Pieśń jutra – recenzja

Podoba się?

okładkaKiedy dwa lata temu przeczytałam Zakon mimów, drugą część Czasu żniw Samanthy Shannon, byłam przerażona. Przerażona faktem tak długiego wyczekiwania na premierę kolejnej części. Brytyjska pisarka zachwyciła mnie zarówno światem przedstawionym w powieściach, jak również kierunkiem, w którym popchnęła swoich bohaterów. Nie pomagał fakt, że czas oczekiwania z roku zmienił się na dwa lata, a nad czytelnikami ciążyła perspektywa czekania także na cztery kolejne tomy. Premiera Pieśni jutra była dla mnie ogromnym wydarzeniem, nawet pomimo faktu, że nie mogłam przyjechać na Pyrkon, aby spotkać się z autorką.

Co chyba nawet bardziej potęguje moje poczucie rozczarowania po lekturze powieści.

Nie zrozumcie mnie źle – Pieśń jutra jest poprawną książką. Gdyby była pierwszą częścią cyklu i debiutem Samathy, nie miałabym z nią tak wielkiego problemu. Niestety, rzeczywisty debiut pisarki wypada o wiele lepiej od historii przedstawionej w Pieśni jutra, a Zakon mimów obiecywał o wiele więcej, niż była w stanie zaproponować jego kontynuacja. Minęło już kilka tygodni, od kiedy skończyłam czytać trzecią część o przygodach Paige Mahoney – kilka tygodni zastanawiania się, jak swoje rozczarowanie ująć w słowa, które dobrze by je odzwierciedlały.

 Zacznijmy może od tego, że Samantha Shannon jest już na takim etapie rozwoju wydarzeń, kiedy narracja pierwszoosobowa w postaci przemyśleń i opisów głównej bohaterki to za mało. Cały czas podczas lektury książki miałam wrażenie, że coś mi umyka. Autorka wykreowała wiele interesujących, barwnych postaci drugoplanowych, które często wykonywały jakieś zadanie powierzone przez Zwierzchniczkę; oddzielały się od Paige i przeżywały swoje przygody. Te wydarzenia zaś zostały później podsumowywane w dwóch, trzech zdaniach. Wydaje mi się, że o ile jeszcze o Czasie żniw czy Zakonie mimów można by było powiedzieć, że to scena jednego aktora, ponieważ obserwujemy tam, jak Paige odkrywa spisek i tajemnicę Szeolu I, próbuje rozpowszechnić tę wiedzę i dotrzeć do jasnowidzów mieszkających w Londynie, tak Pieśń jutra jest już jednak historią, którą warto opowiedzieć na kilka głosów. Tym bardziej, kiedy spojrzy się na to z perspektywy zakończenia oraz jakiejkolwiek przyszłej kontynuacji głównych i nowopowstałych wątków, ciągnących się przez fabułę serii.

 Drugą rzeczą, która przeszkadzała mi w trzeciej części cyklu, było zachowanie Paige. Rozumiem, że Samatha Shannon chciała w jakiś sposób pokazać, jak główna bohaterka zmaga się z problemami powiązanymi z nowym stanowiskiem, nie wspominając już nawet o osobistych rozterkach. Zostało to jednak przedstawione odrobinę… powierzchownie. Całe sprawowanie władzy przez Paige dałoby się podsumować krótkim dialogiem, który mógłby wyglądać w ten sposób:

 „Paige: To jak myślicie? Powiedzcie mi, co sądzicie, bardzo zależy mi na waszym zdaniu.
Wszyscy: Nie powinnaś tego robić.
Paige: Naprawdę? No to i tak to zrobię”.

Czy powinnam jeszcze dodawać, że oczywiście podejmowane przez nią decyzje zawsze prowadziły do niebezpiecznych sytuacji, które popychały akcję do przodu i ciągnęły za sobą wątki, rozwijające się niczym czerwony dywan przed naszą odważną, główną bohaterką? Chyba nie muszę. Zachowanie Paige było naprawdę irytujące. Nawet nie dlatego, że się powtarzało niemalże za każdym razem, kiedy protagonistka musiała podjąć jakąś decyzję. Po prostu przykro było obserwować, że to jedyny sposób Samanthy na popchnięcie wydarzeń do przodu.

 Trzecim i ostatnim zastrzeżeniem, jakie mam do Pieśni jutra, jest nowy przeciwnik Paige. Nasza główna bohaterka zostaje bowiem skonfrontowana ze straszną, niesamowicie inteligentną i cwaną kobietą, która… jest taką postacią jedynie z opisu Samanthy Shannon. Czytając trzecią część Czasu żniw, ledwo dwa razy miałam niemiłe odczucie, że być może teraz trafiła kosa na kamień, a Paige może nie dać sobie rady ze swoim przeciwnikiem. W innych przypadkach nawet odrobinę się o nią nie martwiłam.

Z jednej strony niesamowicie cieszyłam się z ponownego spotkania z moimi ulubionymi bohaterami i powrotu do Sajonu Londyn, z drugiej zaś nie potrafiłam otrząsnąć się z faktu, że trzymam w rękach książkę o wiele słabszą od poprzednio czytanych, która bardziej stanowi pomost pomiędzy tym, co już było, a tym, co dopiero ma się wydarzyć. To jednak nie zmniejsza mojego uwielbienia, jakim darzę tę serię. Mam jedynie nadzieję, że – kiedy za rok będę trzymać w rękach czwartym tom – Samantha Shannon wynagrodzi mi gorzko-słodki posmak po Pieśni jutra.

tytuł: Pieśń jutra
autor: Samatha Shannon
wydawnictwo: SQN
tytuł oryginalny: The Song Rising
data wydania: 26 kwietnia 2017
ISBN: 9788379245666
liczba stron: 400

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze