Podoba się?

Zapraszamy do zapoznania się z fragmentem książki “Diuna. Książę Kaladanu” Briana Herberta i Kevina J. Andersona.

Zaczyna się legenda

Leto Atryda, książę Kaladanu i ojciec Muad’Diba. Wszyscy wiedzą o upadku i wzlocie jego syna, natomiast niewiele wiadomo o nim, spokojnym władcy Kaladanu, i jego partnerce, ani o tym, jak książę niewiele znaczącej planety zaskarbił sobie względy imperatora i wzbudził gniew rodu Harkonnenów, wchodząc na drogę, która przywiodła go do śmierci. Oto ta historia.

Leto cierpliwie i wiernie służy Tronowi Złotego Lwa. Podczas gdy inni spiskują i knują, książę Kaladanu działa. Ale jego potężni wrogowie uważają, że zanadto wyrasta ponad swój stan i że ród Atrydów osiąga zbyt wysoką pozycję. Otoczony przez niewidzialnych wrogów Leto musi zdecydować, czy ciężar powinności i honoru jest wart ceny jego życia, rodziny i miłości.

Kevin J. Anderson zasłynął powieściami osadzonymi w świecie Gwiezdnych wojen i cyklem „Z archiwum X”. Jego Budowniczowie nieskończoności (wraz z Dougiem Beasonem) byli w roku 1993 nominowani do nagrody Nebula. Razem z Brianem Herbertem kontynuuje sagę Franka Herberta o Diunie. Napisali m.in. dwie nowe trylogie: „Legendy Diuny” i „Preludium do Diuny”, a także zwieńczenie legendarnych „Kronik Diuny” i książki uzupełniający cały cykl.

Brian Herbert to najstarszy syn Franka Herberta, pisarz znany głównie jako kontynuator legendarnych „Kronik Diuny”. Wraz z Kevinem J. Andersonem napisał m.in. dwie nowe trylogie: „Legendy Diuny” i „Preludium do Diuny”, a także dwutomowe zwieńczenie „Kronik…” i książki uzupełniający cały cykl. Jest też autorem biografii Franka Herberta Dreamer of Dune.

FRAGMENT

Często najgłośniej chwali się ten, kto ma najmniej osiągnięć.
— KHOAM,
Analiza Publicznych Historii Imperialnych


Leto Atryda przebywał daleko od domu i nie chciał tu być, ale skoro Imperator zaprosił wszystkich członków Landsraadu, Kaladanu i dalekim krewniakiem Szaddama. Jego nieobecność zostałaby zauważona.
Na szczęście nie wymagało to podróży na Kaitaina, jarmarczny i hałaśliwy świat stołeczny. W sercu Imperium nie było po prostu miejsca na ekstrawagancki nowy pomnik, jaki Szaddam sobie wymyślił, musiał więc wybrać planetę, o której nikt nie słyszał. Potrzebował miejsca, gdzie jego osiągnięcia naprawdę rzucałyby się w oczy, a Otorio się do tego nadawało.
Gdy liniowiec Gildii znalazł się nad planetą, na której powstawało nowe muzeum, Leto siedział niecierpliwie w jachcie kosmicznym Atrydów przewożonym przez ten gigantyczny statek. W podróży towarzyszyli mu pilot i kilku służących, ale książę wolał przesiadywać samotnie w swojej kabinie. Miał długie, ciemne włosy, przenikliwe szare oczy i orli nos. W jego postawie widać było pewność siebie, której nie umniejszy przepych nowego kompleksu muzealnego.
Po wejściu liniowca na orbitę wokół planety statki spoczywające w jego przepastnych lukach ustawiły się w kolejce, by wylecieć stamtąd w odpowiednim porządku. Otorio było niepozornym światem, zapomnianym na setki lat przez podróżników, biznesmenów, kolonistów i imperialnych audytorów. Rustykalna planeta, czysta i spokojna, stanowiła cichą zatoczkę na wzburzonym oceanie imperialnej polityki.
Teraz stała się jednak siedzibą olbrzymiego kompleksu upamiętniającego dziesięć tysięcy lat panowania Corrinów. Fakt, że nie było na niej niczego innego godnego uwagi, oznaczał, iż muzeum Szaddama będzie najbardziej okazałym miejscem na całym tym świecie. Leto dobrze znał sposób myślenia Imperatora.
Wielu szlachciców starałoby się zwrócić na siebie uwagę władcy, by powiększyć majątek lub wpływy albo pognębić rywali, ale nie Leto. Miał duże posiadłości, stabilną władzę, a podczas wcześniejszych spotkań zdążył już przyciągnąć uwagę Szaddama IV na dobre i na złe. Nie musiał niczego udowadniać, ale spełni swój obowiązek i weźmie udział w otwarciu muzeum.
Chcąc zaskarbić sobie względy Imperatora, w pielgrzymkę na Otorio wyruszyła tak liczna rzesza wielmożów, że minie wiele godzin, nim z liniowca wylecą wszystkie statki, a jacht Atrydów nie był na przodzie kolejki.
Od wylotu z Kaladanu Leto starał się zabijać czas, pracując w swojej kabinie, studiując raporty z połowów ryb księżycowych, liczbę łodzi straconych podczas niedawnego tajfunu oraz świetne wyniki szkolenia fizycznego i mentalnego swego syna Paula. Liniowiec leciał od jednego układu gwiezdnego do drugiego, zabierając pasażerów z różnych planet, ponieważ żadna nie miała bezpośredniego połączenia z tak mało znaczącym światem jak Otorio. Szaddam zamierzał to zmienić.
Czekając na swoją kolej, Leto włączył ekran na ścianie, by przyjrzeć się leżącej w dole planecie. Oceany i zielono-brązowe lądy zasnuwały chmury. Ogromny kompleks wznoszony przez Szaddama musiał spowodować zasadnicze zmiany na tym spokojnym świecie. Na Otorio napłynęły ekipy budowlane i całkowicie przekształciły jedyne duże skupisko ludności. Niezliczone kilometry kwadratowe pokryto brukiem. Pojawiały się coraz to nowe pomniki i posągi; kompleksy rządowe, centra rozrywkowe, wystawy interaktywne i audytoria wykwitały niczym algi w morzu. Każdy z wielkich amfiteatrów mógł pomieścić sto tysięcy widzów, a działo się to na świecie, który — jak czytał Leto — według spisu ludności wcześniej liczył niespełna milion mieszkańców.
Przez interkom dobiegł głos jego osobistego pilota.
— Mój panie, nasz statek jest teraz czwarty w kolejce. Wkrótce wylecimy.
Mężczyzna mówił z prowincjonalnym akcentem z Kaladanu. Leto zrobiło się cieplej na sercu, gdy uświadomił sobie, że dla niego i dla kilku innych członków załogi, wybranych spośród miejscowych, którzy nie mieli wielu okazji, żeby wychylić nos poza świat ojczysty, ta podróż była przygodą, wyprawą życia.
— Dziękuję, Arku — powiedział, demonstracyjnie zwracając się do niego po imieniu. Wyłączył interkom i usadowił się wygodnie na miękkim skórzanym siedzeniu.
Patrząc przez iluminator, pomyślał, że powinien był wziąć ze sobą Paula. Lady Jessika nie miała upodobania do podróży kosmicznych ani do dworskiej polityki, za to ich czternastoletni syn, jego duma, był inteligentny i ciekaw wszechświata. Mimo to książę postanowił nie zabierać rodziny na wydarzenie, które na pewno będzie nudną ceremonią, zorganizowaną tylko po to, by podnieść prestiż Imperatora.
Jednak niedługo nie będzie już mógł trzymać Paula z dala od imperialnej polityki. Leto cieszył się popularnością w Landsraadzie, a ród Atrydów, chociaż władał tylko jedną planetą, miał duże wpływy. Wiele rodów, których przedstawiciele zasiadali w Landsraadzie, chętnie spowinowaciłoby się z Atrydami przez małżeństwo, a czternastoletni Paul wchodził w odpowiedni wiek…
Leto przyglądał się, jak dwa statki przed nim odrywają się od stanowisk postojowych i wylatują przez wielkie wrota luku liniowca. Niektóre jednostki były nijakie, może nawet zostały wypożyczone na tę okazję przez biedniejsze rodziny czy niskie rody, inne natomiast pyszniły się barwami i herbami Mutellich, Ekazów, Bonnerów, Ouardów i pozostałych wielmożów.
Jeszcze jeden statek zanurzył się w rzadkich chmurach, po czym jacht Atrydów uwolnił się z zacisków dokujących. Zamruczały silniki dryfowe. Leto trzymał się mocno poręczy fotela, gdy jacht przelatywał przez orbitalne drogi podejścia, schodząc ku górnym warstwom atmosfery.
— Może trochę trząść, mój panie — zakomunikował Arko. — Na naszej drodze jest wiele przeszkód, porzuconych szaland i naczep do transportu materiałów budowlanych. Wieża kontrolna na Otorio
stale zmienia nasz kurs.
Leto wyjrzał przez iluminator i zobaczył wraki dryfujące chaotycznie po orbitach wokół planety.
— Dziwię się, że Szaddam nie kazał ich usunąć — powiedział.
— Były opóźnienia w budowie, wasza wysokość. To naczepy do przewozu ciężkiego sprzętu i zaopatrzenia. Przypuszczam, że puste. Prawdopodobnie Imperator nie mógł się ich pozbyć przed uroczystościami ze względów finansowych.
— Szaddam za nic nie przełożyłby ceremonii na bardziej odpowiedni termin — mruknął do siebie Leto, a głośno rzekł do interkomu: — Polegam na twoich umiejętnościach.
— Dziękuję, mój panie.
Książęcy jacht kluczył między wolno obracającymi się obiektami, które zaśmiecały drogi podejścia.
Z wnętrza liniowca wyłaniały się kolejne statki z przedstawicielami wysokich rodów, którzy mieli podziwiać nowy kompleks muzealny Imperatora. Leto złoży mu należne uszanowanie i wyrazi uznanie dla długiej historii osiągnięć Corrinów. Pokaże się i spełni swój obowiązek jako wierny poddany.
— Tylko postaraj się o miękkie lądowanie, Arku — powiedział do interkomu — i trzymaj jacht w gotowości do odlotu. Chciałbym wrócić do domu, jak tylko uda mi się znaleźć jakąś rozsądną wymówkę.
Całym sercem był ze swym ludem na Kaladanie, jego sprawy były dla niego najważniejsze.
— Będę miał czas kupić podarunek dla mojej ukochanej, wasza wysokość? I upominki dla siostrzeńców? — W głosie pilota słychać było rozczarowanie.
Leto uśmiechnął się pobłażliwie. Był pewien, że pozostali członkowie załogi i służba czuli się tak samo.
— Oczywiście. Wątpię, by jakaś część tej ceremonii przebiegła szybko.
Podczas gdy statek sunął łagodnie ku powierzchni planety, książę patrzył na geometryczny kompleks nowego muzeum imperialnego, który obejmował wiele kilometrów kwadratowych wysokich budynków, szerokich bulwarów, placów i pomników. Wyglądało to tak, jakby przeniesiono tu przez galaktykę kawał kaitaińskiej metropolii.
Arko sprowadził jacht na priorytetowe lądowisko przylegające do nowego Monolitu Imperialnego. Niezwykła wieża miała kształt wąskiego klina, szerszego u góry, a dolnym końcem posadowionego w stanie delikatnej równowagi pośrodku centralnego placu. Niektórzy twierdzili, że z oddali wygląda jak kolec wbity w serce Otorio.
Pilot i załoga byli tak oszołomieni wspaniałością tego miejsca, że niewątpliwie przez resztę życia będą o nim opowiadali w kalijskich tawernach. Leto z lekkim uśmiechem dał im nieco funduszy do swobodnej dyspozycji, by mogli kupić pamiątkowe błyskotki, i pozwolił zwiedzić miasto. Przyjęli to z wdzięcznością i oddalili się, a on zabrał się do wypełniania swoich obowiązków.
Gdy wynurzył się z jachtu, musiał stawić czoło natłokowi wrażeń zmysłowych. Przybywająca na uroczystość szlachta, wystrojona w bajecznie kolorowe szaty i obwieszona błyszczącymi klejnotami, paradowała z wielkimi orszakami, starając się wyglądem podkreślić swoje dostojeństwo. By zwrócić na siebie uwagę, ambitni wielmoże nadymali się jak pawie, kroczyli dumnie i tylko nieliczni raczyli zaszczycić ponownym spojrzeniem księcia Kaladanu w nierzucającym się w oczy ubiorze. Świadom reputacji, jaką cieszył się ród Atrydów, Leto ignorował to lekceważenie. Nie musiał wykazywać swego znaczenia i bogactwa.
Mimo że był księciem, wtopił się w tłum. Często tak samo postępował u siebie i cieszył się kilkoma godzinami swobody, przechadzając się nierozpoznany między poddanymi. Teraz zanurzył się samotnie w rozległą plątaninę ulic, fontann, posągów, obelisków i muzealnych galerii.
Ulice patrolowali funkcjonariusze sił bezpieczeństwa w szkarłatnych i złotych barwach Corrinów. Towarzyszyli im groźni sardaukarzy, żołnierze budzących strach elitarnych oddziałów Imperatora. Ich obecność wydała się Leto interesująca. Sardaukarów używano tylko do zadań specjalnych, więc fakt, że Szaddam ich tutaj skierował, świadczył o wadze tej gali. Na Kaitainie od wieków obowiązywały ustalone procedury bezpieczeństwa, natomiast ta planeta była czystą tabliczką, więc pokaz siły nie był niczym dziwnym.
Leto ruszył pewnym krokiem szerokimi bulwarami, na których z wielopoziomowych fontann tryskała woda i buchały kłęby pary, a szklane pryzmaty rozszczepiały światło słoneczne na wielobarwne tęcze. Ogromne posągi dawnych imperatorów przedstawiały ich jako przystojnych i mężnych władców. Polerowane tablice na cokołach opisywały zasługi każdego z nich.
Corrinowie, którzy wzięli swe nazwisko od bitwy pod Corrinem, byli od końca Dżihadu Butlerowskiego, czyli od dziesięciu tysięcy lat, dominującą dynastią. Wprawdzie zdarzały się w tym czasie okresy interregnum, zamachy stanu i tymczasowe rządy innych rodów, ale zawsze powracali do władzy jacyś ich potomkowie, przejmując ją dzięki wżenieniu się w ród rządzący, w wyniku krwawej wojny domowej albo zrządzeniem losu. Budując to miasto, Szaddam chciał zapewnić sobie i swoim przodkom wieczną pamięć wszystkich poddanych.
Leto przystanął przed trzymetrową metalową statuą ojca Szaddama, „mądrego i dobrotliwego” Elrooda IX. Zmarszczył brwi na widok napisu na płytce, bo wiedział, że stary Elrood był drażliwym i mściwym człowiekiem i sam Szaddam go nienawidził. Ojciec Leto, książę Paulus Atryda, walczył podczas rebelii Ekazów po stronie Elrooda, ale zraziły go jego niegodziwe uczynki.
Leto szedł przez rozległy kompleks, na wpół oślepiony nadmiarem widoków i na wpół głuchy od panującej tam wrzawy świętującej ciżby. Tłum składał się całkowicie ze szlachty i wysokich urzędników, którzy dostali upragnione zaproszenia na tę wielką galę. Wyobrażał sobie, jak Paul rozkoszowałby się tymi wszystkimi nowymi doznaniami.
Po godzinie, znużony tym spektaklem, zaczął się rozglądać za jakimś spokojnym miejscem, gdzie mógłby odpocząć przed audiencją u Imperatora. Skręcił za największy posąg koło podstawy Monolitu Imperialnego — piękną, podobną do madonny postać Sereny Butler tulącej do piersi niemowlę, którego męczeńska śmierć wywołała straszną wojnę z myślącymi machinami. Spomiędzy kamiennych płyt przed posągiem wyrastało krzepkie drzewo oliwne o poskręcanych gałęziach. Umieszczona obok plakietka wyjaśniała, że jest ono ostatnią pozostałością gaju, który do niedawna porastał cały ten teren. Teraz wszystko pokrywał bruk.
Za posągiem Sereny Leto dostrzegł tylne wejście do jednego z budynków muzealnych. Wielki monument zasłaniał labirynt zaułków i wejść dla służby. Pewien, że nikt nie zwróci na niego uwagi, Leto wślizgnął się w cień okapów chroniących przed jasnym światłem słonecznym. Unosząca się nad placem woń sztucznej mgiełki i perfum ustępowała tutaj zapachom ciepłych wyziewów generatorów, śmieci i potu robotników.
Dał nura w zadaszone wejście i trafił na zamknięte drzwi. Był sam. Panująca wokół cisza wydawała się westchnieniem ulgi. Oparłszy się o mur, sięgnął do kieszeni i wyjął rolkę ciasno zwiniętej szigastruny oraz kieszonkowy odtwarzacz kryształów. Uśmiechnął się, włączając nagranie.
Obraz drgał, po czym nabrał ostrości. Leto patrzył z zadowoleniem na piękną lady Jessikę, swoją konkubinę, kochankę i matkę swojego syna. Była w niebieskiej sukni, miała na szyi sznur pereł z raf na kaladańskim wybrzeżu, wysoko zaczesane włosy upięła szpilkami i rzeźbionymi grzebieniami z muszli, które podkreślały zieleń jej oczu.
Z nagrania popłynął jej głos, który brzmiał jak muzyka, zwłaszcza po hałasie wypełniającym muzeum.
— Leto, przyrzekłeś, że tego nie obejrzysz, dopóki nie dotrzesz na Otorio. Dotrzymałeś obietnicy? — spytała z nutą przekory.
— Tak, kochana — odparł głośno, bo w pobliżu nie było żywego ducha.
Wydęła zmysłowe usta i musnęła dłonią ozdobny grzebień. Dobrze znała księcia.
Jednym z powodów, dla których nie towarzyszyła mu w tej podróży, był fakt, iż nie była jego żoną, tylko konkubiną, i z przyczyn politycznych tak musiało pozostać. Teoretycznie Leto był gotów do
ożenku, ale pogodził się z myślą, że nigdy do niego nie dojdzie. Nie po tym, co się stało…
Skrzywił się z bólu na wspomnienie swego niedoszłego ślubu z Ilesą Ekaz. Tyle krwi… tyle nienawiści. Jako szlachcic i członek Landsraadu musiał zachowywać pozory, że wciąż jest kawalerem do wzięcia, ale postanowił, że już nigdy nie zwiąże się węzłem małżeńskim. Musiał
zapewnić Jessice bezpieczeństwo. Nie żeby ze swoimi umiejętnościami Bene Gesserit nie potrafiła sama się obronić…
Na holograficznym nagraniu Jessika nadal mówiła, ale to nie słowa, lecz sam jej głos był dla niego przekazem. Tylko to chciał usłyszeć. Głęboka miłość do niej była jego słabością, której nie mógł pozwolić nikomu dostrzec.
— Wróć do mnie bezpiecznie — powiedziała. — Czekamy na ciebie, Kaladan i ja też, mój książę.
— Moja pani. — Uśmiechnął się, gdy nagranie się skończyło i drgający obraz zniknął. Czerpał od niej energię, bardzo potrzebną przy zobowiązaniach i manewrach politycznych, którym musiał teraz
stawić czoło.
Zanim wyszedł z osłoniętego przedsionka, w wąskie przejście służbowe wpadł jakiś mężczyzna. Miał na sobie ciemnoszary roboczy kombinezon, pas z narzędziami, a na ramieniu luźno zarzucony plecak. Wiedząc, że znajduje się w miejscu, gdzie nie powinny przebywać osoby postronne, Leto przygotował się do przeprosin za to, że tu wtargnął, chociaż wątpił, by jakiś robotnik ośmielił się upomnieć szlachcica.
Jednak obcy go nie zauważył. Wcisnął się w kąt i rozglądając się, zdjął plecak. Instynkt kazał Leto zachować ostrożność i pozostać w cieniu. Coś tu było nie tak. Ten człowiek nie zachowywał się jak zmęczony robotnik wykonujący żmudną codzienną pracę; jego ruchy wydawały się ukradkowe. Leto wyłączył zasilanie odtwarzacza kryształów, by nie pojawiła się ponownie wiadomość od Jessiki.
Robotnik zanurzył ręce w plecaku i wyjął cienki kryształowy wyświetlacz, do którego podłączył urządzenie transmisyjne. Leto nie widział dokładnie, co tamten robi; dostrzegł tylko, że wywołuje na ekranie obrazy — mapy orbit, falujące krzywe i jasno świecące, czerwone i zielone punkciki. Mężczyzna pochylił się nad transmiterem i coś do niego powiedział. Leto udało się posłyszeć tylko „aktywować… systemy… czekać”.
Podejrzany osobnik dotknął rogu ekranu i Leto zobaczył z daleka
zdjęcia porzuconych na orbicie szaland i kontenerów. W wielkich ciemnych kadłubach nagle zamrugały światła .Obcy zgasił pstryknięciem ekran i wepchnął urządzenie z powrotem do plecaka. Zaniepokojony Leto wyłonił się z niszy.
— Hej, ty tam! Stój!
Robotnik rzucił się do ucieczki, a Leto pobiegł za nim. Ścigany skręcił ostro w boczny korytarz, prześlizgnął się między stosami skrzyń, pochylił się i przemknął pod niskim zawieszeniem. Jeden zakręt, drugi, labirynt dróg dostawczych. Leto pędził za nim, omijając śmieci, wzywając go do zatrzymania się i starając się go nie zgubić w tym rozgardiaszu, aż w końcu wypadł z powrotem na gwarną ulicę.
Oślepiło go jasne słońce Otorio, z głośników rozbrzmiewała metaliczna muzyka. Jej dźwięki i hałas tłumu osłabiły jego krzyki. Wydawało mu się, że podejrzany osobnik skręcił w lewo i pomknął jak strzała.
Leto puścił się za nim. Wiedział, że w kompleksie jest wielu funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa, nie wspominając już o sardaukarach, więc krzyczał, starając się przyciągnąć ich uwagę. Podniósł rękę, rozglądając się za wszechobecnymi patrolami, ale widział tylko kolorowo
ubranych uczestników gali.
Gdy krzyknął jeszcze raz, odnalazł go oddział straży miejskiej. Odziani w czerwień i złoto strażnicy eskortowali napuszonego urzędnika, który podszedł do niego dostojnym krokiem.
— Książę Leto Atryda z Kaladanu — powiedział przybyły grzmiącym głosem, który przebił się przez kakofonię dźwięków na wielkim placu.
Leto obrócił się do niego.
— Tak. Muszę donieść…
Urzędnik przerwał mu z wyćwiczonym uśmiechem:
— Szukamy waszej wysokości od wylądowania jachtu. — Podał mu wysadzaną kamieniami szlachetnymi tuleję pocztową i skłonił się z szacunkiem. — Wasza wysokość może zachować to osobiste zaproszenie na pamiątkę dla przyszłych pokoleń na Kaladanie. — Odchrząknął i wyrecytował: — Najjaśniejszy Pan Padyszach Imperator Szaddam IV oczekuje waszej wysokości na specjalnej audiencji w Monolicie Imperialnym. Proszę za mną. — Wydawał się zdumiony, że Leto nie przejawia zachwytu. — Natychmiast.

  • Autor: Brian Herbert, Kevin J. Anderson
  • Tytuł: Diuna. Książę Kaladanu
  • Tytuł oryginału: Dune: The Duke of Caladan
  • Tłumaczenie: Andrzej Jankowski
  • Cykl: Trylogia Kaladanu, tom 1
  • ISBN: 978-83-8188-356-6
  • Format: 150 x 225 mm
  • Oprawa: całopapierowa z obwolutą
  • Ilość stron: 440
  • Data wydania: 18 stycznia 2022
Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze