Fragment: Małe Licho i anioł z kamienia – Marta Kisiel

Podoba się?

Małe Małe Licho i anioł z kamieniaJuż 30 października swoją premierę będzie miało “Małe Licho i anioł z kamienia” autorstwa Marty Kisiel, a my mamy dla Was fragment tej niesamowitej powieści nie tylko dla najmłodszych.

Wydaje się, że zwyczajność na dobre zagościła w życiu Bożka, niezwykłego chłopca z niezwykłą tajemnicą. Nie na długo. Po tym, jak nad wyraz udana impreza, taka z planszówkami, popcornem i francuskimi tostami na słodko, kończy się zbiorową kwarantanną, Bożek wraz z Tsadkielem i Guciem muszą spędzić ferie u ciotki w samym sercu przedziwnego lasu. Wkrótce odkrywają, że z pozoru nudne, zaśnieżone odludzie kryje wiele niespodzianek…

Tytuł: Małe Licho i anioł z kamienia
Autor: Marta Kisiel
Ilustracje: Paulina Wyrt
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-280-6727-1
Liczba stron: 304
Wydawnictwo: Wilga

Pierwszy tom „Małego Licha” połknęłam łapczywie, nie przeżuwając (ale przeżywając) i wraz z ostatnią stroną zaczęłam wypatrywać niecierpliwie tomu drugiego. I oto jest – „Małe Licho i anioł z kamienia” – z tą samą paczką wypróbowanych przyjaciół, cóż z tego, że wyposażonych w skrzydełka, ogony i kopytka. Nawiedzony dom Bożka trzeszczy i zawodzi pod naporem wiatru, pachnie szarlotką i przygodą. Od piwnic po strych przenika go aura przyjaźni, wyrozumiałej rodzinnej miłości, poczucia humoru. Marta Kisiel potrafi (siłą swojego talentu) uczynić prawdopodobnymi najbardziej zuchwałe i fantastyczne koncepty. Po lekturze gotowi jesteśmy dać słowo, że nie ma nic zdrożnego w zagniataniu ciasta na pierniczki w asyście potwora o wielu mackach i z okrzykiem „alleluja” na ustach”.

Joanna Olech

 

Marta Kisiel nadaje nową jakość określeniu „przytulny”. Taki jest dom, do którego Bożek niespodziewanie trafia na ferie zimowe, a jego lokatorzy, ciocia Oda i czort Bazyl, podbiją z pewnością serca młodych czytelników. Mnóstwo humoru, solidna dawka strachu i bohaterowie intrygujący „bez względu na gatunek, rozmiar czy stan skupienia”.

 

Barbara Gawryluk, dziennikarz

 

 

Fragment

Na długo przed tym, jak na niebie zalśniła pierwsza gwiazdka, domownicy zebrali się wspólnie przy świątecznym stole i złożyli sobie życzenia. Barszcz, zupełnie inny niż barszcze w zwyczajne dni roku, czerwienił się tymczasem na talerzach, na półmiskach parowały pierogi, złociste masło spływało z białej fasoli. W pustych brzuchach burczało coraz donośniej (zwłaszcza w brzuchu Gucia, który dodatkowo burczał sam z siebie) i palce same zaciskały się na sztućcach, żeby jak najszybciej to burczenie uciszyć.           Uciszali więc, aż im się uszy trzęsły i przez następne minuty w salonie rozlegały się mruknięcia, pochwały i prośby o dokładkę. I mlaskanie trochę też.

— Powstań! Wymarsz wojsk austriackich! — zarządziła w końcu mama, kiedy nad stołem unosiły się już tylko błogie westchnienia. I wcale nie chodziło jej o widma, o czym doskonale wiedzieli Bożek i Licho. Och, tylko czekali na te słowa! Zerwali się jak oparzeni i w okamgnieniu zaczęli sprzątać ze stołu, żeby czym prędzej zrobić miejsce na ciasta i ciasteczka.

— Och, alleluja, alleluja! — piszczał mały anioł, tuptając do kuchni ze stertą talerzy, a Bożek z wazą po zupie i sztućcami deptał mu po piętach.

I właśnie wtedy, kiedy biegali w tę i z powrotem, już pełni dobra, a mimo to gotowi na więcej, stało się TO. Magiczne, niewyjaśnione, wprost niewyobrażalne TO.

Ledwo wyhamowali we dwójkę na progu i oniemiali wlepili oczy w kąt obok kominka. Bo tam, pod choinką strojną w bombki, łańcuchy i cudem rozplątane światełka, nagle ujrzeli sterty paczuszek i paczek, których przecież jeszcze przed chwilą wcale tam nie było! A kawałek dalej, dosłownie na wyciągnięcie ręki, jak gdyby nigdy nic siedzieli dorośli i rozmawiali, i śmiali się, i W OGÓLE NIC NIE ZAUWAŻYLI, NIC A NIC, co było chyba jeszcze bardziej niewyobrażalne niż TO, które właśnie się stało.

Przez następne pół godziny po domu niosły się wrzaski Bożka i piski Licha, przeplatane wielce zdumionymi „Och, jej!” i „Proszę, proszę!” na zmianę z „No coś podobnego!”, a nawet Donnerwetter!, po którym następowały Bardzo Wymowne Kaszlnięcia mamy i zgodny jak rzadko chichot obu wujków.   Prezenty, te bardzo wyczekiwane i te jeszcze bardziej zaskakujące, wędrowały do właściwych rąk i macek. A gdy pod choinką znów zrobiło się pusto, na stół wjechały słodkości razem z gorącymi napojami i zrobiło się błogo. Widma ze strychu to intonowały bożonarodzeniowe pieśni, oczywiście po niemiecku, to snuły rzewne wspominki sprzed stu lat. Bożek i Licho na przemian piszczeli ze szczęścia i podziwiali nawzajem swoje zdobycze, Gucio tarzał się pod choinką i trącał mackami bombki. Wyżej, na parapecie, dżinn kłębił się w nowej kryształowej karafce, urzeczony tym, jak przepięknie rozszczepiała światło.             Podziomek umościł się w przytulnym flanelowym futerale na okulary i wcinał piernikowe okruszki, a dorośli tak po prostu przyglądali się wszystkim w milczeniu, sącząc grzane wino. Naraz Bożek o czymś sobie przypomniał. Rozejrzał się szybko po salonie.

Tsadkiel, który przez całe przedpołudnie prasował obrusy i serwetki w zaciszu swego pokoju, najmniejsze nawet zmarszczki czy zagięcia traktując jak osobistą zniewagę, teraz siedział w kącie, nieruchomy i majestatyczny niczym posąg z kamienia. Tak w zasadzie to nie ruszał się stamtąd przez cały wieczór, obojętny na to, co działo się wokół niego. Bo też, w jego mniemaniu, nie działo się nic, co byłoby warte zainteresowania.

Przynajmniej dopóki tuż przed nim nie stanął Bożek i się nie uśmiechnął.

— Proszę. To dla ciebie.

Anioł z niewzruszoną miną przyjrzał się temu, co trzymał chłopiec. Jakiś kanciasty przedmiot, dość sporych rozmiarów, zapakowany w kolorowy papier. Z wierzchu pyszniła się gwiazdka z błyszczącej wstążki, jak gdyby miała powód. Aż się skrzywił, dostrzegając zagniecenia i przetarcia na papierze, a nawet — o zgrozo! — plamę po kleju. Biurowym, oczywiście. Amatorszczyzna…

Zamiast wyciągnąć ręce i przyjąć prezent, Tsadkiel spojrzał w chabrowe oczy Bożka i odezwał się obojętnym głosem, takim samym, jakim odpowiada się obcemu przechodniowi, który na ulicy pyta o drogę albo godzinę:

— Co to takiego?

— No… taki… takie… taka komódka — odparł Bożek. — Sam ją zrobiłem. Dla ciebie. No bo wiesz — zaczął tłumaczyć, kiedy Tsadkiel wciąż się nie poruszył — Gwiazdka przynosi prezenty tylko małym dzieciom… i małym aniołom… no i małym potworom też. A ci więksi muszą sami sobie coś zorganizować, żeby im nie było przykro, prawda? Więc wpadłem na pomysł, że coś dla ciebie zrobię. Proszę — powtórzył. — Wesołych świąt.

Wyciągnął ręce, nieomal podtykając aniołowi pudełko pod nos.

— Nie prosiłem o to — rzekł Tsadkiel.

— No… no wiem. Ale to prezent. Ciągle robisz jakieś listy i tabelki, i hormo… no, harmonogramy i masz tyle pisaków i flamastrów, i zakreślaczy, i śmiesznych samoprzylepnych karteczek, więc pomyślałem sobie, że zrobię ci taką komódkę, żebyś mógł w niej to wszystko trzymać. Przyda ci się. Jest z drewna i ma szufladki i… i w ogóle — dokończył.

Doskonale gładkie czoło anioła przecięła pionowa zmarszczka.

— Nie chciałem tego — powiedział rzeczowo.

— Tsadkielu, Bożek chce ci dać prezent — z przeciwległego końca salonu dobiegł głos wujka. — Prezent, do jasnej cho… No. PREZENT!!!

— Ach. Istotnie. — Anioł odchrząknął i zamrugawszy, jakby dusił w sobie poirytowanie własną niedomyślnością, jeszcze raz spojrzał na chłopca. — Nie, dziękuję.

Bożek się nie rozpłakał. Wcale nie dlatego, żeby wierzył w bzdury, że niby płaczą tylko dziewczyny, a chłopaki nie. W końcu sam był chłopcem (znaczy, między innymi chłopcem) i zdarzało mu się płakać, z bardzo różnych powodów. Tak samo jak wujkowi Konradowi i wujaszkowi Turowi, i tacie, i Krakersowi też. (Na przykład gdy raz przypalił tartę z malinami i jego ulubiona foremka nadawała się wyłącznie do wyrzucenia. Albo gdy Bożek niechcący przytrzasnął mu mackę.) A skoro nawet coś tak wielkiego, silnego i potwornego jak Krakers mogło płakać i się tego nie wstydzić, to tym bardziej mógł sporo mniejszy, dość silny i w ogóle niepotworny prawie dziesięcioletni chłopiec.

Ale nie tym razem. Bo tym razem prędzej by pękł, niż dał po sobie cokolwiek poznać na oczach tego… tego… Pupkiela, o! Zacisnął usta, które zadrżały mu zdradziecko, odwrócił się na pięcie i z prezentem w objęciach wybiegł z salonu, a Licho popędziło za nim.

Zły Wilk

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze