rozumiem, w jakim celu inteligentna kobieta się oszpeca – warunki socjalno-bytowe ani społeczne tego nie tłumaczą, nie jest daltonistką, ceni piękno, ma uznaną pozycję… Ktoś ogarnia?). W dodatku ich wzajemne stosunki są momentami tak bardzo niedojrzałe… Możemy dzięki temu lepiej poznać i zrozumieć motywację, przekonania, sposób myślenia oraz działania części wybrańców.

W książce ponownie spotykamy zarówno Gabriela, jak i Razjela, jednak ich udział w opowieści zdaje się być naprawdę szczątkowy. Zabrakło mi nieco pogłębienia wątków, z udziałem najwyższych Świetlistych Królestwa, szczególnie że ich sytuacja naprawdę stwarza szansę na rozbudowanie tych nici fabularnych. Być może pisarka pozostawia te aspekty wydarzeń na kolejny tom Bram Światłości, jednak we mnie narosło poczucie straty, zwłaszcza że całość nie obfituje w nadmiar akcji.

Interesujący jest w całej intrydze udział Lucyfera, który kolejny raz łamie schematy (kto, jak nie on?) i przekracza granice. Jego decyzje popychają niektórych do desperackich czynów, innych wprawiają w niewysłowiony popłoch, a sam Lucek bawi się jak może i póki może, wnosząc ożywczy powiew świeżości na karty powieści.

Niestety książka nie dorównuje poziomem „Siewcy Wiatru”. Brak w niej tego poziomu napięcia, oczekiwania nieuchronnego, które wyzwalały nieposkromione emocje. Nie można powiedzieć, że książka jest nudna, że brak w niej akcji i niespodziewanych zdarzeń. Jednak całość w odbiorze wywołuje wrażenie dość statycznej. Przez cały czas oczekiwałam, że coś się stanie, miałam poczucie, że wszystko, co spotyka bohaterów, to jedynie epizody – w gruncie rzeczy bez większego znaczenia dla całej intrygi. Prawdopodobnie jest to zabieg celowy, budujący nastrój i arenę dalszych wydarzeń. Ostatnia scena natomiast stanowi klasyczny przykład świetnego cliffhangera i dzięki niej na pewno sięgnę po drugi tom. Oczywiście nie jest to powód jedyny, bo „Bramy Światłości” stanowią przykład naprawdę inspirującej lektury. Dla mnie głównie za sprawą jednego z ulubionych bohaterów oraz zwykłej przyjemności z obcowania z piórem Mai Lidii Kossakowskiej.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze