Podoba się?

W przyszłym tygodniu na półki księgarni trafi “Paradoks Marionetki: Sprawa Zegarmistrza” Anny Karnickiej, a my mamy dla Was jej fragment – zapraszamy do lektury!

Egzaminy wstępne to dopiero początek.

Martin spełnił swoje marzenie i dostał się do Praskiej Szkoły Lalkarzy. Wraz z księciem Walterem oraz nowymi przyjaciółmi przygotowuje się na wyzwanie, jakim będzie rozpoczynający się rok szkolny.

Co może pójść nie tak? Ostatecznie musi jedynie przetrwać, odkryć sekrety Kolegium Iluzji i Manipulacji, odnaleźć zaginioną Canelle, nie dopuścić do odkrycia spisku oraz ochronić swoich najbliższych przed tym, co kryje mroczna strona Pragi.

I oczywiście nie zapomnieć o uczęszczaniu na wykłady i regularnych ćwiczeniach z marionetką.

  • Autor: Anna Karnicka
  • Tytuł: Paradoks Marionetki: Sprawa Zegarmistrza
  • Cykl: Paradoks Marionetki, tom 2
  • ISBN:
    • Druk: 978-83-7995-146-8
    • ePub: 978-83-7995-147-5
    • mobi: 978-83-7995-148-2
  • Format: 12,5 x 19,5 cm
  • Oprawa: miękka
  • Ilość stron: 302
  • Data wydania: 30 marca 2018
  • Cena:
    • Papier: 34,99 zł
    • ePub: 24,99 zł
    • mobi: 24,99 zł

FRAGMENT

Pieśń Obrzeży

Kobieta śpiewała. Jej mocny, głęboki głos niósł się po korytarzach stacji Můstek. Stała w przejściu między peronami, całkowicie ignorowana przez tłum zmierzających do wyjścia przechodniów. Nie widzieli jej, Martin jednak dostrzegł ją od razu. Twarz zasłaniała jej biała maska zakończona ptasim dziobem, a długie włosy przyozdobiła wieńcem z czerwonych bluszczowych liści. Przyspieszył kroku, by uciec jak najdalej od tego śpiewu. Od melodii, która zdawała się pochodzić z samego serca Drugiej Strony.

Bezskutecznie. Śpiew ścigał go, wdzierał się do uszu i serca, nadawał rytm krokom.

Nagle Martin zamarł. Był pewien, że już dawno wyminął śpiewaczkę, kiedy jednak podniósł wzrok, stała tuż przed nim. Nawet jeśli wcześniej miał jakiekolwiek wątpliwości, teraz był już pewien.

Demon.

Istota musiała pochodzić z drugiej strony, jak inaczej mogłaby się przemieścić tak szybko? Zaczęła do niego mówić, dokładnie w momencie gdy przechodził obok. Wcześniej jej słowa były obce, nonsensowne, pozbawione znaczenia. Kiedy jednak spojrzał jej prosto w oczy, zaczął rozumieć. Każde słowo.

– Spójrz na moją piękną koronę z liści i weź mnie za rękę, Podpalaczu Drzew – zaśpiewała, wyciągając do niego dłoń zakończoną długimi szponami. – Chodź ze mną. Zabiorę cię w bezpieczne miejsce, nikt nas już nigdy nie znajdzie. Chodź, możesz jeszcze uciec, możesz teraz odejść wraz ze mną.

– Nie – wyszeptał. Stał w podziemnym korytarzu, patrząc na zjawę. Przechodnie potrącali go, mrucząc coś, żeby się przesunął. – Nie pójdę z tobą. Nie ma mowy.

– Pójdziesz prędzej czy później, Podpalaczu Drzew. – W jej pieśni pojawiły się fałszywe nuty. – Przyjdziesz do mnie, gdy już podpalisz cały świat. Przyjdziesz, bo nic innego ci nie zostanie. Nie lepiej już teraz? Po co czekać? To wszystko i tak wkrótce zapłonie… Już to widzę! – Zaśmiała się i nagle zaczęła śpiewać na znajomą Martinowi nutę. Pieśń o ogniu, którą w czasie wakacji usłyszał od Aislinga. – Skradający się niepostrzeżenie, podpalający korony drzew. Widzę ogień w powietrzu, w słońcu odbijającym się w szybach, powietrze jest przesycone dymem. Wszystko tutaj będzie płonąć. Wszystko! Zegary staną, budynki obrócą się w proch. Wszystko zajmie się od jednej iskry – oświadczyła, zniżając głos do szeptu. – Ale to ty będziesz tym, który skrzesze iskrę. To ty rozpoczniesz taniec płomieni, więc może… Może zatańczymy już teraz?

– Z-zamknij się! – wykrztusił Martin. Rozejrzał się wokół, by się upewnić, że nikt inny nie słucha. Jednak najwyraźniej wciąż był jedyną osobą zwracającą uwagę na śpiewaczkę. Dotarło do niego, że znów przestaje ją rozumieć. Słowa traciły sens, były coraz bardziej obce i odległe. No tak, zerwał kontakt wzrokowy. To wystarczyło, by wyrwać się spod jej uroku. Dziwny, pozbawiony słów śpiew towarzyszył mu aż do wyjścia z metra. Umilkł dopiero zagłuszony ulicznym szumem.

***

<MartinL> Jesteś koleżanką Klary Berg?

<Roti> Zależy.

<MartinL> Zależy od czego?

<Roti> Od tego, kto pyta.

<MartinL> Jestem przyjacielem Klary. Skontaktowałem się z tobą, bo…

<Roti>?

<MartinL> Klara nie żyje. Została zamordowana.

<Roti> Rękopisy nie płoną. Bułhakow tak powiedział.

<MartinL> Co ma jedno do drugiego?

<Roti> Nie zadawaj głupich pytań.

<MartinL> Słuchaj, to naprawdę ważne. Spotkaj się ze mną albo chociaż zadzwoń. Tu masz mojego maila i numer.

<Roti> …

<użytkownik Roti wylogował się>

– Hej, poczekaj – krzyknął Martin. – Wróć tu jeszcze. Odpisz mi. Porozmawiaj ze mną. Proszę! No cholera!

– Jeśli chcesz wyrwać laskę w Internecie, musisz się trochę bardziej postarać. – Inga z ciekawością zajrzała mu przez ramię.

– Ej, nieładnie jest czytać cudze wiadomości! – Szybko zamknął laptopa.

– Czy mi się wydaje, czy bez twojej małej asystentki dochodzenie stanęło w martwym punkcie? – Nawet nie starała się ukryć złośliwej satysfakcji. Nie mógł zaprzeczyć – tajemnicza Roti była pierwszą osobą – jedną z wielu z listy kontaktów ściągniętej z komputera Klary – która odpowiedziała na jego wiadomość. Zanosiło się jednak na to, że i ją mógł spisać na straty. Miał tylko nadzieję, że śledztwo idzie Canelle o wiele lepiej niż jemu.

– Inga: specjalistka od zagadywania ludzi w Internecie – zakpił Greem, stając w drzwiach kuchni. Podobnie jak Martin i Inga miał na sobie czarne spodnie i szarą bluzę z kapturem. Strój manipulatora czynił go jeszcze wyższym i chudszym. Jasne włosy sterczały mu nieskładnie na wszystkie strony.

Dziewczyna obdarzyła go wyjątkowo lodowatym spojrzeniem.

– Założę się, że nie potrafiłabyś nawet tego z powrotem włączyć – ciągnął Greem, wskazując na zamknięty laptop.

– I nawet bez tego byłabym bardziej skuteczna niż on. Mówiłam ci, że tak będzie. Przecież to na nic, musimy…

– Martin, jesteś gotowy? – zapytał Walt, który wszedł do kuchni zaraz za Greemem. Również miał na sobie szkolny uniform. – Musimy iść na rozpoczęcie roku.

– Już, już. – Martin wsunął laptopa do torby. – Tylko odniosę to do pokoju – zadecydował, upijając po drodze łyk chłodnej już herbaty. – A wy? – zwrócił się do pozostałych. – Idziecie?

Inga przełożyła gruby czarny warkocz przez ramię.

– Ja i Greem – popatrzyła znacząco na dziedzica alchemików – musimy pogadać. Wy idźcie.

– Dołączymy do was później – dodał z rezygnacją chłopak.

Walter pokiwał głową w sposób, który obudził w Martinie dziwne przeczucie, że cała trójka wie coś, o czym on sam nie miał pojęcia.

– Co knujecie? – zagadnął, kiedy schodzili po schodach wyłożonych nieco wytartym, czerwonym dywanem. Klatka schodowa na niższych kondygnacjach budynku była odnowiona, a ściany pomalowano na biało. Tylko poręcze pozostały bez zmian: drewniane i misternie rzeźbione.

– Knujemy? – Walt zmarszczył brwi. Blada cera i cienie pod oczami mówiły same za siebie: tej nocy też nie przespał nawet kilku minut. Od śmierci Ely bardzo mało sypiał.

– Ty, Inga i Greem. Nie myśl, że nie widzę. Czy to ma coś wspólnego z… – W porę powstrzymał się, żeby nie wspomnieć o wakacyjnych spotkaniach. O planach obalenia Kolegium. O spisku. Nie wspomnieli o tym ani razu od śmierci dzikiej księżniczki i zniknięcia Canelle, ale nie wierzył, że tak po prostu porzucili temat. Nie wierzył, że zapomnieli.

– Martin… – Książę popatrzył na niego zmęczony. – Nie mam pojęcia, co kombinują Greem i Inga i nie chcę się w to mieszać. Nie mam siły – przyznał. Poprawił zsuwający się z ramienia pasek torby, przy okazji przypadkiem odsłaniając przesiąknięty krwią bandaż na dłoni. – Zresztą… Pamiętaj, że zaczyna się rok akademicki, a oni są w jednej grupie.

– No i?

– Greem jest jej konkurentem do tytułu Mistrza Marionetek – wyjaśnił książę, spoglądając w ślad za dziewczynami, które właśnie wyminęły ich na schodach. – W wakacje mogła się z nim kumplować, ale w Kolegium to co innego. Co prawda Greem nie ma jakiegoś strasznego ciśnienia na to, żeby koniecznie zdobyć tytuł, niemniej… Może nie zauważyłeś, ale ona podchodzi do rywalizacji bardzo poważnie.

Martin musiał przyznać mu rację. Z tego co zdążył zauważyć do tej pory, Inga należała do osób, które po długich namowach godzą się na grę w chowanego, a później ścigają uczestników na drugim końcu świata.

– Wiesz, skąd to się bierze? – zapytał.

Walt wzruszył ramionami.

– Szkoła przygotowawcza – odparł z rezygnacją. – Była pod wpływem Kolegium dłużej niż ja i Greem, trochę bardziej przesiąkła. Oni są tam wszyscy tacy narwani.

Martin zmarszczył brwi. Ciekawe, jak bycie pod wpływem Kolegium ma się do udziału Ingi w spisku? Angażowała się, dość otwarcie okazywała sprzeciw wobec polityki uczelni. Na ile to było szczere?

– W naszej grupie chyba nie ma zbyt wielu osób z przygotowawczej, prawda? Podróżny coś wspominał.

– Tak czy inaczej ktoś będzie – przyznał Walter. – Zawsze ktoś jest. Nie liczyłbym na nawiązanie zbyt zażyłej przyjaźni – dodał. – Greem mówił, że oni raczej trzymają się razem i nie mieszają się z tymi z zewnątrz. Byłeś wczoraj w sklepie? – zapytał, kiedy wyszli na dziedziniec. Z gęstych chmur siąpił zimny deszcz.

Jak zdążył zauważyć Martin, umiejscowienie uczelni dla adeptów manipulacji w budynku, po którego dziedzińcu ciągle ktoś się kręcił, miało istotną wartość edukacyjną. Już od pierwszego dnia musieli robić wszystko, by nie zwracać na siebie uwagi i nie przyciągać zbyt wielu spojrzeń. Martin wypracował dwie metody radzenia sobie z pracownikami ekipy remontowej: „bardzo zajęty pracownik obiektu” oraz „zabłąkany turysta, niemający pojęcia, że nie wolno”. Teraz zdecydował się na drugą opcję. Widząc nieprzychylne spojrzenia panów w pomarańczowych kamizelkach, wyszedł razem z Walterem na ulicę Karlovą.

– Tak, zajrzałem do sklepu, bo i tak musiałem coś załatwić w okolicy – odpowiedział na zadane wcześniej pytanie. – Jest zamknięty, pani Althan nadal nie ma.

– Pewnie wciąż szuka.

– Byłem też w herbaciarni – ciągnął Martin. W zmęczonych, odległych oczach Waltera pojawił się błysk zainteresowania.

– I co?

– Cathy jest zła. – Westchnął. Ruszyli w stronę mostu. Główne wejście do kaplicy znajdowało się za rogiem, wystarczyło skręcić. – W ogóle nie chciała ze mną gadać. Wiem tylko, że Widmokot wciąż nie wrócił – powiedział. Podobno tajemniczy koci demon też przyłączył się do poszukiwań Canelle i od tamtej pory nikt go nie widział. – To zły znak, prawda?

– Trudno powiedzieć – odrzekł Walt. – Widmokot to esencja bycia kotem, chadza swoimi drogami. Może jedno z drugim nie ma nic wspólnego.

– Oby. Jest coś jeszcze – dodał Martin. Opowiedział o dziwnej śpiewaczce w metrze.

Walter tylko westchnął i spuścił głowę.

– Jesienny demon. Zwichrowana dusza. Też jednego ostatnio spotkałem. A będzie ich coraz więcej. Jesień to ich pora roku, chętnie się wtedy pojawiają. Przyciągają ludzi, zabierają ich ze sobą do swojego schronienia po drugiej stronie i już nie wypuszczają.

– Ale czy… Czy one zawsze tak sobie biegają po ulicach? – dopytywał Martin. – Nikt z tym nic nie robi?

– Teoretycznie to działka Kolegium, ale różnie z tym bywa. Zazwyczaj są dość nieszkodliwe, więc dają im spokój. Najgorsze, co taki zrobi, to stanie na rogu i będzie wabił swoją pieśnią. Znajdzie ofiarę, to zabierze ją ze sobą i więcej nie wróci.

– Zawsze wabią w ten sam sposób? – Martin chciał wiedzieć, czy istniała szansa, że ktoś jeszcze wiedział o ogniu pożerającym Pragę i o zatrzymaniu się zegarów.

– Och, nie! Nic z tych rzeczy. Wtedy byłyby przecież całkowicie nieskuteczne. Wiedzą o tym i dlatego każdemu śpiewają o czymś innym. Na każdego inna przynęta, nie?

– Czym próbowały zwabić ciebie? – spytał Martin, zanim zdołał się ugryźć w język. Odpowiedź była krótka i bardzo treściwa.

– Ely. Podobno czeka na mnie w miejscu, z którego przybywają. – Książę uśmiechnął się gorzko i pokręcił głową. – Chodź. Spóźnimy się na rozpoczęcie roku.

***

– Jestem częścią Kolegium, Kolegium to ja – oświadczył człowiek, który chwilę wcześniej przedstawił im się jako Mistrz Johan. – Ofiaruję Kolegium moje dłonie, mój głos, moje serce i duszę.

Martin rozglądał się po kaplicy. Był już tutaj kiedyś z rodzicami, podczas koncertu. Teraz atmosfera była inna, podobnie jak sytuacja. Cholera, wszystko było inne!

W pomieszczeniu rozległ się szmer niepewnych głosów, powtarzających formułkę. Martin również poruszał ustami, ale bezgłośnie, nieuważnie. Patrzył na zebranych w kaplicy adeptów. Wiatr musiał rozwiać kłębiące się na niebie chmury, bo na bladych twarzach odbijały się promienie słońca, wpadające przez kolorowy witraż. Nie potrafił na nich patrzeć tak, jak na nowych znajomych z uczelni. Nie mógł przestać się zastanawiać. Co zrobili, żeby się tu dostać? Kogo zabili, kogo zdradzili, kogo oszukali? W jaki sposób zostali zmuszeni do udziału w egzaminie wstępnym?

On sam stracił przyjaciółkę. Próbując odkryć prawdę o jej śmierci oszukał jednego z kandydatów i wyeliminował go, a na koniec wmówił przedstawicielom Rady, że wie o wiele więcej niż w rzeczywistości. A przecież podobno tylko on był ochotnikiem. Pozostali nie mieli wyboru. Wcale nie chcieli oddawać Kolegium swojego serca ani duszy. Stali ramię w ramię w nim, spoglądali na siedzących na podwyższeniu wykładowców, powtarzali recytowane przez Mistrza Johana regułki.

– Przysięgam przestrzegać reguł, którymi rządzi się życie w Kolegium – ciągnął wykładowca. Adepci powtarzali. Ci pierwszoroczni głośno i z przejęciem, ci starsi od niechcenia.

– Bez względu na okoliczności dochowam lojalności Kolegium.

– Będę posłuszny wykładowcom.

– Nie będę używać kluczy do otwierania innych drzwi niż drzwi mojego pokoju.

– Będę unikać wszelkiego rodzaju intymnych relacji z wykładowcami Kolegium.

– Nigdy, przenigdy i pod żadnym pozorem nie stworzę ludzkiej marionetki.

Martin wzdrygnął się, zerkając na stojącego dwa rzędy dalej Greema, który recytował, uśmiechając się przy tym szyderczo i samym wyrazem twarzy podkreślając, jak niewiele sobie robił z tych reguł. Ciemnowłosa Inga o oliwkowej cerze i zmarszczonych brwiach uparcie milczała. Poza nimi w tej samej ławce stało jeszcze trzech adeptów. Tylko tylu zostało z drugiego roku. Za nimi stał rudowłosy, brodaty Aisling w towarzystwie dwóch dziewcząt o śródziemnomorskiej urodzie. Brodacz spoglądał wyzywająco na Mistrza Johana, świadom tego, że zdążył już złamać całkiem sporo punktów złożonej przysięgi. W tej grupie powinna być jeszcze jedna osoba – Iskra. Ale Iskra odeszła z Kolegium i została za to ukarana.

Dopiero po dłuższej chwili Martin zorientował się, że Mistrz Johan umilkł. W ciszy dało się słyszeć niedaleki stukot obcasów. Ciężkie wierzeje kaplicy otworzyły się i w progu pojawiła się jeszcze jedna osoba.

W pierwszym momencie Martin pomyślał, że to spóźniona adeptka albo młoda nauczycielka. Mogła mieć dwadzieścia pięć lat, może trochę więcej. Wysoka, szczupła, w szarej, dopasowanej sukni sięgającej kostek i pantofelkach na obcasach. Jej oczy były ciemnoniebieskie, odległe i zmrożone smutkiem. Zdecydowanie nie była jedną z mówiących lalek, chociaż w jej ruchach i kroku było coś, co bardzo lalkę przypominało. Przeszła wzdłuż ławek uczniów i stanęła na podeście dla nauczycieli.

– Pani Dyrektor. – Mistrz Johan przysunął jej obity czerwonym aksamitem fotel. Kobieta usiadła, zakładając nogę na nogę. Przesunęła wzrokiem po uczniach, przyglądając się każdemu z osobna i przyzwalająco pokiwała głową. Nie powiedziała ani słowa i milczała aż do końca spotkania.

W takich właśnie okolicznościach Martin po raz pierwszy ujrzał dyrektorkę Praskiej Szkoły Lalkarzy, Erikę Ekhart.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze