Lord Wieży – Anthony Ryan – recenzja

Podoba się?

Dwa lata temu sięgnęłam po „Pieśń krwi” i się zachwyciłam (o czym szerzej tutaj), a później czekałam i czekałam, i czekałam, jednocześnie czytając, że Anthony Ryan wcale nie próżnuje i wydaje kolejne pozycje. A potem nareszcie Papierowy Księżyc zapowiedział wydanie kontynuacji trylogii „Kruczy Cień”. I wtedy już z górki – parę miesięcy i ta-dam! „Lord Wieży” trafił w moje łapki. Nietrudno zgadnąć, że po takim oczekiwaniu zaczęłam mieć pewne nadzieje i wymagania względem tej powieści. Czy drugi tom im sprostał?

„Pieśń krwi” opisywała losy Vaelina Al Sorny; przedstawiała, jak chłopiec zmienia się w młodzieńca, a ten w mężczyznę i wojownika – obserwowaliśmy jego dorastanie, szkolenie i początki sławy wojennej. I choć dookoła kręciło się wielu bohaterów i każdy z nich miał jakąś swoją historię, to skupialiśmy się na Vaelinie – on był centrum zdarzeń i wątkiem przewodnim. Pierwsza część „Kruczego Cienia” zaprezentowała nam postaci i świat, zbudowała fundamenty pod kolejne zdarzenia, które bez odpowiedniego wyjaśnienia nie miałyby sensu. W „Lordzie Wieży” bowiem przedstawiona została wielka intryga, której nie da się prosto opisać. By móc zapoznać się z tą historią, śledzimy losy kilku bohaterów jednocześnie, a każdy z nich daje nam inny punkt widzenia na elementy układanki.

Pierwszym jest wspomniany już Vaelin Al Sorna, bohater Zjednoczonego Królestwa mający na koncie liczne zasługi, o których szerzej czytaliśmy w „Pieśni krwi”. Po niewoli w Cesarstwie Alpiriańskim powraca do swej ojczyzny, gdzie król oferuje mu stanowisko Lorda Wieży Północnej. Mężczyzna niestety nie osiądzie na niej na długo, gdyż u bram kraju czeka kolejny wróg. Poza tym śledzimy losy Frentisa, również znanego już z pierwszej części trylogii. Wojownik został pojmany jako niewolnik, zmuszany do walk na volariańskiej arenie. Od tego obowiązku odrywa go tajemnicza kobieta, przejmując nad nim władzę (w sensie całkiem dosłownym) i zmuszając go do spełniania jej woli i realizowania planu tajemniczej persony zwanej Sojusznikiem. Jednocześnie podpatrujemy Lyrnę, siostrę króla Zjednoczonego Królestwa – dziewczyna udaje się w podróż do niebezpiecznego, znienawidzonego ludu Lonaków, by zawrzeć z nimi pokój. Pewne spojrzenie na fabułę daje nam również Reva, nowa postać, którą Vaelin spotyka w swej podróży na łono ojczyzny – niemal fanatyczka podążająca za słowami swego boga, a jej misją jest odnalezienie miecza jej ojca.

Jak wspomniałam, od wydania pierwszego tomu cyklu „Kruczy Cień” minęły już dwa lata – to sporo czasu, by zapomnieć co ważniejsze wydarzenia z książki, tym bardziej że moja pamięć do najlepszych nie należy. Niestety „Pieśń krwi” nie okazała się wyjątkiem i, zabierając się za „Lorda Wieży”, miałam jedynie mgliste wspomnienia po wydarzeniach z pierwszej części. Było to niestety odczuwalne. Z trudem odkopywałam jakieś szczątki informacji opowiadające o poprzednich zdarzeniach, posiłkując się nawet opisami z Internetu. Wraz z upływem stron coraz więcej faktów wyłaniało się z moich wspomnień, jednak nie było w tym szczególnie dużej zasługi autora. Anthony Ryan nie kłopotał się odświeżaniem wiedzy czytelnika, więc – o ile nie macie świetnej pamięci – przed sięgnięciem za kontynuację opowieści Vaelina radzę ponownie złapać za „Pieśń krwi”. No chyba, że nie przeszkadza Wam początkowe zagubienie w opisywanych wydarzeniach. :-)

W pierwszym tomie „Kruczego Cienia” śledzimy szkolenie młodego Al Sorny, a potem również wielkie konflikty z jego udziałem, zatem możliwości fabularnych, z których mógł skorzystać Anthony Ryan, było po prostu więcej. Autor bez problemu był w stanie wymyślić wiele różnorodnych wydarzeń, czekających na bohaterów. W „Lordzie Wieży” nie było to już takie proste – wcześniej autor miał do zagospodarowania całe lata, tutaj jedynie miesiące. Możecie mi jednak wierzyć, że był to czas bardzo intensywny. Śledzimy w głównej mierze jeden konflikt, aczkolwiek bardzo rozbudowany, wspierany przez wiele skomplikowanych, złożonych wątków pobocznych, z których każdy może czytelnika wciągnąć. Anthony Ryan poradził sobie świetnie – fabuła jest interesująca, zaskakująca, a przede wszystkim wciągająca. Autor z wprawą opisał tę, nie da się ukryć, pokaźną historię. Przeskakiwał między postaciami, pokazując różne strony konfliktu, po kolei ukazując czytelnikowi fakty, ale jednocześnie nie ujawniając zbyt wiele, by przewidzenie kolejnych zdarzeń nie było łatwe.

Na uwagę zasługuje również różnorodność kreacji bohaterów. Jest ich naprawdę wielu, ale każdemu z nich autor poświęcił chwilę, nadając lub rozwijając cechy, mogące zainteresować czytelnika. Zarówno Reva, jak i Lyrna ukazują swą waleczną, odważną naturę, nie ustępując na tym polu Frentisowi czy Vaelinowi. Uwielbiam silnych bohaterów, którzy nie zalewają się łzami, gdy nadchodzą kłopoty, ani nie pozwalają sobą pomiatać. I tu właśnie takich możemy spotkać. Pewien problem zaczyna się z postaciami drugoplanowymi – jest ich po prostu bardzo dużo i niekiedy trudno ich wszystkich spamiętać, zwłaszcza gdy mają podobne imiona. Warto też zaznaczyć, że autor upchnął tu wiele mniejszych spraw i szczegółów związanych z bohaterami pobocznymi, jak skrywane sympatie, trochę bardziej jawne wrogie nastawienie czy poczucie szkody bijące od niektórych postaci, dzięki czemu całość jest urozmaicona i nie miałam wrażenia, że obserwuję monotonne tło złożone z marionetek.

Gdzieś w Internecie znalazłam głosy, że drugi tom „Kruczego Cienia” nie dorównuje pierwszemu. Moim zdaniem jest w tym trochę prawdy, ale na pewno nie na tyle, by kontynuacja „Pieśni krwi” znalazła się choć w pobliżu pojęcia „słaba książka”. Wręcz przeciwnie – jest bardzo dobra, aczkolwiek widać pewien – nazwijmy to – spadek formy w stosunku do debiutu Ryana. W moim odczuciu związany przede wszystkim z ogromną ilością bohaterów, których autorowi nie zawsze udało się poskromić i przedstawić na tyle charakterystycznie, by czytelnik nie miał kłopotu z ich rozróżnieniem. Nie da się też ukryć, że tak długi odstęp między tomami i idące za tym luki w pamięci również nie przyczyniły się do zatarcia u mnie tych niedociągnięć.

Mam ogromną nadzieję, że na kolejny tom nie będziemy musieli tyle czekać. Jak na razie „Queen of Fire” znajduje się w planach Papierowego Księżyca na ten rok. Z niecierpliwością czekam, aż zakończenie trylogii trafi w moje łapki i będę mogła odkryć dalsze losy Vaelina Al Sorny oraz reszty bohaterów. A póki co serdecznie polecam wszystkim zarówno „Pieśń krwi”, jak i „Lorda Wieży”.

Wydawca:    Papierowy Księżyc
Typ okładki:    miękka
Liczba stron:    904
EAN:    9788365568274
Data wydania:    23-11-2016

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najwyżej oceniane
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze

[…] “Lord Wieży“ […]