Podoba się?

Chociaż bardzo się ucieszyłam po ogłoszeniu, że wydawnictwo Papierowy Księżyc wznowi serię Marissy Meyer o odważnej Cinder, dziewczynie-cyborgu oraz reszcie wspaniałych bohaterów, to po jakimś czasie przestałam szukać informacji na temat kolejnych premier. Wydanie Cress – trzeciego tomu – bardzo się bowiem przeciągnęło. Musicie więc zrozumieć moje ogromne zdziwienie, kiedy pewnego dnia dostałam paczkę, a tam znalazłam właśnie ten tytuł. Wiedziałam, że dzień premiery nadchodzi (to już 5.06.19), ale wciąż byłam zaskoczona.

Zapewne wydawnictwo miało swoje powody, aby tę premierę odłożyć na tak długo, ale mam nadzieję, że z kolejną, i ostatnią, częścią nie będzie problemów, ponieważ ta seria to magia sama w sobie. W trzeciej części powracamy do Cinder oraz Scarlet, lecz dostajemy również narrację nowej bohaterki – Cress. Crescent, jak brzmi jej pełne imię, jest skorupą, tzn. nie posiada lunarskich mocy. Zamknięta nie w wieży, a satelicie krążącej wokół Ziemi, wykonuje zadania zlecane jej przez najważniejszą doradczynię królowej Księżyca. Jako najlepsza hakerka i programistka królowej Levany, Cress szpieguje ziemskich polityków oraz szuka informacji na temat samej Cinder. Kiedy jednak odkrywa możliwość na ucieczkę i przyłączenie się do zgrai naszych ulubionych bohaterów… od razu z niej korzysta.

Muszę przyznać, że opowieść Cress stanowi dla mnie pewnego rodzaju wyjątek. Choć Marissie Meyer w każdej innej części (Winter również!) udało się stworzyć oryginalną i na swój sposób wyjątkową wersję baśniowej postaci, jakimi są Kopciuszek, Czerwony Kapturek czy Śpiąca królewna, tak z wersją Roszpunki w Cress niezmiennie mam pewien problem. Cały czas widzę w niej tę disnejowską wersję z Zaplątanych, a urocza, cwana odsłona Hana Solo – och, przepraszam! – Kapitana Thorne, w tym nie pomaga, ponieważ doskonale wpisuje się on w schemat łotrzyka Finna. Miałam ten problem z Cress cztery lata temu, kiedy po raz pierwszy czytałam tę część i mam go dzisiaj, głównie dlatego, że, chociaż trudno wstrzymać się od porównań, to niełatwo również zaliczyć to na poczet wad powieści. Crescent oraz Kapitan Thorne są jednymi z moich ulubionych postaci. Intrygujący, pełni życia, chęci przygód, lojalni oraz honorowi. Świetną zabawę sprawia obserwowanie, jak odkrywają, jak wiele ich łączy.

Uwielbiam powieści Meyer, a powrót do Sagi Księżycowej za każdym razem wywołuje uśmiech na mojej twarzy. I chociaż nie jest to już to uczucie, które towarzyszyło mi podczas długich, zarywanych nocy, kiedy koniecznie chciałam wiedzieć, co wydarzy się dalej, jest niemalże równie silnie. Towarzyszy mu pewna nostalgia – inaczej czytało się te powieści za pierwszym razem, inaczej czyta się je teraz. Trudno nie zauważyć pewnej naiwności bohaterów, motywów, które dziś są bardziej niż mniej ograne. Sama historia jednak wciąga równie mocno, a losy postaci trzymają czytelnika w żelaznej pięści, raz za razem każąc mu się za nich martwić oraz towarzyszyć im do samego końca.

Mimo, że upłynęło tak wiele czasu od pierwszego wydania, a na rynku książek spod gwiazdy młodzieżowego fantasy pojawiło się mnóstwo podobnych tytułów, Saga Księżycowa Marissy Meyer wciąż się wyróżnia, proponuje coś ciekawego. Cały czas przyciąga nowych czytelników, a pamięć o przygodach Cinder, Iko, Kaia, Scarlet, Wilka, Cress oraz Kapitana Thorne (i bohaterów, o których w tym tekście jeszcze wspomnieć nie mogę) nie zanika.

tytuł: Cress
autor: Marissa Meyer
seria: Saga Księżycowa
wydawnictwo: Papierowy Księżyc
data wydania: 5 czerwca 2019
 kategoria: fantastyka, fantasy, science fiction
 język: polski

Cztery lata temu o Cress pisała również Sophie. Zapraszamy do jej recenzji ->tutaj<.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze