Podoba się?

Już wkrótce na półki księgarni trafi “Sztylet ślubny” Aleksandry Rudej, a my mamy dla Was jego fragment – zapraszamy do lektury!

Kupiecka córka Mila Kotowienko powraca!

„Sztylet ślubny” to długo wyczekiwana przez czytelników kontynuacja pierwszej części trylogii Aleksandry Rudej, „Sztyletu rodowego”.’

Królewskim posłańcom udało się uniknąć śmierci, więc cała drużyna zmierza do spokojnego miejsca, w którym mogłaby zająć się lizaniem ran. Wkrótce okazuje się jednak, że na spokój nie mają co liczyć. Kapitan wciąż poszukuje zaginionej narzeczonej, uzdrowiciel ma pełne ręce roboty, a zakochany troll jest… no cóż, zakochany. Mila jednak opiera się względom Dranisza i liczy, że nie będzie musiała przy okazji zdradzić swojej największej tajemnicy.

Tylko jak utrzymać w sekrecie prawdę o sobie, skoro kolejne tarapaty wymagają od dziewczyny sięgnięcia po moc sztyletu? Na dodatek wokół jak na złość pojawia się coraz więcej niechcianych adoratorów.

Nowe tajemnice, nowi wrogowie, dużo magii i humoru – powieść Aleksandry Rudej to humorystyczne fantasy najwyższej próby.

  • Autor: Aleksandra Ruda
  • Tytuł: Sztylet ślubny
  • Tytuł oryginału: Обручальный кинжал
  • Tłumaczenie: Ewa Białołęcka
  • Cykl: Trylogia Sztylet rodowy, tom 2
  • ISBN: 978-83-65830-54-8
  • Format: 143 x 205 mm
  • Oprawa: miękka
  • Ilość stron: 448
  • Data wydania: 28 marca 2018
  • Cena: 43,90 zł

FRAGMENT

Furgon, skrzypiąc pękniętą osią, jechał powoli drogą. Koleiny zarosły świeżą, zieloną trawą i nie było na nich ani jednego śladu kół wozu czy końskich kopyt. Wszędzie dokoła dziewicza przyroda radowała się wiosną, głośno szczebiotały ptaki, całymi stadami zrywające się z gałęzi do lotu.
Nie miałam bladego pojęcia, dokąd jedziemy, tak samo, jak cała reszta naszej drużyny królewskich głosów. Zdaje się, że zabłądziliśmy jeszcze wtedy, gdy nas otruto w mieście, którego burmistrz nie miał ochoty odkrywać przed nami sekretów swoich ksiąg rachunkowych. Nocna, rozpaczliwa ucieczka przed śmiercią w postaci wielkiego stada wilkołaków tylko wszystko pogorszyła.
Wracać też nie mogliśmy, gdyż nad trupami wilkołaków już krążyły worony – ogromne, drapieżne ptaszyska wielkości krowy – należało więc zabierać się jak najdalej, żebyśmy nie zostali ich przekąską.
– Jedziemy naprzód – zdecydował Dranisz po dłuższej chwili studiowania mapy. – A potem się zobaczy, co dalej. Skoro jest droga, to musi nas gdzieś zaprowadzić.
– Ludzka maniera rysowania map pogrąża mnie w jeszcze głębszej depresji – oznajmił Daezael, wzgardliwie tykając palcem jednolitą, zieloną plamę wstydliwie ozdobioną dwiema krzywymi choineczkami. – Jesteśmy gdzieś tutaj, tak? Wszystko jasne! A najważniejsze: jak szczegółowo narysowane!
– Nie wiem, gdzie Jarek skręcił z głównej drogi, kiedy źle się poczuł! – burknął troll. Dwie doby temu burmistrz głównego miasta dominium nie wymyślił nic lepszego, jak tylko dosypać nam trucizny do jedzenia. Wykaraskaliśmy się z opałów jedynie dzięki elfickim medykamentom i sile magii rodu. – I nie wiem, kędy prowadziłeś furgon nocą. Więc skąd mogę wiedzieć, gdzie jesteśmy, skoro tutaj zaznaczona jest tylko główna droga i rzeka na granicy królestwa?!
– A dlaczego nie wzięliście szczegółowej mapy dominium od jego Władcy, Bicza?
U starego, lecz szalenie ambitnego arystokraty gościliśmy niedawno, a Jaromir przyjaźnił się z Tomigostem Biczem, więc w jego zamku mogliśmy otrzymać wszystko, czego tylko zapragnęliśmy.
– Skąd mam wiedzieć?! – ryknął Dranisz, ciskając mapę w głąb furgonu.
Jaromir Wilk po nocnym starciu z wilkołakami pogrążył się w głębokim śnie. Był wyczerpany magicznie, więc dowództwo przejął troll, jako najwyższy stopniem i posiadający doświadczenie bojowe. Pomimo tego, że na wiedzy i doświadczeniu mu nie zbywało, Dranisz nie miał ochoty wydawać rozkazów (w dodatku takiemu obszarpanemu wojsku). Martwił się o przyjaciela i złośliwe przytyki elfa drażniły go bardziej niż zwykle.
– Nie kłóćcie się – poprosiłam. – Wszyscy razem znaleźliśmy się w tej sytuacji i razem będziemy się z niej wyplątywać. Kłótnie tylko wszystko pogorszą.
– Nienawidzę, kiedy jesteś taka – powiedział Daezael. – Zwróćcie mi tę poprzednią Milę! Kiedy jesteś taka spokojna i mówisz oklepane frazesy, mam ochotę cię udusić. Cięciwą od mojego połamanego łuku.
Łuk elfa rzeczywiście ucierpiał podczas starcia z wilkołakami, jednak mnie się wydawało, że najbardziej zaszkodził mu mój upadek w kolczaste krzewy – biedny oręż złagodził obrażenia, ale sam nie przetrwał. Oczywiście rozsądnie to przemilczałam.
– Byłoby ci lżej, gdybym miotała się histerycznie i krzyczała: Aaaaa, zginiemy, zginiemy!? – spytałam, pocierając zadrapania.
Wcześniej jedynie Czestomir Dąb, mój przyjaciel z dzieciństwa, potrafił tak szybko doprowadzić mnie do białej gorączki, jednak teraz zdobył godnego rywala w postaci elfa z depresją. Mimo wszystko szanowałam ich obu jednakowo mocno.
Zamiast odpowiedzieć, Daezael objął głowę rękami i przycisnął twarz do kolan. Pod naciągniętą tkaniną jego koszuli wystąpiły kręgi i żebra. Uzdrowiciel wyglądał na bezbronnego i kruchego, jak nigdy.
Teraz wszyscy moi towarzysze nielekkiej służby w imię królewskich podatków drzemali wewnątrz furgonu, a ja siedziałam na koźle i uważnie wpatrywałam się w drogę, starannie omijając wyboje i jamy. Pojazd napędzała magia, a w obecnej chwili ja byłam jedyną osobą, która mogła go ruszyć z miejsca. Percival uprzedził, że w razie czego furgon nie wytrzyma kolejnej katastrofy, a my zostaniemy na obcym terytorium bez środka transportu i dachu nad głową.
– Posuń się – mruknął ochryple uzdrowiciel za moimi plecami.
Drgnęłam zaskoczona. Pogrążona w myślach nie słyszałam, jak podszedł.
– Napięte nerwy? – zauważył, ciężko przetaczając się nad oparciem ławki i kładąc głowę na mych kolanach.
Daezael wyglądał jeszcze gorzej niż godzinę temu. Skóra mocno opinała kości, policzki zapadły się, a oczy na tle zielonkawej twarzy wydawały się ogromne.
– Co z tobą? Bardzo źle? – zapytałam.
– Głupie pytanie – warknął. – Nie. Czuję się świetnie. Tak dobrze, że na moim ciele niebawem wyrosną kwiaty.
Umierając, elfy zmieniały się w kwietniki, ale z jakiegoś powodu mnie się zawsze wydawało, że na mogile naszego uzdrowiciela wzejdą tylko osty.
– Czemu nic nie robisz? Dlaczego się nie uleczysz? – zaniepokoiłam się. Owszem, Daezael był złośliwym mizantropem, ale przy tym… pierwszą osobą, która stała mi się naprawdę bliska w ciągu ubiegłych dwóch lat, nie licząc niani.
– A co ja mogę zrobić? – wyszeptał, zamykając oczy i wyciągając chude ręce wzdłuż ciała. – Przesadziłem z magią. Najpierw leczyłem was z zatrucia, potem gnałem furgonem, uciekając przed wilkołakami… Nie jestem z żelaza, nie mogę cały czas jechać na stymulatorach. Pozostało mi tylko umrzeć na kolanach pięknej dziewczyny. A skoro pięknej tu nie ma, to muszę się zadowolić tym, co jest.
Nie powiem, by określenie moich kolan, jako najlepszego miejsca do umierania mnie uradowało.
– Mogę coś dla ciebie zrobić? – spytałam żałośnie.
Elf otworzył jedno oko.
– A co jesteś gotowa zrobić, żeby mnie uratować?
Zastanowiłam się chwilę, ale jednak zdecydowałam.
– Wszystko!
– Wszystko? – powtórzył Daezael podejrzliwie. – Nawet więcej niż dla kapitana?
– Tak – odparłam stanowczo. Wobec Jaromira nie żywiłam żadnych szczególnie ciepłych uczuć, choć rozumiałam, że nie przeżyjemy bez jego dowództwa.
– W takim razie daj mi swojej krwi – zajęczał umierający i szeroko otworzył usta.
Zatrzymałam furgon i wyjęłam z pochwy swój sztylet. Ostatecznie poprzednio zgodziłam się na seans wyższej magii z użyciem mojej krwi, by ocalić kapitana. W czym elf miałby być gorszy?
– Nie – zaprotestował Daezael. – Ja chcę cię ugryźć! Zębami!
– Jesteś elfem czy wampirem? Nie wystarczy ci krew z nacięcia? Musisz gryźć?
– Oczywiście! Zawsze marzyłem, by spróbować, jak to jest, tylko jakoś nie trafiałem na odpowiedni nadgarstek…
– Daezael! – oburzyłam się. Miałam ochotę zrzucić go z kolan. – Wydurniasz się? Potrzebna ci moja krew czy nie?!
– Nie – odparł elf, jakby nigdy nic, objął mnie w talii i przytulił twarz do brzucha. – Mumughmghuymmm…
– Co?
Uzdrowiciel raczył oderwać się ode mnie i wyjaśnić:
– Mówię, że z jakiej racji miałbym się leczyć krwią tobie podobnych? Kompletnie nie znasz się na fizjologii elfów. Po prostu muszę odpocząć.
– Ale dlaczego u mnie na kolanach? Idź do furgonu, połóż się wygodnie i śpij, ile chcesz.
– A wiesz, dlaczego bogaci starcy otaczają się młodymi dziewczętami? Po to, by spijać z nich życiową energię! I ja też będę spijał… Nie kręć się! Oddychaj równo! Stwórz mi normalne, uspokajające warunki dla pełnowartościowej regeneracji.
– I dlatego koniecznie musisz mi dyszeć w brzuch? To łaskocze.
Elf przewrócił się na plecy i w zadumie popatrzył do góry, na mój podbródek, aż przejął mnie dreszcz.
– Powiedz, Mila, kiedy ostatnio oddychał w twój brzuch mężczyzna – tak po prostu, odpoczywając i czerpiąc z tego przyjemność? Nie tęsknisz za tym?
Długo milczałam, wpatrując się w powoli wpełzającą pod koła drogę.
– Skąd tak dużo o mnie wiesz? Przecież nigdy niczego nie opowiadałam o tym, jak żyłam, zanim wstąpiłam na służbę. Dlaczego wydaje mi się, że rozumiesz mnie lepiej, niż ktokolwiek inny?
– Dziecino – odezwał się Daezael pobłażliwie. – Jestem uzdrowicielem. Z racji zawodu powinienem umieć zgadywać, co pacjenci przede mną skrywają. A ty na dodatek jesteś zbyt interesującą zabawką, żeby cię nie obserwować.
– Zabawką?
– No, ewentualnie cennym egzemplarzem w mojej kolekcji ludzkich dziwactw. Wybierz sobie określenie, które bardziej ci się podoba. Oddychaj równo! Czemu serce ci tak wali? Nie zamierzam nikomu zdradzać twoich tajemnic. Przeciwnie, będę z przyjemnością obserwował, jak same wyłażą na wierzch. Ależ będzie ubaw!

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze