Podoba się?

Myślałem, że czytanie książek Stephena Kinga czy oglądanie serialu „Doctor Who” uodporniło mnie na wszystkie dziwaczne i kompletnie szalone pomysły, z którymi logika nie ma nic wspólnego, na przykład kosmici zbudowani wyłącznie z tłuszczu lub mordercze samochody. Jak się okazuje, myliłem się, i to bardzo – to, co w „Wirusie” wymyślił Graham Masterton, trudno określić inaczej niż istne szaleństwo. Ale czy omawiany tytuł stanowi odpowiedni wybór dla miłośników strasznych książek?

Przede wszystkim recenzowana powieść nie jest typowym horrorem – to raczej kryminał z elementami grozy. W tej historii zaglądamy na ulice jednej z Londyńskich dzielnic, na którą spada plaga. I to nie „zwyczajnych” morderstw popełnianych w afekcie, tylko bestialskich, dziwnych i wyjątkowo tajemniczych mordów mających jeden wspólny mianownik: wszyscy sprawcy za swoje czynny obwiniają żyjące ubrania.

Do rozwikłania tej enigmatycznej sprawy zostaje przydzielona dwójka detektywów. Zajmujący się na co dzień ulicznymi gangami Jerry Pardoe i specjalizująca się w przestępczości domowej w mniejszościach etnicznych Dżamila Patel. Duet ten stanowi klasyczny przykład współpracy bohaterów o kompletnie odmiennych charakterach i doświadczeniach. Z jednej strony mamy sztampowego gliniarza obdarzonego dobrym nosem do znajdywania istotnych poszlak, który poza pracą próbuje mieć czas dla siebie i córki. Z kolei Dżamila jest twardo stąpającą po ziemi kobietą, niewierzącą w zjawiska paranormalne, ale mającą o nich sporą wiedzę, ponieważ od dziecka słuchała od krewnych strasznych historii o niebezpiecznych demonach i dżinach.

W czasie lektury „Wirusa” zrozumiałem, czemu autorzy kryminałów skupiają się na przedstawieniu jednej zbrodni i jej rozwikłaniu, zamiast zalewać Czytelnika trupami na dosłownie każdej stronie. Wszystko dlatego, że nadmiar morderstw czy zagadek do rozwiązania wcześniej czy później doprowadza do zepchnięcia i zmarginalizowania roli bohaterów w fabule, często też zostają przez to spłyceni. Niestety w powieści Mastertona zaistniała właśnie taka sytuacja. W „Wirusie” ciągle powtarza się schemat polegający na zaprezentowaniu, jak doszło do danego morderstwa i co popchnęło do takich czynów sprawcę czy też przedstawieniu pracy policji włącznie z przeprowadzaniem oględzin miejsca zbrodni i przesłuchiwaniu świadków. Zabójstw jest tutaj tak dużo, że praktycznie nie ma miejsca na nic innego, co dopiero mówić o rozbudowaniu postaci, aby miały jakąś głębię.

Pomysł na historię jest absurdalny i dziwny. Nie potrafię inaczej określić tej mieszanki horroru z kryminałem, w której najistotniejszą rolę odgrywa odzież. Co więcej, podczas lektury „Wirusa” nie towarzyszył mi strach, jego miejsce zajęła odraza, ponieważ w książce króluje obleśność, wulgarność i cała masa obscenicznych scen. Okładka nie przypadkiem została oznaczona „+18”, nie jest to żaden chwyt marketingowy mający zwrócić uwagę większej ilości Czytelników. Oj nie, w tym wypadku znaczek stanowi istotną informację, której lepiej nie ignorować – odbiorcy o słabszych żołądkach oraz niepełnoletni dla swojego dobra powinni od „Wirusa” uciekać jak najdalej się da.

Wszystkie morderstwa są mocne, często perwersyjne, brutalne, bezwstydne oraz nieobyczajne. A autor wręcz z lubością opisuje wszystko wraz z najdrobniejszymi detalami, co tworzy wyjątkowo mroczny i ciężki obraz do przetworzenia w wyobraźni Czytelnika. To nie wszystko, z równie wielkim pietyzmem pisarz skupia się na przedstawieniu aktu zabójstwa czy też motywacji popychających ludzi do ostatecznego kroku. Dzięki takiemu podejściu ten element „Wirusa” robi fantastyczne wrażenie, gdyż pozwala lepiej poznać psychikę sprawców, ich relacje z sąsiadami, obcymi ludźmi oraz najbliższymi. Poza tym pozwala zrozumieć sposób, w jaki patrzą na świat.

Trudno Mastertona uznać za nowicjusza, kiedy na koncie ma całe mnóstwo książek, ciekawych pomysłów i umie również opowiadać historie. Ale w tym wypadku mam dziwne wrażenie, że się trochę pogubił, przez co główną atrakcją „Wirusa” nie są bohaterowie czy snuta opowieść, a krwawy festiwal obrzydliwych i szokujących zbrodni. Ale może miał on taki zamiar od samego początku? Któż to wie. Zdecydowaniem wolałbym, żeby autor położył większy nacisk na postacie, jednakże muszę przyznać, że w prezentowanej ohydzie było coś kuszącego i zachęcającego do poznania dalszego ciągu historii. Przede wszystkim sprawdzenia tego, jak Masterton połączy wszystkie elementy w spójną i logiczną całość.

Sięgając po recenzowaną książkę, oczekiwałem strachu, grozy albo ich namiastki. Niestety tych doznań mi brakło. Za to była to wyjątkowo krwawa i dziwna przygoda, którą autorowi udało się zamknąć w satysfakcjonujący mnie sposób.  Jeśli chodzi o horrory, „Wirus” nie jest genialną pozycją, ale nie można go również określić jako tragiczny. Powiedziałbym, że jest w porządku. Spokojnie można czytać, choć nie liczcie na jakiś wielki zachwyt po dotarciu do ostatniej strony.

  • Autor: Graham Masterton
  • Tytuł: Wirus
  • Tytuł oryginału: Ghost Virus
  • Tłumaczenie: Piotr Kuś
  • Wydanie: III
  • Wydawnictwo: REBIS
  • ISBN: 978-83-8188-024-4
  • Format: 128 x 197 mm
  • Oprawa: broszurowa klejona
  • Ilość stron: 392
  • Data wydania: 22 maja 2018
Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najwyżej oceniane
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze

[…] recenzja „Wirusa” Grahama […]