Podoba się?

Filary Świata - Tir Alainn - Anne BishopNa samym początku muszę coś zaznaczyć, gdyż zapewne będzie to miało znaczenie dla wydźwięku całej recenzji – jaka by ona nie była. Otóż jestem ogromną fanką Anne Bishop. Uwielbiam jej serię Czarne Kamienie, a jeszcze bardziej cykl Inni. Oba zachwyciły mnie zarówno rewelacyjnymi pomysłami, wciągającą fabułą, intrygującymi postaciami, jak i starannym wykonaniem. „Filary świata” są jedną ze starszych książek tej autorki, wydaną po raz pierwszy ponad piętnaście lat temu, lecz dopiero teraz trafiającą do polskich czytelników. I cóż… z jednej strony moje oczekiwania potęgowały zainteresowanie, a z drugiej dotychczasowe doświadczenia stawiały poprzeczkę niezmiernie wysoko. Zaczynając lekturę, naprawdę miałam nadzieję, że zadzieją się cuda. Czy tak faktycznie było?

Główna bohaterka żyje w chacie przy lesie, na uboczu, odrzucona przez społeczność Ridgeley. Ari jest wiedźmą, której rodzina od pokoleń opiekuje się Starym Miejscem, obszarem, gdzie granica między światem ludzi i Fae jest najcieńsza. Jej niełatwe życie jeszcze bardziej się komplikuje z nadejściem Letniego Księżyca, gdy zostaje wmanewrowana w rytuał, w którym wolałaby nie uczestniczyć. Skutkuje on spotkaniem z Fae, co może okazać się dla Ari niebezpieczne. Piękny Lud zmaga się bowiem z istotnym zagrożeniem dla Tir Alainn, krainy Fae – z nieznanych przyczyn kolejne klany są odcinane od rodaków i zatracają się w mętnej mgle. Pozostali mieszkańcy Krainy Czarów intensywnie poszukują rozwiązania swojego problemu, żyjąc w strachu, że mogą być następni. Jedyną wskazówką jest podejrzenie, że ze sprawą związane są tajemnicze Filary Świata, a także wiedźmy. Czyżby ich zlikwidowanie miało pomóc Fae w przetrwaniu?

Od początku wiadomo, że bardzo istotną rolę w powieści odegrają Inkwizytorzy. Jakby życie wiedźm nie było wystarczająco trudne w związku z odrzuceniem przez okoliczne społeczności, za rogiem czai się zagrożenie w postaci Młota na czarownice. Organizacja Czarnych Płaszczy prowadzona jest przez do szczętu złego Adolfo, który w ślepy sposób mści się za krzywdy wyrządzone mu w dzieciństwie. Osobnik ten absolutnie zraził mnie do siebie już na pierwszej stronie – wykrzywione, skrajnie okrutne, maniakalne spojrzenie na świat stało się fundamentem jego kreacji. Adolfo jest fanatykiem, rekrutującym podobnych sobie, by prowadzić bezlitosną krucjatę przeciw kobietom, a wiedźmom przede wszystkim. Ci bohaterowie wzbudzają silne emocje, nie ma co do tego wątpliwości. Anne Bishop stanowczo przyporządkowała ich jako doszczętnie złych, co jest dla tej autorki dość charakterystyczne – jej książkach generalnie mamy do czynienia z postaciami lub istotami jednoznacznie złymi, na które można przelać wszelkie negatywne emocje. Pozostali bohaterowie obracają się już bardziej w odcieniach pośrednich – do tego stopnia, że w przypadku niektórych nie do końca wiadomo, czy powinniśmy ich odbierać jako „wrogów” czy „przyjaciół” naszej protagonistki.

Wykreowane przez Anne Bishop Fae to istoty nieco kapryśne, wyniosłe, traktujące ludzi z pogardą, uważające ich za co najwyżej rozrywkę. Oczekują od otoczenia podziwu, poszukują pochlebców i nie znoszą sprzeciwu, wymagając wygórowanego szacunku. Autorka zwróciła uwagę, że Fae nie są ludźmi. Postawiła wyraźną granicę, pokazując w jak wielu aspektach mieszkańcy Tir Alainn różnią się od „plebsu” zza Zasłony, co jest konsekwencją nieutrzymywania przez Fae i ludzi bliższych kontaktów. Przez lata zwykli obywatele nauczyli się wymaganego przez Piękny Lud szacunku i strachu, a mieszkańcy Krainy Czarów w swej wyniosłości nie obserwowali i nie uczyli się uważnie subtelności zachowania ludzi. To ostatecznie w „Filarach świata” skutkowało tym, że autorka obszernie mogła opisać liczne nieporozumienia i była w stanie wykorzystać je do skomplikowania opowiadanej historii.

Myślę, że Anne Bishop całkiem ciekawie poradziła sobie z wybraną koncepcją. Wykorzystała funkcjonujący u czytelników wizerunek Fae i przedstawiła go po swojemu, urozmaicając własnymi pomysłami – relacjami Fae z resztą świata, szczególnie wiedźmami, a także zagrożeniem w postaci Inkwizytorów. Liczę na rozwinięcie tego uniwersum w kolejnych tomach.

Niestety nie jestem w stanie w pełni zachwycić się bohaterami. Głównej bohaterce generalnie brakuje kręgosłupa. Ari jest nieco nijaka, czasem dziecinna, wymaga poprowadzenia za rączkę, a jej motywacje i „skonfliktowanie” pozbawione są silnych argumentów, przez co dziewczyna niekiedy staje się męcząca. Co do zasady te jej cechy mają sens, patrząc na to, w jakim znajduje się położeniu, a także co przeżyła. Z punktu widzenia czytelnika życzyłabym sobie jednak po prostu więcej. Na szczęście pod tym względem sytuację ratują inni. Kilku bohaterów okazało się trafionych w punkt – jak choćby Morag, jedna z Fae, zajmująca się zbieraniem dusz umarłych osób i prowadzeniu ich „na drugą stronę”. Jej kreacja bardzo przypadła mi do gustu – autorka nadała jej wielu ciekawych cech, które wyróżniają ją na tle pozostałych bohaterów. Ciekawymi postaciami zdają się być również Lyrra i Aiden, czyli Muza i Bard. Cieszy zatem fakt, że to ta trójka – z tego co się dowiedziałam – będzie królować w drugim tomie trylogii „Tir Alainn”.

Mam wrażenie, jakby książka nabierała kształtów w głowie autorki wraz z pisaniem kolejnych rozdziałów. W niektórych momentach opowieść przypomina niedopasowane puzzle, a fabuła nie jest tak zręczna, logiczna i składna jak w innych książkach Anne Bishop. Trochę jak błądzenie po ścieżce – a to na prawo, a to na lewo, zamiast trafionego, pewnego i nieprzegadanego dążenia do przodu. Z perspektywy mam wrażenie, że pisarka nie wiedziała jeszcze, jak dokładnie ująć wymyślone przez siebie elementy, przez co pierwsza część powieści wydaje się dość przegadana i chaotyczna.

Pierwsze kilka rozdziałów nie zachwyciło mnie szczególnie – nie przypadł mi punkt wyjścia, czyli kwestia miłosnego rytuału i sposobu, w jaki „przypadkiem” została w niego zaangażowana Ari. Potem jednak, gdy Inkwizytorzy zaczęli stanowić bardziej realne i bezpośrednie zagrożenie (a my wreszcie porzuciliśmy tamte niepożądane przeze mnie zagadnienia), zaczęłam doceniać tę książkę. I może przed nami jeszcze kawałek drogi, zanim okaże się, że seria „Tir Alainn” naprawdę ma to „coś”, lecz – jak sądzę – zmierza we właściwym kierunku. Anne Bishop pokazała do tej pory że potrafi dostarczyć najwyższą jakość tekstu i choć „Filary świata” z pewnością nie pokazują jej najlepszej formy, to mam nadzieję, że kolejne dwa tomy poprawią to wrażenie.

Mimo wszelkich niedociągnięć tej powieści, nie można jej odmówić, że jest całkiem interesująca, wciągająca i zachęca do poznania kolejnych tomów serii. A także okazuje się na tyle łatwa w odbiorze, iż czyta się ją błyskawicznie – nawet nie mając zbyt wiele czasu na lekturę, jako że towarzyszyła mi przede wszystkim w komunikacji miejskiej, przeczytałam ją w ledwo parę dni. Wracając do pytania z pierwszego akapitu: czy zadziały się cuda? Niestety nie. Czy jest szansa, że wystąpią w kolejnych tomach? Nie wykluczam. I ta nadzieja sprawia, że z całą pewnością sięgnę po kolejny tom.

Autor: Anne Bishop
Tytuł: Filary Świata
Seria: Tir Alainn
Tom: 1
ISBN: 978-83-62577-84-2
Tłumaczenie: Marta Weronika Najman
Oprawa: miękka
Ilość stron: 528
Format: 125×195 mm
Data wydania: 14 stycznia 2019

Z zawodu finansista, z pasji czytelnik. Redaktorka serwisu oraz moderator forum Gavran, okazjonalnie recenzentka.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze